Kacper Szulecki
Cristina, Evita i Ché – z w tle Falklandami [część 1]*
Ideowe przemeblowanie Republiki dokonuje się od pewnego czasu. Problem polega na tym, że Cristina Kirschner nie umie, albo pewniej – nie chce odrobić historycznej lekcji. I już od końca zeszłego roku coraz głośniej bije w nacjonalistyczny bęben.
W ostatnim czasie głowa argentyńskiej republiki Cristina de Kirschner powraca na strony światowych gazet dzięki decyzjom i retoryce, które budzą silne i pomieszane emocje – od skrajnej irytacji aż po podziw. Powinny tak na prawdę budzić przede wszystkim obawę. Przyklaskiwanie La Presidenta świadczy albo o kompletnym niezrozumieniu argentyńskiego kontekstu politycznego albo o opacznie rozumianym kompleksie post-kolonialnym. I po prostu nie przystoi trzeźwo myślącym ludziom, którzy odrobili lekcje z poprzedniego stulecia.
Zaczęło się od Falklandów, które Argentyńczycy wciąż konsekwentnie przezywają Malwinami i zaznaczają na mapach jako okupowany przez Brytyjczyków fragment własnego terytorium. Następnie hiszpańską opinią publiczną i mediami finansowymi wstrząsnęła wiadomość o tyleż niespodziewanej co solidnie zaplanowanej renacjonalizacji pakietu kontrolnego argentyńsko-hiszpańskiego koncernu naftowego YPF-Repsol. Te fakty są jedynie z pozoru luźno powiązane. Wątki wspólne są dwa – ropa i ideowe przemeblowanie Republiki, które od pewnego czasu się dokonuje. Materialistyczne wyjaśnienia, które w polskiej prasie często zastępują szerszą refleksję, pominę. Ciekawszy i prawdopodobnie ważniejszy jest aspekt ideologiczny.
Był już taki egzamin z historii…
W rozległym hallu prezydenckiego pałacu Casa Rosada przy legendarnym Plaza de Mayo w Buenos Aires gości wita ekspozycja z okazji 200-lecia niepodległościowej rewolucji. Kolekcja portretów nosi tytuł „Patrioci Latynoamerykańscy” i mówi wiele o nowej interpretacji regionalnej tożsamości proponowanej przez prezydentę Kirschner. Nie zobaczymy tam portretów prawicowych wojskowych satrapów, dyktatorów i zbrodniarzy w rodzaju Pinocheta, Videli i innych współautorów Operacji „Kondor” – sieci skrajnie brutalnych militarystycznych junt, która w latach 70. XX wieku zajmowała się wzajemnym wyłapywaniem swoich opozycjonistów i odsyłaniem ich „do domu” na pewną śmierć. To akurat nie dziwi – dziewiętnastowieczni dyktatorzy mają więcej szczęścia, bo ich zbrodnie uległy częściowemu zapomnieniu. Oprócz Libertadorów, faktycznych bohaterów kontynentu – Bolivara, San Martina, O’Higginsa – znalazł się tam paragwajski marszałek Francisco Solano Lopez, którego szaleńcza wojna między innymi z Argentyną doprowadziła do eksterminacji 70 procent mieszkańców jego własnej ojczyzny. Mimo tego jest bohaterem narodowym Paragwaju, a ostatnio – o dziwo – także Argentyny, która (w osobie prezydenty Kirschner oczywiście) nazwała jego imieniem oddział artylerii (co spotkało się z krytyką opozycji).
Nie zobaczymy też na wystawie Fidela Castro. Ale brak Pinocheta i Castro nie wynika z jakiejś głęboko zakorzenionej alergii dla reakcyjnych lub rewolucyjnych reżimów, bo oto w głównej auli obok siebie, może nie ramię w ramię, ale rama w ramę widzimy dwie kluczowe postacie – Juana Peróna i… Ernesto Ché Guevarę. Perón, dla niepoznaki – bo może ktoś przypomni sobie, że był pułkownikiem, którego droga do władzy mieściła się w niechlubnych regionalnych standardach – na portrecie jest po cywilnemu, w garniturze. A więc polityk, nie jakiś tam mundurowy dyktator. Ché patrzy w niebo w swoim najsłynniejszym, t-shirtowym ujęciu. Czym zasłużył sobie na ten „zaszczyt” wiszenia obok niezwykle swego czasu popularnego i otwarcie sympatyzującego z faszyzmem Wodza? Spełnia dwa kluczowe kryteria: argentyńskie obywatelstwo i zdeklarowany „anty-jankesizm”. Paradoksalnie więc, jeden z największych symboli radykalnego internacjonalizmu został w Casa Rosada powieszony przez nacjonalistów.
Cristina Kirschner czerpie z tej symboliki garściami. Portrecik Evity stoi na prezydenckim biurku. Tak jak Evita, Cristina jest przecież „żoną swojego męża” – zmarłego w 2010 roku Néstora Kirschnera, poprzedniego prezydenta Argentyny, który przejął stery Republiki po okresie najgorszego kryzysu. Ale to nie znaczy, że była tylko „dodatkiem”. Néstor, tak jak Juan Perón, był też „mężem swojej żony”. Perónowie wykuli typ idealny politycznego tandemu, w którym pierwiastek żeński i męski (gender nie w każdej sytuacji pokrywa się tu z płcią) są równie ważne, wzajemnie się napędzają i umacniają. Cristina i Nestor wskrzesili ten mit i wykorzystali go do umocnienia swojej pozycji. Dziś na siedzibie peronistowskiej Partido Justicialista widnieje zdjęcie Peronów obok zdjęcia Kirschnerów. Wypełniło się – zbawcy ludu powrócili.
Evita to jednak nie jedyny kobiecy symbol, który wykorzystuje Cristina. Ważną rolę odgrywają też Matki i Babcie z Plaza de Mayo – legendarne grupy kobiet, które tydzień w tydzień, przez najczarniejsze lata militarnej dyktatury miały odwagę zadawać niewygodne pytanie: „gdzie są nasze dzieci i wnuki?”. Ich dociekanie prawdy o losie tysięcy tak zwanych „znikniętych” (desaparecidos) podmyły fundamenty reżimu. A zmiotła go fala wojny o Falklandy – wojny, którą junta wywołała w nacjonalistycznym opętaniu, dążąc do konsolidacji narodu wokół wojennego „bohaterstwa”. Kobiety z Malwinów (Mujeres de Malvinas) to druga symboliczna grupa, do której nawiązuje prezydenta Kirschner. Z jednej strony potępia dyktatorski reżim, który wysłał młodych chłopaków na bezsensowną śmierć, z drugiej – stara się utrzymać pamięć o nich jako o narodowych bohaterach. Prowadzi to do niekonsekwencji w traktowaniu organizacji związanych z wojskiem – naciskanych w sprawach odpowiedzialności za łamanie praw człowieka w czasach dyktatury, ale obłaskawianych, gdy idzie o Falklandy.
* W kolejnej odsłonie (w następny czwartek) dlaczego – po czasach ekonomicznej prosperity – Argentyna przegrała swoją historyczną szansę na ekonomiczną mocarstwowość i politycznych konsekwencjach działań Cristiny Kirschner.
** Kacper Szulecki – politolog, doktorant na Uniwersytecie w Konstancji. Członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 175 (20/2012) z 15 maja 2012 r.