Piotr Kieżun
Szara eminencja Nicolasa Sarkozy’ego
Czym żyją francuskie media? Oczywiście wyborami prezydenckimi, których pierwsza tura odbędzie się już za dwa tygodnie. Dziennikarze prześwietlają, przepytują, demaskują, podliczają, niekiedy również wyraźnie popierają poszczególnych kandydatów, a tytuły prasowe prześcigają się w rozmaitych zestawieniach i sondażach. Jak to zwykle bywa, najwięcej emocji wzbudzają te ostatnie. Dużą niespodzianką jest w nich dobry wynik Jean-Luca Mélenchona, kandydata Frontu Lewicy, byłego trockisty i zwolennika skrajnie socjalistycznego kursu w gospodarce. Według różnych ośrodków badania opinii publicznej zrównał się on, a nawet prześcignął Marine Le Pen, osiągając około 15 proc. prognozowanego poparcia w pierwszej turze.
Ale tak naprawdę wygranym dotychczasowych statystyk jest urzędujący prezydent Nicolas Sarkozy. Wystarczy przypomnieć sytuację sprzed roku, kiedy to ponad 70. proc. ankietowanych wyrażało niezadowolenie z jego rządów. Był to jeden z najgorszych wyników ostatnich lat. Do tego stopnia zły, że „Journal du dimanche” w omówieniu sondażu stawiał dramatyczne pytanie: „Czy istnieją jeszcze we Francji sarkozyści?”. W następnych miesiącach Sarkozy powoli odrabiał straty, ale cały czas wydawało się, że dzieje się to raczej dzięki okolicznościom zewnętrznym. Najpierw pomógł mu skandal z udziałem najgroźniejszego rywala do fotela prezydenckiego, Dominique’a Strauss-Kahna, później kłótnie w łonie Partii Socjalistycznej, wreszcie – Mohammed Merah, zamachowiec z Tuluzy, który pod koniec marca zabił na terenie szkoły żydowskiej cztery osoby. Po tym ostatnim, tragicznym wydarzeniu Sarkozy po raz pierwszy wyprzedził kandydata Partii Socjalistycznej Hollande’a, zdobywając jednoprocentową przewagę w sondażach (29 proc. poparcia dla Sarkozy’ego i 28 dla Hollande’a według TNS-Sofres, 30 proc. poparcia dla Sarkozy’ego i 26 dla Hollande’a według CSA).
Jednak myliłby się ten, kto sądziłby, że Sarkozy daje się po prostu nieść zmiennym politycznym prądom. Obecny prezydent doskonale wie, jak wykorzystać nadarzające się okazje, a pomaga mu w tym sztab doradców. Spośród nich najważniejszych jest troje: Emmanuelle Mignon, absolwentka prestiżowej ENA (École Nationale d’Administration) i była szefowa gabinetu Sarkozy’ego, Henri Guaino, „usta i pióro” prezydenta, autor jego najważniejszych przemówień, oraz Patrick Buisson.
Spośród tych trojga najbardziej tajemniczy jest Patrick Buisson, dziennikarz, politolog i historyk. Ten zawsze elegancki, ubrany w druciane okulary i ciemne garnitury sześćdziesięciolatek sprawia wrażenie człowieka nauki, niezaangażowanego w bezpośrednie polityczne potyczki. To on jest jednak jedną z najbardziej wpływowych osób w Pałacu Elizejskim. Wiedzą o tym doskonale media, które nadały mu miano szarej eminencji Sarkozy’ego. Jak wylicza dziennik „Le Figaro”, Buisson jest pomysłodawcą większości przedwyborczych propozycji obecnego szefa państwa: „W nowej kampanii (…) wszystko wskazuje na jego osobę: zwrócenie się do narodu poprzez referendum to jego inicjatywa! Mówienie o imigracji – znów on! Okrzyk «Pomóżcie!», nawiązujący do słów generała de Gaulle’a po przeprowadzonym puczu i wypowiadany przez Sarkozy’ego na zakończenie mitingów – wciąż Buisson! Schengen, ultimatum, prezydent zamkniętych granic. Nie dodawajcie już więcej. Buissonometr gotów jest wybuchnąć”.
Jeśli wierzyć tym doniesieniom, to Buisson jest zatem odpowiedzialny za kampanijny „skręt w prawo” Sarkozy’ego. W obliczu znakomitych wyników Marine Le Pen strategia ta nie jest żadną niespodzianką. Francuzi, którzy boją się dwóch rzeczy: po pierwsze, bolesnych skutków kryzysu ekonomicznego, po drugie, naruszenia własnego bezpieczeństwa, są ostatnio wyjątkowo podatni na antyimigracyjną i protekcjonistyczną retorykę. Buisson to jednak nie tylko strateg, albo – jak chcieliby niektórzy – manipulator, ale przede wszystkim człowiek idei. Jego nacisk na suwerenność, tożsamość narodową i bezpieczeństwo nie wynika tylko i wyłącznie z potrzeby chwili. Wystarczy zresztą prześledzić biografię polityczną Buissona, by przekonać się, że zwrot ku radykalnej prawicy nie jest w jego przypadku tylko taktyczną zagrywką.
Buisson karierę rozpoczął na początku lat 80. jako dziennikarz w prawicowym tygodniku „Minute”. Był to okres, w którym periodyk mocno wspierał Jean-Marie Le Pena, tak jak zresztą i sam Buisson, który w 1984 roku opublikował album poświęcony szefowi Frontu Narodowego. Obecny doradca Sarkozy’ego trafił na łamy „Minute” nie przez przypadek. Wyrastał w rodzinie o silnych tradycjach katolickich i narodowych. Jego ojciec był zdeklarowanym antykomunistą, zwolennikiem Charles’a Maurrasa i aktywnym działaczem Action Française. Buisson do dziś powtarza, że wyniesiony z domu antykomunizm był „fundamentem jego intelektualnego zaangażowania”. W 1987 roku Buisson przeniósł się na łamy bardziej umiarkowanego pisma „Valeurs actuelles”, a w latach 90. rozpoczął współpracę z Philippe’em de Villiers, suwerenistą i szefem Ruchu na rzecz Francji (Mouvement pour la France). Od ostatnich wyborów prezydenckich politolog doradza Nicolasowi Sarkozy’emu.
Buisson od czasów pracy w „Minute” właściwie nie zmienił swoich głównych poglądów. To „intelektualista narodowej prawicy – stwierdził w 2009 roku Jean-Marie Le Pen – który w głębi serca podziela bardziej moje idee niż idee Sarkozy’ego” (por. Telerama.fr). Obecnie idee Le Pena, a w zasadzie Marine Le Pen, to w dużej mierze również idee Sarkozy’ego. Właśnie dzięki Buissonowi. W wypowiedzi umieszczonej na łamach „Le Point” ten ostatni konkluduje: „Pod koniec lutego [2012] elektorat wywodzący się z niższych warstw społecznych pragnął dać się uwieść, ale pragnienie bycia uwiedzionym wzbudziło od razu strach przed byciem oszukanym. W oczach tych wyborców hasło «Europa granic» było decydujące. Dla ludzi słowo «granica» jest pozytywne; negatywny wydźwięk ma wyłącznie dla uprzywilejowanych” („Le Point”, 29 marca 2012, nr 2063, s. 27).
Co przytoczony wyżej slogan oznacza dla Francuzów? Dla większości z nich – bezpieczeństwo, nawet jeśli jest ono pozorne, a zagrożenia jedynie odroczone w czasie. Dla Europy jest to na pewno kolejny sygnał, że kryzys zadłużenia publicznego to nie tylko kryzys ekonomiczny, ale przede wszystkim kryzys idei wspólnoty europejskiej. Czy wybory we Francji będą miały wpływ na jego pogłębienie? Jeśli wszyscy politycy starający się o fotel prezydenta zrealizują swoje przedwyborcze obietnice, z pewnością tak. „Europa granic” bliska jest bowiem nie tylko Sakrozy’emu, ale właściwie wszystkim liczącym się kandydatom.
* Piotr Kieżun, kieruje działem „Czytając” w „Kulturze Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 169 (14/2012) z 3 kwietnia 2012 r.