Magdalena M. Baran
Węgierska „majówka”
Wydawać by się mogło – przynajmniej z naszej perspektywy – że w pierwszych dniach maja rzeczywistość jakby zwalnia. U nas długi weekend, ale i gdzie indziej zaczynają się słoneczne i w końcu cieplejsze dni. Jednym pozwalające na krótkie górskie wypady, innym dające możliwość rozkoszowania się spokojnym szumem wody, a jeszcze innych przyprawiające o alergiczny katar. Tego ostatniego – o dobrze zdefiniowanym źródle politycznego pylenia – Węgrzy (na własne życzenie) nabawili się już jakiś czas temu. Ostatni rok tak na arenie międzynarodowej, jak i na prywatnym podwórku naszych bratanków nie był dla nich zbyt odprężający, a pierwsze dni maja okazały się jeszcze bardziej pracowite.
Podczas gdy większość z nas oddawała się rozkoszom pierwszych w tym roku „wakacji”, węgierscy parlamentarzyści wybierali – w tajnym głosowaniu – nowego prezydenta. Zaskoczenia nie było, bo i być go nie mogło, skoro na arenie stawił się tylko jeden, zgłoszony przez Fidesz, kandydat János Áder. Ten niedawny eurodeputowany, wieloletni szef klubu poselskiego Fideszu, a w swoim czasie również marszałek węgierskiego Zgromadzenia Narodowego, już w momencie zgłoszenia pewien wyboru, szybko wygłosił płomienne przemówienie. Przypominał w nim o znaczeniu konstytucji (choć jako prawnik doskonale zna ograniczenia swego urzędu), podkreślał też zawarte w ustawie zasadniczej węgierską wolność i demokrację, oparte na wartościach humanistycznych i narodowej tradycji. Wyciągając pojednawczo rękę do opozycji, podkreślał również swą głęboką wiarę, w to, że Węgrzy będą w stanie udowodnić sobie i innym własną żywotność jedynie wówczas, gdy będą „dyskutować o niektórych kwestiach spokojnie, a o innych – jeśli będzie taka potrzeba – z zapalczywością, ale zawsze z szacunkiem dla drugiej strony”. Wszystko to brzmiało pięknie, optymistycznie, rzec by można – powinno poruszyć serca narodu. Pytanie jednak, na ile sam Áder wierzy we własne słowa, a na ile jest tylko dobrze przygotowanym dyplomatą, świetnie rozumiejącym, co powiedzieć należy, a czego mówić się nie powinno. Płomienność jego przemówienia i nadzieje na przyszłość szybko gasi bowiem świadomość, iż z Viktorem Orbánem nowy węgierski prezydent zna się nie od dziś (współpracują ze sobą od roku 1988, razem zakładali Fidesz, dając mu nie tylko ideologiczne podstawy, ale i właściwy „rozpęd”). A przecież po wypróbowanych przyjaciół najlepiej sięgnąć w (nie tylko politycznej) biedzie.
Zanim jednak umilkły komentarze dotyczące osoby nowego prezydenta, forującemu go premierowi odpowiedziała opozycja (bynajmniej nie ta parlamentarna). Oto bowiem ruch społeczny 4K! (IV Republika!), gromadzący bodaj najzacieklejszych przeciwników polityki Fideszu, niechętnych również partiom lewicowym zasiadającym w dzisiejszym Zgromadzeniu Narodowym Węgier, zapowiedział przekształcenie się w partię polityczną. Lider dzisiejszego ruchu (i przyszłej partii) András Istvánffy zapowiada, iż będzie to „patriotyczna, lewicowa partia hołdująca wartościom europejskiej socjaldemokracji”, której ideologicznie najbliżej będzie do umiarkowanej węgierskiej lewicy, jaką reprezentuje ugrupowanie Polityka Może Być Lepsza. Czy jednak na węgierskiej scenie politycznej jest wystarczająco dużo miejsca dla aż pięciu partii kładących nacisk na wartości lewicowe? W zależności od rozwoju sytuacji odpowiedzą sami Węgrzy. Trudno wyrokować, ale warto odnotować powstanie nowej partii właśnie teraz, gdy Viktor Orbán usadowił na prezydenckim stołku bliskiego i zaufanego sobie człowieka, a dotychczasowa opozycja więcej mówi o bojkocie, niż rzeczywiście cokolwiek bojkotuje. Ma przecież swoje kłopoty, przy których zawirowania na własnym skrzydle to naprawdę „majówka”.
* Magdalena M. Baran, publicystka „Kultury Liberalnej”. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.
„Kultura Liberalna” nr 174 (19/2012) z 8 maja 2012 r.