Szanowni Państwo,

strach przed starością zajrzał w oczy młodym pokoleniom – i to głęboko. Oto wicepremier Waldemar Pawlak zdradził tajemnicę (poliszynela): „liczcie na siebie i wasze dzieci”… Pięknie. Jaki zatem sens ma podtrzymywanie dzisiejszych rozwiązań? Czy chodzi tylko o siłę bezwładu, zasłanianą sztucznymi uśmiechami kolejnych prezesów ZUS-u? Czy bezkrytycznie można wierzyć w solidarność pokoleń, którą mają zapewnić nam politycy… już dziś sami po pięćdziesiącte? „Po nas choćby potop”?

Co więcej, rząd doprowadzając do podniesienia wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn do 67 roku życia, wysyła nam informację o swoim pomyśle na państwo. Jeśli reformie będą towarzyszyć mądre „dodatki” (rozwiązania dotyczące żłobków, przedszkoli, opieki nad dziećmi, aktywizacji osób 50+), to raczej ze względu na przebudzenie się obywateli i żądania konsultacji społecznych. Odpowiedź na pytanie – wizja czy brikolaż – otrzymamy w dwóch ratach: jedną po zakończeniu konsultacji społecznych, drugą – na…. emeryturze. Żarty się skończyły.

Nad tymi problemami zastanawiają się dziś nasi Autorzy. Dramat „koniecznych reform“ układa się w interesujący schemat – pisze Anna Giza-Poleszczuk. – Zaczyna się on od hodowania problemów, aż do momentu, kiedy stają się tak palące, że ich rozwiązanie jest właśnie konieczne, ale i bolesne. „Platforma Obywatelska nie ma spójnego pomysłu na to, jak zmieniać Polskę. Ani jak do tych zmian przekonać obywateli” – pisze Renata Kim, zaś Łucja Krzyżanowska dodaje, że „politycy chcą wymusić na ludziach zmianę ich zachowań – kazać im pracować dłużej i myśleć o emeryturze tylko z perspektywy racjonalnej kalkulacji”. Powszechny przymusowy system emerytalny ma genezę socjalistyczną – pisze z kolei Robert Gwiazdowski i postuluje zwrot w stronę emerytur obywatelskich.

Jednocześnie zapraszamy Państwa na debatę publiczną poświęconą reformie emerytalnej, która odbędzie się już jutro. W debacie udział wezmą eksperci: Paweł Dobrowolski (Forum Obywatelskiego Rozwoju), prof. Anna Giza-Poleszczuk (Instytut Socjologii UW), dr Elżbieta Korolczuk (Södertörns University w Sztokholmie, Porozumienie Kobiet 8 Marca), Łucja Krzyżanowska (Pracownia Badań i Innowacji Społecznych “Stocznia”) i prof. Urszula Sztanderska (Wydział Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego). Dyskusję poprowadzi dr Paweł Marczewski (Kultura Liberalna).

Debata odbędzie się w Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia” we środę 22 lutego o 19.00. Adres: Warszawa, ul. Bracka 20a.

Debatę organizuje Kultura Liberalna, we współpracy z Pracownią Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”. Patronat medialny nad wydarzeniem objęły „Gazeta Wyborcza” i Radio TOK FM.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja


1. ANNA GIZA-POLESZCZUK: Co (kolejna) reforma emerytalna mówi o naszym państwie?
2. RENATA KIM: Marsowe miny i prowizorka
3. ŁUCJA KRZYŻANOWSKA: O braku wzajemnego zrozumienia
4. ROBERT GWIAZDOWSKI: Nie można być „trochę w ciąży”


Anna Giza-Poleszczuk

Co (kolejna) reforma emerytalna mówi o naszym państwie?

To, co dzieje się w związku z planowanym przez rząd podniesieniem i zrównaniem wieku emerytalnego można uznać za typowe. Podobną strukturę i dramaturgię miały wydarzenia rozgrywające się wokół ustawy refundacyjnej i w związku z ACTA – istotną reformę, która przedstawiana jest jako konieczna, przygotowuje się w ukryciu, praktycznie bez konsultacji i komunikuje społeczeństwu jako bezalternatywną. Zgłaszane publicznie wątpliwości – bądź otwartą krytykę – początkowo się dezawuuje i dopiero narastający opór oraz ujawnianie ewidentnych wad legislacyjnych wymusza ustępstwa.

Dramat „koniecznych reform” układa się w interesujący schemat. Zaczyna się on od hodowania problemów – aż do momentu, kiedy stają się tak palące, że ich rozwiązanie jest naprawdę konieczne, ale i bolesne. Wiadomo więc, że pojawi się opór społeczny – stąd unikanie konsultacji i tendencja do ukrywania przed opinią publiczną, że nad reformą się w ogóle pracuje. W konsekwencji reformę ogłasza się z zaskoczenia, stawiając obywateli pod ścianą – reforma jest konieczna, jest dobra, nie ma alternatyw i rząd nie będzie wahał się jej wdrożyć. Zwróćmy uwagę, że nawet w przypadku ACTA stało się to, co stać się musiało. ACTA zostało podpisane, mamy także ustawę refundacyjną i można się spodziewać, że wiek emerytalny zostanie w końcu podniesiony. Mimo drobnych ustępstw strategia stawiania pod ścianą okazuje się skuteczna. Zresztą w ten sposób podejmowanych jest wiele decyzji: ilu Polaków wie na przykład, że rząd już ponad rok temu podjął decyzję o budowie elektrowni jądrowej. Zawsze istnieje szansa, że decyzja czy reforma przejdzie niezauważona, a jeśli nawet zostanie zauważona i oprotestowana, to można się pokajać i ustąpić trochę miejsca. Rodzice nazywają tę strategię „proś o wybaczenie, a nie o pozwolenie”.

To znacząca zmiana w sposobie funkcjonowania państwa. Po pierwsze, państwo już nawet nie próbuje być subsydiarne. Przeciwnie, to obywatele mają służyć makrostrukturą. Dyskurs o emeryturach ma taki właśnie charakter: ludzie muszą zgodzić się pracować dłużej, bo załamie się system emerytalny. Ludzie muszą zaakceptować ustawę refundacyjną, by uszczelnić system. Ktoś mógłby powiedzieć: to tylko taki skrót myślowy. Jednak nie – obiektywizowanie systemu zakrywa fakt, że jego załamanie nie jest wynikiem działania niezależnych od ludzi sił przyrodniczych, ale zaniedbań i zaniechań ze strony władz publicznych.

Po drugie, państwo jest zdesperowane. W coraz większym stopniu funkcjonuje pod naciskiem sprzecznych presji: instytucji międzynarodowych – jak Unia Europejska czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy – oraz własnych obywateli. Można odnieść wrażanie, że państwo postrzega własnych obywateli jako słabszych i łatwiejszych do zlekceważenia.

Po trzecie wreszcie, państwo nie myśli i nie pracuje alternatywami. Uwięźnięcie w „wojnie światów” między PO i PiS prowadzi do odrzucenia wszelkiej odmiennej myśli, automatycznie naznaczanej etykietą piątej kolumny. Owo „albo-albo” eliminuje szansę rozwoju – nie zadajemy bowiem pytań i nie uczymy się z własnego doświadczenia. Jeśli chcemy wyjść ze schematu koniecznych reform, musimy zadać kilka pozornie tylko prostych pytań. Dlaczego pozwalamy problemom dojrzewać? Dlaczego boimy się własnych obywateli? Dlaczego nie słuchamy innych?

Głównym problemem jest to, że nasze państwo staje się coraz mniej liberalne w wymiarze wolności myślenia i poszanowania różnorodnych idei. Dlatego właśnie brakuje mu alternatyw. I dlatego musi stawiać obywateli pod ścianą.

Anna Giza-Poleszczuk, profesor socjologii.

Do góry

***

Renata Kim

Marsowe miny i prowizorka

Niby wszystko jest jasne: PO ma absolutną rację, forsując podniesienie wieku emerytalnego do 67 lat. A jednak sposób, w jaki to robi, po raz kolejny pokazuje, że to tylko działanie doraźne, bez jasnej wizji całościowych zmian, w tym wypadku na rynku pracy. A do tego bez szacunku dla Polaków.

Trudno się nie zgodzić z premierem Donaldem Tuskiem, który mówi, że nie ma alternatywy dla podniesienia wieku emerytalnego i zrównania go dla kobiet i mężczyzn. Trudno się z nim nie zgodzić, kiedy przekonuje, że „reformę emerytalną, mimo że nie jest słodka, trzeba zrobić”. I że trzeba to zrobić teraz: nie za 5 czy 10 lat, ale właśnie teraz. Powtarzanie tych argumentów to już komunał: tak, jako społeczeństwo błyskawicznie się starzejemy. I owszem, nieuchronnie zbliża się chwila, gdy zabraknie rąk do pracy, bo – jak wynika z prognoz – do 2020 roku w Polsce ubędzie aż 2 mln ludzi w wieku produkcyjnym. A że Polacy żyją coraz dłużej, dłużej też będą pobierać emeryturę, na którą ktoś przecież musi zapracować.

Wszystko to prawda i rząd ma rację, powtarzając do znudzenia te zatrważające demograficzne i ekonomiczne wyliczenia. A jednak coś nie gra w sposobie forsowania przez Platformę Obywatelską tej niezbędnej reformy. Po raz kolejny widać przy tym, że Platforma Obywatelska nie ma spójnego pomysłu na to, jak zmieniać Polskę. Ani jak do tych zmian przekonać obywateli.

Cała ta dyskusja rozpoczęła się o wiele za późno. Platforma, która tak bardzo martwi się o swoje notowania w sondażach, zupełnie nie zadbała o to, by Polacy naprawdę zrozumieli, dlaczego zmiany są konieczne. Przeciętnego obywatela nikt nie przygotował na przyjęcie tej przykrej dla niego (że trzeba będzie pracować dłużej) prawdy. Premier Tusk w swym płomiennym exposé oświadczył po prostu, że jeśli ktoś chce dostawać godziwą emeryturę, to nie ma innego wyjścia. Po tych słowach znów sypnął zatrważającymi statystykami. Tymczasem w sąsiednich Niemczech publiczna dyskusja na temat wydłużenia wieku emerytalnego (ustawa weszła w życie roku 2007) trwała już od połowy lat 90.! Przy okazji dyskutowano (i wprowadzano) wiele innych reform, jak choćby zmianę systemu świadczeń i zasiłków dla osób bezrobotnych.

A u nas? Kilka miesięcy po exposé premiera wiemy tylko tyle, że ustawa ma być. Nie wiemy na przykład, co stanie się za kilka lat z rosnącą rzeszą ludzi w wieku „55 plus”, dla których już teraz brakuje pracy. Czy nie okaże się – jak obawiają się niektórzy eksperci – że zamiast dłużej pracować, będą dłużej pobierać zasiłki? A gdzie są szczegółowe regulacje ułatwiające wejście na rynek pracy ludziom młodym, dające im poczucie bezpieczeństwa i wiarę w to, że jeśli będą pracować wystarczająco długo (zgodnie z projektem ustawy do 67. roku życia), to dostaną godziwą emeryturę? I wreszcie gdzie są pomysły, co zrobić z tymi wszystkimi ludźmi, którzy do 67. roku życia pracować nie mogą, bo zwyczajnie zabraknie im sił? Z górnikami, kasjerkami, pielęgniarkami, salowymi w szpitalach. Jak ich uspokoić, że nie będą musieli powłócząc nogami, iść co rano do swojej ciężkiej fizycznej pracy?

W projekcie ustawy o podwyższeniu wieku emerytalnego są wprawdzie zapisy mówiące, że powstaną programy wsparcia dla poszczególnych grup zawodowych, ale kto już dziś zagwarantuje, że na ich realizację nie zabraknie pieniędzy? Wszak tak właśnie stało się z wieloma innymi głośno reklamowanymi rządowymi programami pomocowymi. Czy i tak nie będzie z samą reformą? Najpierw Platforma z premierem Tuskiem na czele pokaże, jak bardzo jest zdeterminowana, by ją wprowadzić, a później przez kolejne lata będziemy załamywać ręce nad tym, jak bardzo jest ona dziurawa i pełna nieścisłości. Przykładów podobnej ustawodawczej determinacji widzieliśmy w ostatnich latach wiele, z najnowszych warto przypomnieć choćby ustawę refundacyjną i ACTA.

Aby wydłużenie czasu pracy przyniosło korzyści – zarówno pracownikom, jak i pracodawcom oraz gospodarce – nie może mieć charakteru automatycznej korekty. Ta ustawa musi być obudowana szeregiem mechanizmów, które sprawią, że nie skończy się jedynie na brutalnym z punktu widzeniu wielu osób wydłużeniu czasu pracy, ale realnie na lepsze zmieni polski rynek pracy. Na razie nikt mnie, jako obywatela, nie przekonał, że projektowane prawo przyniesie właśnie takie skutki. Na razie widzę prowizorkę, robienie marsowych min i okazywanie determinacji w forsowaniu nowych rozwiązań. Ale reforma, tak jak ja ją rozumiem, to coś znacznie więcej: to zmiana na lepsze. Tymczasem projekt ustawy o podniesieniu wieku emerytalnego nie gwarantuje, że naprawdę będzie lepiej.

* Renata Kim, dziennikarka, pracuje w tygodniku „Wprost”.

Do góry

***

Łucja Krzyżanowska

O braku wzajemnego zrozumienia

Kolejne rządy próbują zaradzić negatywnym skutkom starzenia się polskiego społeczeństwa i uchronić nas przed katastrofą systemu emerytalnego. Reforma z 1999 roku polegająca na zmianie parametrów sytemu emerytalnego, programy rządowe i kampanie społeczne nie przynoszą jednak zakładanych rezultatów. Tylko niecałe 40 proc. Polaków w wieku 55-64 lata pracuje, co plasuje Polskę na szarym końcu państw europejskich. Nasuwają się zatem pytania: „co poszło nie tak” – czy najnowsza propozycja rządu (stopniowe zrównywanie i podwyższanie wieku przechodzenia na emeryturę kobiet i mężczyzn do 67. roku życia) będzie wprowadzana w skuteczny sposób i czy stawiane cele są w ogóle sensowne?

Kluczowa jest odpowiedź na dwa pytania. Po pierwsze, dlaczego ludzie działają wbrew własnym interesom? Dlaczego uciekają na emeryturę, skoro jak pokazują liczne badania, boją się życia bez pracy i podzielają funkcjonujący w społeczeństwie negatywny stereotyp emeryta („moherowe berety”, bieda i nuda)? Po drugie, dlaczego nie zachowują się zgodnie z modelowymi założeniami ekonomistów? Dlaczego nie pracują dłużej, skoro dłuższa praca po prostu bardziej się im opłaca?

Na problem wydłużania aktywności zawodowej – teoretycznie – składają się trzy główne kwestie: wiek, praca i emerytura. Na wszystkie można patrzeć z perspektywy systemu (państwa, ustawodawców, systemu emerytalnego) lub z perspektyw społecznej (przyszłych emerytów, ich rodzin i pracodawców). Ustawodawcy patrzą na wiek emerytalny głównie przez pryzmat wskaźników demograficzno-ekonomicznych i koncentrują się na konsekwencjach dla systemu emerytalnego i finansów publicznych. Na ten sam wiek można jednak spojrzeć i z perspektywy społecznej: nie przez pryzmat obciążenia dla systemu emerytalnego, ale konsekwencji dla życia indywidualnego i społecznego.

Zgodnie z tą logiką z wiekiem wiąże się określona sytuacja rodzinna – „puste gniazdo”, konieczność pomocy dzieciom przy wnukach – a także pokoleniowa: dzisiejsi pięćdziesięciolatkowie wciąż traktowani są jako pokolenie homo sovieticus. Ludzie i system inaczej definiują starość i zdolność do pracy. Podobnie jest w wypadku pracy, na którą można patrzeć z perspektywy makro i rynku pracy – tu liczy się mobilność, efektywność, elastyczność – lub z perspektywy indywidualnych oraz społecznych potrzeb i możliwości związanych chociażby ze stanem zdrowia. Ekonomiści i politycy myślą przede wszystkim w kategoriach kosztów i korzyści z pracy lub emerytury, stopy zastąpienia i systemu – czyli w kategoriach czysto finansowych. Dla przyszłych emerytów liczą się jednak również niewymierne koszty i niewymierne korzyści społeczne czy psychologiczne. Przez wielu emerytura postrzegana jest jako nagroda i długo wyczekiwany odpoczynek. Dla systemu jest przede wszystkim obciążeniem, świadczeniem, na które trzeba znaleźć środki w budżecie.

Ludzie traktują emeryturę jako wypracowaną nagrodę, a nie świadczenie; chcą na nią przejść, żeby jeszcze pocieszyć się życiem w zdrowiu (a nie, gdy będą niedołężni); praca jest dla niektórych zbyt dużym obciążeniem fizycznym (zły stan zdrowia, stanowiska niedopasowane do wieku ze względu na brak zarządzania wiekiem pracowników w polskich przedsiębiorstwach itd.) lub psychicznym (zła atmosfera w pracy, negatywne stereotypy dotyczące starszych pracowników, nieinwestowanie w starszych, brak awansów). Ze względu na ciągłe zmiany i reformy nie rozumieją systemu emerytalnego i obawiają się kolejnych zmian, więc wolą wycofać się wcześniej, ale mieć pewność świadczenia; chcą pomóc dzieciom w uzyskaniu i utrzymaniu pracy; uważają, że zajmują miejsca pracy młodym, którzy bardziej potrzebują zatrudnienia, np. ze względu na kredyty. Chcą poprawić swoją sytuację finansową i zyskać drugie źródło dochodów; nie zdają sobie sprawy z tego, jakie pozafinansowe koszty będą musieli ponieść przechodząc na emeryturę (nadmiar wolnego czasu, samotność, utrata sieci wsparcia z miejsca pracy, obniżenie poczucia własnej wartości). Sami pracodawcy nie rozumieją, jak działa system emerytalny i bezrefleksyjnie wysyłają swoich pracowników na urlop lub obawiają się zbyt wysokich kosztów związanych z zatrudnianiem starszych (przekonanie, że pracują mniej efektywnie i są mniej zaangażowani, a do tego mają większe oczekiwania finansowe niż młodzi).

Widać więc wyraźnie, że między dwoma poziomami brakuje komunikacji. System nie rozumie ludzi, a ludzie systemu. System nie ma kompletnej wiedzy o motywacjach i zachowaniach ludzi. A do ludzi nie dociera pełny, klarowny i przejrzysty przekaz ze strony rządzących. Podobnie jest w wypadku proponowanej obecnie reformy. Politycy chcą wdrożyć zmianę, która ma uratować system. Chcą zatem wymusić na ludziach zmianę ich zachowań – kazać im pracować dłużej i myśleć o emeryturze tylko z perspektywy racjonalnej kalkulacji. Wciąż patrzą na system emerytalny tylko przez pryzmat kategorii ekonomicznych, zapominając o wymiarach społecznych.

By uratować system emerytalny, nie wystarczy zadekretować późniejszy wiek emerytalny. Niezbędne jest zrozumienie społecznych mechanizmów wypychających starszych z rynku pracy i przeciwdziałanie im; wprowadzenie zmian w innych systemach oraz komunikowanie zmian w sposób zrozumiały dla ludzi i z uwzględnieniem stereotypów i wyobrażeń. Potrzebna jest przede wszystkim rzeczowa, szczera i konkretna debata, która rozwieje wątpliwości ludzi, przekaże w rzetelny sposób wiedzę i – w zamian – da rządzącym podstawy do podjęcia decyzji.

* Łucja Krzyżanowska, doktorantka w Instytucie Socjologii UW, pracuje w Pracowni Badań i Innowacji „Stocznia”.

Do góry

***

Robert Gwiazdowski

Nie można być „trochę w ciąży”

Przy okazji gorącej debaty o podwyższeniu wieku emerytalnego warto podnieść i taką tezę, że samo w sobie nie rozwiązuje to żadnego problemu. Dla jej uzasadnienia trzeba się cofnąć do genezy ubezpieczeń emerytalnych. Ciekawe, że choć to niemieccy socjaliści wystąpili z twierdzeniami, że państwo nie może pozwolić, aby starzy, niezdolni do pracy ludzie „umierali z głodu na ulicy”, i zgłosili konieczność wprowadzenia ubezpieczeń emerytalnych, ich postulaty przejął konserwatysta Otto von Bismarck.

W 1889 roku Reichstag uchwalił ustawę o ubezpieczeniu w przypadku starości lub inwalidztwa. Stało się tak z czterech powodów. Po pierwsze, konserwatyści niemieccy nie tylko nie byli tak prorynkowi jak anglo-szkoccy liberałowie (Adam Smith), ale nawet jak anglo-szkoccy konserwatyści (Edmund Burke). Przychylnym okiem patrzyli na różne działania podejmowane przez władzę.

Po drugie, wszyscy konserwatyści za jedną z naczelnych wartości politycznych uważali zachowanie ładu społecznego. Postępująca na przełomie XIX i XX wieku dywersyfikacja społeczna oraz próby jej wykorzystywania przez radykalne ruchy społeczne, z marksistami na czele, mogły temu ładowi poważnie zagrozić. Stąd akceptacja pomysłu wprowadzenia ubezpieczeń społecznych – by socjalistom odebrać ideologiczny instrument podburzania ludu.

Po trzecie, istotny był czynnik ekonomiczny. Wszyscy zatrudnieni płacili „składki”, a statystycznie nikt nie pobierał emerytury, bo średnia długość życia wynosiła poniżej 50 lat. Emerytury stanowiły dość proste rozwiązanie problemu nielicznej grupy ludzi dożywających późnego (jak na koniec XIX stulecia) wieku emerytalnego, określonego na lat 70, którzy w okresie swej aktywności zawodowej nie byli na tyle przezorni, żeby odłożyć kapitał na starość, lub których wynagrodzenia były na tyle niskie, że takie oszczędzanie uniemożliwiały. I wreszcie po czwarte, nowe koncepcje powstały właśnie w Niemczech, bo podejmując po zjednoczeniu konkurencję polityczną z Wielką Brytanią, potrzebowały one zwiększenia wpływu państwa na gospodarkę.

W ciągu życia pokolenia, które dziś przechodzi na emerytury, znacznie wydłużyło się ludzkie życie, a obniżył wiek emerytalny – wszystko zgodnie z socjalistycznym poglądem, że to państwo ma stworzyć miejsca pracy. Najłatwiej było „tworzyć” miejsca pracy, wysyłając starszych – choć jeszcze młodych – na emerytury. Jedynie kwestią czasu było, kiedy ten system – niczym Związek Radziecki – runie pod ciężarem własnej niewydolności. Właśnie runął.

Liberałowie zgadzają się z pobudkami, które skłoniły konserwatystę Bismarcka do przyjęcia socjalistycznych rozwiązań i nie postulują likwidacji systemu emerytalnego. Jednak powszechny przymusowy system emerytalny ma genezę socjalistyczną. I niech takim pozostanie. Dlatego Centrum Adama Smitha od początku krytykowało reformę emerytalną z 1999 roku i utworzenie OFE. Nie są one elementem „urynkowienia” systemu emerytalnego. Socjalizmu w zakresie systemu emerytalnego zlikwidować się nie da. Wolny rynek albo jest, albo go nie ma. Nie ma rynku pod przymusem. Próby urynkowienia socjalizmu muszą skończyć się niepowodzeniem – przecież nie można być „trochę w ciąży”.

Wprowadzenie elementów kapitałowych do systemu z zasady repartycyjnego największe zyski przynosi tym, którzy otrzymali licencję na prowadzenie tego „interesu”. A czerpanie przez prywatne instytucje jakichkolwiek korzyści z systemu działającego pod przymusem nie ma nic wspólnego z kapitalizmem czy wolnym rynkiem i jest głęboko niemoralne.

Najlepszym, bo najtańszym rozwiązaniem dla socjalistycznej idei emerytur państwowych jest emerytura obywatelska – równa dla wszystkich po osiągnięciu określonego wieku. W okresie aktywności zawodowej mamy różne dochody, bo nasza praca ma różną wartość rynkową. Ale na emeryturze, gdy otrzymujemy od państwa świadczenie – „mamy równe żołądki”. Bo emerytura jest świadczeniem. Nie płacimy żadnych „składek ubezpieczeniowych”, tylko de facto podatek celowy, prawie w całości przeznaczany na wypłatę dzisiejszych emerytur. Nawet to, co wędruje do OFE, w większości wraca do ZUS-u przez mechanizm sprzedaży obligacji i jest wypłacane dzisiejszym emerytom. A na nasze emerytury będą musiały zarobić nasze dzieci i wnuki. Zresztą składka zdrowotna też jest proporcjonalna do wynagrodzenia – wiec zróżnicowana. A przecież ci, którzy płacą wyższą, nie mogą się domagać szybszej wizyty u lekarza specjalisty.

* Robert Gwiazdowski, Centrum im. Adama Smitha.

Do góry

***

Autorka koncepcji Tematu Tygodnia: Karolina Wigura.
Współpraca: Paweł Marczewski, Jakub Stańczyk.
Autor ilustracji: Wojciech Tubaja.

„Kultura Liberalna” nr 163 (8/2012) z 21 lutego 2012 r.