Katarzyna Sarek
Szef policji w więzieniu, czyli afera w Syczuanie
Bezlitosna walka na górze przed październikową wymianą przywódców trwa w Chinach w najlepsze, ale szeroka publiczność dowiaduje się o niej jedynie z plotek, pogłosek i dzięki strzępom informacji. Obecnie mamy rzadką okazję zerknąć za szczelne kurtyny i popatrzeć, jak w Chinach wycina się przeciwników, a walki frakcyjne kipią pod pokrywką złudnego konsensusu.
Wang Lijun, chiński superglina, pogromca mafii, mistrz sztuk walki, bohater mediów i modelowy urzędnik państwowy, właśnie spektakularnie zakończył karierę. Sławny od 1999 roku, kiedy skutecznie odciął łeb triadom w portowym mieście Dalian. W 2008 roku podobny sukces powtórzył w Chongqingu – 30-milionowej metropolii w prowincji Syczuan, gdzie jako szef policji, ramię w ramię z merem miasta Bo Xilajem, przetrzebił szeregi skorumpowanych urzędników i przywrócił spokój mieszkańcom. Nazwano go „bohaterem walki z przestępczością” i w 2011 roku został wybrany wicemerem miasta.
Piorun z jasnego nieba uderzył drugiego lutego, kiedy prasa podała lakoniczną informację, że Wang Lijun przestał pełnić funkcję wicemera Chongqingu i szefa policji, i został oddelegowany do zarządzania kulturą i edukacją. Wzbudziło to spore zdziwienie i poruszenie, bowiem – zważając na doświadczenie i przebieg kariery Wanga – nadzór nad szkolnictwem to dość egzotyczny wybór. Kolejny piorun uderzył już 8 lutego, gdy w mediach pojawił się zwięzły komunikat: „Z powodu długotrwałego stresu i fizycznego wyczerpania związanego z nadmiarem obowiązków, za porozumieniem stron zadecydowano, że Wang Lijun podda się kuracji leczniczej w stylu wakacyjnym”. To wyrażenie momentalnie stało się hitem internetu, gdzie zaczęto uprawiać subtelną egzegezę, co to naprawdę znaczy. Już aresztowany? Uciekł za granicę? Rozpłynie się w powietrzu? Dymisja? A może chwila odpoczynku przed nowym zadaniem?
Dość szybko wyjaśniło się, że komunikat był jedynie reakcją na zaskakujące wydarzenia. Wang Lijun wsiadł bowiem do swojego dżipa (kierowcę aresztowano kilka dni wcześniej) i pojechał do oddalonego o 300 km Chengdu, prosto do amerykańskiego konsulatu, gdzie spędził całą dobę, a następnie 9 lutego opuścił teren placówki „of his own volition”, jak podkreśliła rzecznik prasowy departamentu stanu Victoria Nuland, komentując całe wydarzenie. Od tego momentu afera dotycząca Wang Lijuna nabrała prawdziwych rumieńców. Nie zdarza się bowiem często, by tak wysoki rangą chiński urzędnik salwował się ucieczką na teren obcej placówki. Pojawiły się dwie interpretacje tego dziwnego ruchu: pierwsza, że Wang starał się o azyl w Stanach, a jako swój bilet wstępu zawiózł Amerykanom dokumenty kompromitujące chińskie władze; druga podaje, że uciekał przed swoim szefem Bo Xilajem, a na terenie konsulatu chciał bezpiecznie doczekać przyjazdu posiłków z centrali. W świetle informacji, które do tej pory przedostały się do mediów, wersja numer dwa wydaje się bardziej prawdopodobna. Bo gdy Wang w końcu wychylił nos z konsulatu, upomniały się o niego policja z Chongqingu i agenci przysłani z Pekinu, którzy po gwałtownej dyskusji postawili na swoim i przejęli uciekiniera pod swoją opiekę. Wieczornym lotem Wang Lijun w towarzystwie Qiu Jina, wiceministra z Ministerstwa Bezpieczeństwa, poleciał do Pekinu, gdzie, jak później potwierdziła agencja Xinhua, rozpoczęto oficjalne dochodzenie.
Dlaczego Bo Xilai, jedna z ważniejszych osób na chińskiej scenie politycznej, nagle zapragnął pozbyć się swojego najważniejszego współpracownika? Plotka głosi, że kiedy przeciw Wangowi rozpoczęto śledztwo, to postanowił on ratować skórę, donosząc na swego szefa, który podobno zgromadził olbrzymie sumy na zagranicznych kontach. Bo Xilai, rzecz jasna, dowiedział się o zdradzie podwładnego i zareagował, pozbawiając go stanowisk i próbując zastraszyć. Możliwe jest również, że śledztwo przeciw Wangowi od początku miało na celu dosięgnięcie Bo, którego los w takim wypadku jest już przypieczętowany.
Ucieczka Wanga do konsulatu amerykańskiego rzuciła smolisty cień na polityczną przyszłość Bo. „Czerwone książątko”, syn jednego z „ośmiu nieśmiertelnych”, ojców założycieli KPCh, znany jest z wielkich ambicji i usilnych starań o wejście do Komitetu Centralnego. Jego marzenie miało spore szanse na realizację już w październiku, kiedy w Pekinie nastąpi jesień patriarchów i siedmiu na dziewięciu sędziwych członków politbiura przekaże pałeczkę kolejnemu pokoleniu przywódców. Bo Xilai uczynił skuteczną i bezwzględną walkę z przestępczością swoim atutem w walce o najwyższe stanowiska w kraju. Aresztowanie Wanga, nawet jeśli nie ma on dowodów na przewiny swego szefa, sprawia, że Bo może się pożegnać z jakimkolwiek awansem, a w najgorszym dla niego przypadku – nawet z wolnością.
Ratując swój image, Bo naprędce zorganizował milionowy marsz poparcia mieszkańców Chongqingu, w lokalnej prasie na pierwszej stronie przypomniano wszelkie zasługi mera dla miasta i wspaniałe efekty jego rządów. Raczej nie przyniesie to większych rezultatów, bo liczni wrogowie Bo z pewnością wykorzystają aferę, żeby pogrążyć nielubianego kolegę. Medialny styl życia i bycia jego oraz jego rodziny (studiujący za granicą syn prowadzi intensywne życie towarzyskie i rozbija się czerwonym ferrari) sprawia, że dbający o wizerunek ubogich i skromnych urzędników partyjni seniorzy z radością utrącą kandydaturę nonszalanckiego Bo Xilaja.
Wygląda na to, że jego upadek już się zaczął, bowiem w relacjach w lokalnej prasie z weekendowej wizyty kanadyjskiego premiera w Chongqingu, podczas której Bo sprawował funkcję gospodarza, nie wspomniano o nim ani słowem ani nie pokazano go na żadnym zdjęciu. Dla znawców obyczajów chińskich władz to czytelny sygnał – Bo Xilai jest na cenzurowanym. Niedługo przekonamy się, czy uda mu się z tego wyjść obronną ręką, czy też padnie ofiarą frakcyjnych porachunków.
* Katarzyna Sarek, doktorantka w Zakładzie Sinologii Uniwersytetu Warszawskiego, tłumaczka, publicystka, współprowadzi blog www.skosnymokiem.wordpress.com.
„Kultura Liberalna” nr 162 (7/2012) z 14 lutego 2012 r.