Łukasz Jasina
Koniec kryminałów w stylu retro?
Od ponad dekady Polskę zalewa fala kryminałów historycznych. „Skrzydlata trumna” pokazuje jednak, że formuła tego typu powieści powoli się wyczerpuje.
Tekst ten wypada rozpocząć od paru oczywistych stwierdzeń. Pierwszym z nich jest konstatacja, że lubimy czytać w Polsce kryminały. Nie tylko czytać zresztą. Zbrodnia fascynuje wielu z nas – oczywiście w swoim czysto teoretycznym wymiarze. To nic nowego. Już przed I wojną światową tanie książeczki i artykuły o przestępstwach w dziennikach i tygodnikach cieszyły się wielkim powodzeniem. Drugą oczywistością jest obserwacja, że w wielu społecznościach lokalnych intensywnie szuka się dziś tożsamości, a jej źródłem najczęściej bywa historia. Proces ten zaczął się w Polsce na Ziemiach Zachodnich, wtedy gdy gdańszczanie i wrocławianie poprzez odkrywanie dziejów miasta próbowali zakorzenić się na terenach, na które przybyli ich dziadkowie.
Biorąc pod uwagę te dwa zjawiska, jedynie kwestią czasu było pojawienie się literatury popularno-historycznej, zainspirowanej tymi odkryciami, a wraz z nią – kryminałów. Pierwsze z nich ukazały się dekadę temu. To wówczas Marek Krajewski w kilku tomach swojej wrocławskiej serii stworzył portret przedwojennej stolicy Dolnego Śląska (co istotne, stworzył, a nie odtworzył). Wypracował też wzorzec polskiego kryminału historycznego. Intryga kryminalna podobna jest w nim do tej, jaką znamy z dzieł Conan Doyle’a czy Joe Alexa: samotny bohater (detektyw lub policjant) walczy z przestępcami i próbuje zdemaskować intrygi wrogich mu osób. Współczesny polski kryminał historyczny epatuje przy tym czytelnika dużą ilością historycznego detalu i rekonstrukcją nieistniejących ulic, domów, instytucji i zwyczajów.
Lawina ruszyła. Wielbiciel współczesnej Warszawy odkrywa ją na nowo w „Granatowej krwi” Wiktora Hagena, a miłośnik jej historii ma do dyspozycji „Morderstwo w alei Róż” Tadeusza Cegielskiego. Dzięki lekturze „Złotego Wilka” Bartłomieja Rychtera dowiadujemy się, że Sanok jest miastem o ciekawej przeszłości, a Marek Krajewski, poprzez perypetie komisarza Popielskiego, polskiego odpowiednika radcy kryminalnego Eberharda Mocka, opowiada o nieistniejącym już Lwowie (ta opowieść ma pomóc w odkrywaniu miasta jego powojennym mieszkańcom).
Piarowiec Eberhard Mock
Nowo powstające kryminały historyczno-turystyczne przestają się jednak od siebie różnić. Zbliżona intryga, międzywojenny anturaż i nadmiar detalu czynią z nich raczej przewodniki po mniej lub bardziej istniejących miastach niż dobre kryminały z wciągającą intrygą i ciekawą konstrukcją. Co więcej, stają się one po prostu zwyczajnym narzędziem promocji tychże miast. Ostatnie książki Krajewskiego powstawały już ze wsparciem władz Wrocławia, a towarzysząca im kampania reklamowa namawiała turystów do odwiedzenia Wrocławia/Breslau i udania się szlakiem Eberharda Mocka.
Przykładem tego samego zjawiska jest ostatni z serii kryminałów lubelskich, „Skrzydlata trumna” Marcina Wrońskiego. Wydało ją wprawdzie warszawskie wydawnictwo W.A.B., jednak książka udekorowana jest sporym logo patronatu Prezydenta Lublina i dużą zakładką promującą lubelską kulturę. Gest miasta jest zrozumiały. Współczesny Lublin z powodu braku spektakularnych sukcesów poszukuje swojej tożsamości w historii, skupiając się przede wszystkim na ostatnim etapie jej multikulturowej egzystencji – dwudziestoleciu międzywojennym. Jest to wybór ze wszech miar trafny, czego dowiodły działania podjęte w trakcie starań miasta o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Lublin wprawdzie konkurencji nie wygrał, ale mieszkańcy zainteresowali się swoją przeszłością. Historyczne rocznice wzbudzają zainteresowanie, a remont zabytków, realizowany dzięki europejskim funduszom, pozwala zapomnieć o braku inwestycji we współczesną infrastrukturę.
Kryminały Wrońskiego nie są pierwszym popularnym dziełem o historii Lublina. Już w latach 80. książka „Czarciołapek” Ludwika Paczyńskiego, o diabełku żyjącym w lubelskich podziemiach, wzbudziła spore zainteresowanie. A była zjawiskiem na wskroś oryginalnym, miejscowym. Książki Wrońskiego, choć powstały dzięki autentycznej miłości autora do rodzinnego miasta i żadnym plagiatem Krajewskiego nigdy nie były, nieodwołalnie kojarzą się jednak z typem literatury tworzonej przez wrocławianina. A już całkowitym naśladownictwem wydaje się używanie tych książek do promocji miasta.
Historyczny przewodnik czy literatura?
My, mieszkańcy Lublina, nie jesteśmy w stosunku do retro kryminałów Wrońskiego obiektywni. W „Morderstwie pod cenzurą” odkryliśmy coś, czego nie było we wrocławskich dziełkach Krajewskiego – umiejętne pokazanie prowincjonalności Lublina, która zarówno przed, jak i po wojnie była jedną z największych wad i jednocześnie jedną z największych zalet naszego miasta. W „Kinie Venus” zafascynował nas świat podmiejskich melin, zupełnie odmiennych od wrocławskich. Wrocław Krajewskiego to metropolia pełną gębą. Nasz Lublin to zawsze mniej kochany braciszek wielkiej Warszawy, ze swoimi kompleksami i lękami.
Ostatni kryminał Wrońskiego traci jednak te zalety. Mamy w nim wprawdzie odkrywanie nowych szczegółów, takich jak opis nieznanych powszechnie zakładów lotniczych w Lublinie, w których powstawała niewykorzystana potęga naszych sił powietrznych, jednak poza tym wątkiem książka nie wnosi niczego nowego. Stanowi ona jedynie metodyczny przegląd lubelskich dzielnic i szczegółów topograficznych.
Popularne dzieło może opowiadać o mieście, musi jednak reprezentować sobą coś więcej niż przewodnicką rzetelność. Czwarta część serii o komisarzu Maciejewskim pokazuje, że potencjał polskich kryminałów w stylu retro się wyczerpuje. Czytelnikowi trzeba zaoferować coś więcej niż retro obrazki poprzetykane zbrodniami i seksem. Może po prostu dobrą literaturę?
Książka:
Marcin Wroński, „Skrzydlata trumna”, W.A.B., Warszawa 2012.
* Łukasz Jasina, doktor nauk humanistycznych, członek zespołu „Kultury Liberalnej”. Mieszka w Hrubieszowie.
„Kultura Liberalna” nr 167 (12/2012) z 20 marca 2012 r.