Łukasz Pawłowski
Wystrzelmy kryzys w kosmos
W toczącej się od kilku lat dyskusji na temat sposobów wyjścia Stanów Zjednoczonych z kryzysu ekonomicznego, pośród nawoływań do cięcia wydatków budżetowych z jednej strony i zwiększania wydatków publicznych z drugiej, propozycji Neila deGrasse Tysona nie można odmówić oryginalności. Otóż zdaniem znanego astrofizyka doskonałym sposobem na wyjście z kryzysu nie tylko ekonomicznego, ale także politycznego i społecznego, będzie… wysłanie ludzi na Marsa.
Tyson od lat jest znanym w Stanach popularyzatorem nauk ścisłych, zwłaszcza astronomii. Pisze książki, prowadził programy radiowe i telewizyjne, występuje gościnnie w znanych amerykańskich talk-shows. W każdej z tych ról zachęca do zwiększenia wydatków rządowych na NASA i przestrzega rząd amerykański przed rezygnowaniem z ambitnych planów badania przestrzeni kosmicznej. Twierdzi, że obecne ograniczenie wydatków na programy kosmiczne i porzucenie pomysłów podboju kosmosu odzwierciedla pesymizm panujący w amerykańskim społeczeństwie. Powrót zakrojonych na szeroką skalę programów kosmicznych ponownie rozpaliłby w Amerykanach wiarę we własny kraj i pozwolił marzyć o rzeczach wielkich. Tym samym stymulowałby innowacyjność gospodarki, co w dłuższym okresie przełożyłoby się na wzrost jej konkurencyjności i umocnienie na pozycji światowego lidera.
Według Tysona stan badań nad kosmosem można potraktować jako „miernik wielu innych cech społeczeństwa, w tym skłonności do innowacyjnego myślenia”. Przypomina, że jeszcze „w latach 60. i 70. po prostu oczekiwano, że kolejne innowacje będą zmieniały świat”, a ludzie „marzyli o tym, co przyniesie jutro”. W tym bardzo burzliwym okresie amerykańskiej historii – szczytu zimnej wojny, konfliktu w Wietnamie i związanych z nim protestów oraz walki o prawa czarnych Amerykanów – program lotów kosmicznych Apollo był dla milionów obywateli jednym z niewielu dowodów na wyjątkowość i prawdziwie nieograniczone możliwości ich kraju. Wiadomo oczywiście, że motorem napędzającym amerykański program kosmiczny była militarna rywalizacja z ZSRR, ale zdaniem Tysona nie zmienia to faktu, że dynamiczny rozwój nauki i techniki związany z tymi programami nie tylko przyczyniał się do rozwoju gospodarki Stanów Zjednoczonych, ale także kształtował sposób myślenia ludzi. Kiedy zaledwie osiem lat po słynnym wystąpieniu z 25 maja 1961 roku, podczas którego prezydent John Kennedy ogłaszał, że do końca dekady Stany Zjednoczone wyślą misję załogową na księżyc, Neil Armstrong spacerował po powierzchni ziemskiego satelity, wydawało się, że granice ludzkich możliwości przesunęły się o kolejny poziom. To wydarzenie ukształtowało według Tysona mentalność wielu młodych ludzi i zachęciło ich – on sam miał wówczas 11 lat i jak twierdzi, już wówczas wiedział, że będzie zajmował się astronomią – do wyboru kariery naukowca.
Po co jednak Amerykanom tak ambitne plany jak załogowa wyprawa na Marsa? Czy dla podniesienia innowacyjności, dajmy na to medycyny, nie wystarczy sypnąć nieco więcej państwowego grosza na odpowiednie wydziały uniwersyteckie? To zdaniem Tysona błędny sposób myślenia i to co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, poszczególne dziedziny nauki nie rozwijają się niezależnie od siebie. Odkrycia w jednej często przypadkiem posuwają naprzód inne. Jeśli marzy się o wielkich postępach medycyny, nie wystarczy powiększyć budżetów wydziałów medycznych. Potrzebne jest wsparcie ze strony fizyków, biologów, chemików, a niekiedy nawet astrofizyków. Jednym z ulubionych przykładów Tysona na współzależność różnych dyscyplin wiedzy jest fakt, że technika opracowana do odczytywania początkowo niewyraźnych zdjęć z teleskopu Hubble’a znalazła swoje zastosowanie w leczeniu raka piersi, pozwoliła bowiem na lepsze odczytywanie zdjęć mammograficznych, a tym samym na wcześniejsze wykrywanie choroby. Po drugie, mówi Tyson, tym co przyciąga młodzież do nauki, jest możliwość uczestniczenia w wielkich projektach. Realizacja tak śmiałych planów jak lądowanie na Marsie to wydarzenia, które śledzi cały świat, które dają naukowcom konkretny cel, rozbudzają wyobraźnię, a jednocześnie skłaniają do wyjścia poza dotychczasowe ramy myślenia.
„Żadna inna instytucja nie potrafi rozbudzić ambicji w równym stopniu co NASA, która do realizacji bieżących projektów potrzebuje biologów (ponieważ szukamy życia na Marsie), chemików, fizyków, inżynierów elektryków, inżynierów mechaników. Wszystkie tradycyjne dziedziny wiedzy – nauki ścisłe, technika, inżyniera, matematyka – rozwijają się, kiedy w takich instytucjach jak NASA marzy się o wielkich sprawach”.
I właśnie takiego myślenia potrzebuje według Tysona Ameryka poturbowana przez kryzys, rozbita społecznie i zagrożona przez wzrost nowych potęg takich jak Chiny, które notabene swój program podboju kosmosu intensywnie rozwijają.
* Łukasz Pawłowski, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 169 (14/2012) z 3 kwietnia 2012 r.