Paweł Marczewski
 
Papież z Banku Światowego
 
„Wybór szefa Banku Światowego jest trochę jak wybór papieża. Nie chodzi o konkretnych kandydatów, ale bardziej o kierunek, w jakim powinna zmierzać wiara” – pisze na łamach „The New Republic” Lant Pritchett z Harvard Kennedy School [http://www.tnr.com/article/politics/102624/why-obama%E2%80%99s-world-bank-pick-proving-so-controversial]. I dowodzi, że namaszczony przez Obamę kandydat, Jim Young Kim, lekarz z Dartmouth College, były doradca przewodniczącego Światowej Organizacji Zdrowia, skieruje wiarę kościoła globalnego rozwoju w niewłaściwą stronę.
 
Dlaczego? Jak argumentuje Pritchett, doktor Kim zajmował się pomocą humanitarną, zajęciem szlachetnym i potrzebnym, ale mającym niewiele wspólnego z systemową polityką rozwojową, którą powinien prowadzić Bank Światowy. „Pomoc dla głodujących nie jest strategią rozwoju rolnictwa. W czasie konfliktu niezbędne są obozy dla uchodźców, ale nie zastąpią polityki mieszkaniowej. Odbudowa po trzesieniu ziemi to nie strategia ulepszania infrastruktury” – punktuje Pritchett.
 
Zostawmy na boku dyskusję, czy zamiast Jim Young Kima głową Banku Światowego nie powinna zostać popierana przez kraje afrykańskie Ngozi Okonjo-Iweala, minister finansów Nigerii ze znaczącymi sukcesami. Nie wdawajmy się też w spekulacje, czy doktor Kim, który prawdopodonie pokieruje Bankiem, faktycznie będzie bezrefleksyjnie hołodował wierze w pomoc humanitarną, zaniedbując systematyczną politykę rozwojową. Zamiast tego zastanówmy się nad samą doktryną „kościoła globalnego rozwoju”.
 
Interesujące, że od czasu wybuchu kryzysu w 2008 roku z tytułów World Development Report, najważniejszego, publikowanego co roku dokumentu programowego Banku, znika słowo „rynek”.  Rok 2009 – „Tworząc nową geografię ekonomiczną”, rok 2010 – „Rozwój i zmiana klimatyczna”, rok 2011 – „Konflikt, bezpieczeństwo i rozwój”, rok 2012 – „Rozwój i równość płci”. Analiza konkretnych działań Banku może przynieść oczywiście zupełnie inne wnioski, ale przyglądając się proponowanym oficjalnie kierunkom globalnych działań można odnieść wrażenie, że usilnie próbuje pozbyć się etykietki światowego deregulatora, wyjątkowo niewygodnej w czasach kryzysu.
 
Świetnym sposobem jest podkreślanie znaczenia pomocy humanitarnej, doraźnych rozwiązań niezbędnych w krajach, gdzie toczą się konflikty zbrojne albo dotkniętych katastrofami naturalnymi. Komentatorzy dziwią się, dlaczego komuś może nie przypaść do gustu kandydatura Jim Young Kima („Taki sympatyczny facet, lekarz zaangażowany w zwalczanie AIDS, i oddany najbiedniejszym z biednych. O co tyle krzyku?” – ironizuje Pritchett). Podobne zdziwienie wywołuje zapewne fakt, że niektórzy sceptycznie patrzą na Bank Światowy koncentrujący się na pomocy humanitarnej. Ostatecznie czy budowanie studni i obozów dla uchodźców nie jest lepsze, niż zmuszanie krajów rozwijających się do otwarcia swoich rynków i deregulowania gospodarek?
 
Problem w tym, że taki kierunek oznacza łatwą drogę wyjścia z impasu, w jakim znalazł się w czasie kryzysu gospodarczego neoliberalny model rozwojowy. Koncentrując się na pomocy humanitarnej, można zignorować wielkie, trudne pytania o przyczyny konfliktów albo czynniki społeczne i ekonomiczne, które sprawiają, że katastrofy naturalne w niektórych krajach przynoszą o wiele bardziej ponure rezultaty niż w innych, lepiej rozwiniętych. Można nie tyle porzucić dawny, neoliberalny sposób myślenia o rozwoju, co go po prostu przemilczeć.
 
Jeśli „kościół globalnego rozwoju” uczyni z pomocy humanitarnej swój nowy dogmat, przestanie być szczególną, międzynarodową organizacją promującą rozwój społeczno-ekonomiczny. Stanie się  wielkim, profesjonalnym NGO, zwalniającym państwa z ich zaangażowania na rzecz systematycznego rozwoju.
 
* Paweł Marczewski – adiukt w Instytucie Socjologii UW. Członek redakcji „Kultury Liberalnej” i „Przeglądu Politycznego”.
 

„Kultura Liberalna” nr 170 (15/2012) z 10 kwietnia 2012 r.