Jacek Wakar

Bunt koncesjonowany

No to zawrzało. Teatralny światek uwielbia, kiedy coś się dzieje, zatem odczuwa przemożną potrzebę konsekrowania nowych gwiazd. Był Jan Klata, był Michał Zadara, od dwóch sezonów niepodzielnie, a jednak miłosiernie, choć z pazurem rządzą nami Monika Strzępka i Paweł Demirski. Ale nawet oni, czujni i zawsze gotowi do ataku w jedynie słusznej sprawie, od soboty nie mogą czuć się pewnie. Oto pojawił się ktoś, kto ma wszelkie predyspozycje, by zastąpić ich na fotelu twórców najbardziej i jak najsłuszniej oburzonych, stać się sumieniem polskiego teatru, co tam – narodu! Nazywa się Kmiecik. Michał Kmiecik.

Pierwszy wyreżyserowany przez niego spektakl od razu uczynił z niego kandydata na gwiazdę i natchnął co poniektórych do snucia śmiałych planów. Rzecz nazywa się „Kto zabił Alonę Iwanowną” – grana jest na małej scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego i odwołuje się do „Zbrodni i kary” Fiodora Dostojewskiego. Co nie przeszkadza oczywiście, by – jak na niepokornego twórcę przystało – powiedzieć, że Dostojewski to rusek, nikt nigdy go nie czytał i w sumie czytać go nie warto. Bo choć z Dostojewskiego wzięte zostały nazwiska bohaterów, to chyba tylko dla zmyłki. Bo idzie o sprawy daleko ważniejsze niż to, że jakiś studencina siekierą zarżnął starą lichwiarkę. O Bar Prasowy, o tajemniczą śmierć Jolanty Brzeskiej, o Breivika i prohitlerowskie brednie Larsa Von Triera. Tym żyje młode pokolenie i tym zajmuje się Kmiecik w przedstawieniu, które programowo kpić ma sobie ze swej teatralności, z tego, że – co za pech – grane jest na teatralnej scenie. No i jest jeszcze niebywale dowcipne. Wzorem Strzępki i Demirskiego Kmiecik każe aktorom wywoływać znane postaci życia kulturalnego i krytyki jako przedstawicieli przebrzydłego establishmentu. Bardzo błyskotliwe. Każe też mnożyć grepsy i gagi, aby udowodnić, że wszystko, czego spodziewaliśmy się po adaptacji „Zbrodni i kary”, nadaje się jedynie do zmasakrowania. Kmiecik masakruje więc aż miło. I czeka na oklaski, jak najbardziej zasłużone. W końcu co nam po Dostojewskim, skoro Bar Prasowy naszą sprawą. I Breivik, i von Trier.

Czekam, aż Kmiecik dostanie Paszport Polityki jako prawdziwe objawienie. Tym bardziej, że dobrze wie, jak stworzyć wokół siebie odpowiednią aurę. Jego pierwsze przedstawienie zrobione jest zgodnie ze wszelkimi prawidłami sztuki modnej – rządzą nim lite jaja, aktorzy bluzgają, po czym mrugają okiem do widzów, by pokazać im, jak bardzo są odważni, łamią zasady, gdzieś mają mieszczańskie zgniłe decorum. Wszystko zaś podszyte jest świętym oburzeniem właściwym tylko prawdziwie oburzonym. Zatem na czasie.

Kmiecik wie, jak podsycać zainteresowanie samym sobą, a głodne bohatera własnej sprawy media jego gotowość wykorzystują. Wypowiada się w sprawie prawa do mieszkania, bo zauważa, że „Żydów przerobiliśmy, pedałów przerobiliśmy”. Mówi, że chciałby swymi spektaklami komentować politykę miasta, zajmować się tematami, jakimi żyje Warszawa. A jak powszechnie wiadomo ci, co Warszawą rządzą, podobnie jak korporacyjni krwiopijcy, wyzyskiwacze ludzi na umowach śmieciowych, to wrogowie numer jeden. Wiadomo też, że łatwiej robić teatr przeciwko komuś niż nie mieć w zanadrzu palącej sprawy.

W tym tkwi klucz do sukcesu Michała Kmiecika. Dwudziestoletniego autora i reżysera wspiera Krzysztof Mieszkowski, więc zapewne szybko zaprosi go do Wrocławia. Jego „wściekliznę” ceni Maciej Nowak, zatem drzwi Instytutu Teatralnego stoją przed nim otworem. Katarzyna Szustow z Teatru Dramatycznego wprost apeluje na portalu natemat.pl, by „piekielnie zdolnemu, bezczelnemu” Kmiecikowi już teraz powierzyć dyrekcję TR Warszawa. Dlaczego nie, świetny pomysł!

Najbardziej bawi mnie jednak jego płomenny bunt. Niegdyś podobne przedstawienia jak „Kto zabił Alonę Iwanowną”, tyle że bardziej odważne, rzeczywiście bezkompromisowe, powstawały w nurcie kontrkultury. Niektórzy z ich autorów za swój bunt wylądowali w kryminale. Katarzyna Szustow konstatuje, że po obecnej władzy w Warszawie nie można już spodziewać się niczego, a swój manifest tytułuje „I had a dream, czyli na jaki teatr nie ma odwagi warszawska Platforma Obywatelska”. Tymczasem, o ile się nie mylę, Teatr Dramatyczny finansowany jest budżetu miasta właśnie. Znaczy to tylko tyle, że pamflet na władzę sporządzony przez Michała Kmiecika przy zachwycie jego przełożonej sfinansowany jest przez przebrzydłe miejskie władze. I dlatego nie bardzo wierzę w jego siłę. Tak jak nie wierzę w bunt Kmiecika, bo jest koncesjonowany, bezpieczny. Nic nie kosztuje.

* Jacek Wakar, dziennikarz.

 „Kultura Liberalna” nr 164 (9/2012) z 28 lutego 2012 r.