Joanna Kusiak
Puerto Rico: Z balonikiem i pistoletem
W 1948 roku w Puerto Rico raczej powszechne było zabijanie z miłości. Antropolog Sid Mintz notuje, jak podczas swojej podróży po wyspie ponad sześćdziesiąt lat temu kilkukrotnie był świadkiem sceny zabójstwa. Najbardziej wstrząsający dla przybysza z Zachodu był nie tyle (ostatni) kontakt z broczącą krwią ofiarą, co reakcja sprawcy. Mintz notuje, że zabójcy, natychmiast po dokonaniu zbrodni i pozbyciu się konkurenta o względy ukochanej kobiety, za każdym razem niezwłocznie postanawiali zgłosić się na policję, nigdy nie próbując ukryć swojego czynu. Przeciwnie, wydawało się, że oddanie się w ręce policji – i nie tylko ujawnienie, ale wręcz rozpowszechnienie wiedzy o tym, kto zabił – leży w interesie zabójcy. Jak interpretuje Mintz, w Puerto Rico przełomu lat 40. i 50. zbrodnia była wprawdzie legalnie zabroniona, kulturowo jednak dozwolona, a wręcz zalecana, o ile zabójca dokonywał jej nie dla zysku, ale ze względów honorowych. Dlatego takie zbrodnie wprowadzały sprawców zarazem w stan afektu i dziwnego spokoju, z którym informowali tych, których spotykali w drodze na (często oddalony o kilkadziesiąt kilometrów) posterunek o powodach swojej podróży.
Mintz notuje również, że podobne wydarzenia nie byłyby możliwe np. na Jamajce albo Haiti. „Zewnętrzność” wyrażanych emocji jest wprawdzie wspólna dla kultur południowych, gdzie bardzo często zaciera się różnica pomiędzy uczuciem a czynem lub gestem. W kulturach karaibskich uczucie jest gestem, o wiele bardziej niż w psychologizujących społeczeństwach zachodnich, w których do „prawdziwych” emocji trzeba docierać na skomplikowanych sesjach terapeutycznych. Zarazem jednak Portorykańczycy, od lat pozostający pod wpływem kultury amerykańskiej, przejęli od niej pewnego rodzaju indywidualizm, wyłącznie jednak jako formę, która wypełniła się zupełnie inną treścią. Portorykańczycy w afekcie przypominają nieco bohaterów homeryckich, tak jak w swojej słynnej książce „Odkrycie ducha” opisywał ich Bruno Snell. Zeus i Herkules nie mają psychologii – to sam gniew ogarnia Achillesa, a nie Achilles jest zagniewany. Również u Achillesów z Puerto Rico (słuszny) gniew przychodzi jakby z zewnątrz i odchodzi, załatwiwszy swoją sprawę. Indywidualizm portorykański polega nie na tym, by zachować niezależność od emocji, ale by zachować niezależność emocji. Niezależność nie polega tutaj na tym, by nie dać się opanować uczuciom, ale przeciwnie – by sobie na nie pozwolić. Amerykańska forma indywidualizmu wypełnia się zupełnie inną treścią.
Różnica pomiędzy globalną, ujednoliconą formą a bardzo lokalną treścią widoczna jest również w portorykańskich miastach. Wprawdzie stoją w nich te same sieciowe supermarkety, fast foody i grodzone osiedla co na przykład na Florydzie, jednak pomimo wielu materialnych podobieństw różnice w społecznym konstruowaniu miasta są ogromne. Nawet jeśli place i bary w San Juan w piątkowy albo sobotni wieczór są tak samo głośne jak bary nowojorskie, jest to zupełnie inny hałas. W rozgwarze nowojorskim o wiele wyraźniej słuchać pojedyncze, wysokie i dość krzykliwe głosy Amerykanów próbujące się przebić przez tłum innych. Hałas w San Juan jest o wiele bardziej równomierny, a zarazem o wiele bardziej emocjonalny. Chociaż timbre poszczególnych głosów jest niższy, większe są różnice w skali i tonie głosu nawet w ramach jednego zdania. Indywidualizm pozbawiony jest elementu współzawodnictwa, w którym każdy stara się być najbardziej słyszalny.
O tym, że zbliżają się Walentynki, w Puerto Rico przypominają przede wszystkim amerykańskie sieciowe drogerie, dosłownie wyładowane czerwonymi balonikami w kształcie serc, girlandami serc zrobionych z czerwonej folii, sercami z czekolady i z cukru. Portorykańczycy chętnie dekorują nimi bary i domy, nie za bardzo bojąc się kiczu. Podczas całego tygodnia w San Juan ani razu nie usłyszałam ulubionego słowa amerykańskich młodych mieszczan: cheesy. W USA cheesy jest wszystko, czego nie wypada zrobić, co jest trochę kiczowate, co za bardzo obnaża uczucia i ma zbyt mało wyrafinowany pozór. W Puerto Rico nic nie jest cheesy, nawet baloniki z helem w kształcie wielkich czerwonych serc, fruwające nad samochodami. Miłosny kicz ma swoją niezależność, podobnie jak gniew (jak doradzili mi moi uniwersyteccy gospodarze, nigdy nie należy kłócić się w Puerto Rico z innymi kierowcami) i smutek. Miłosnemu kiczowi nawet najwięksi machos (a może przede wszystkim oni) pozwalają się opanować, trzymając w dłoni sznurek od wypełnionego helem balonika, a pod pachą – pistolet. Tak na wszelki wypadek.
* Joanna Kusiak, doktorantka w Instytucie Socjologii UW i Technische Universität Darmstadt. Stypendystka Fulbrighta na City University of New York, mieszka na Brooklynie. Pisze doktorat o miejskiej rewolucji w Warszawie. Członkini redakcji „Kultury Liberalnej”. Aktywna podczas protestów Occupy Wall Street.
„Kultura Liberalna” nr 162 (7/2012) z 14 lutego 2012 r.