Jacek Wakar

Pilch a sprawa polska

Łapczywie czytam „Dziennik” Jerzego Pilcha, choć z niektórymi jego fragmentami jako redaktor działu kultury „Przekroju” już wcześniej miałem do czynienia. Jednak dołączam się do głosów, że w wydaniu książkowym (wyd. Wielka Litera), rzeczywiście opasłym, „Dziennik” Pilcha znaczy to, co znaczy. Nie należy dawkować sobie go po aptekarsku – w tym przypadku sprawdzają się największe nawet porcje. Lektura Pilcha uzależnia. Z Pilcha widzeniem Polski chorej, ale niemożliwej do wyrzeczenia się, przeczytanych lektur (znakomite fragmenty o „Samuelu Zborowskim” Rymkiewicza) chodzi się po niej krok w krok. Jest w niej stoicyzm i pesymizm, i pogodzenie – niełatwe wcale – ze sobą.

Pilcha poznałem, gdy pracowałem w „Dzienniku”. Nawet obdarzył mnie, tak się zdaje, sympatią. Przysyłał co tydzień felietony. Ze dwa razy nie przysłał. To były owe słynne dziury, o których pisze w „Dzienniku”, podsumowując rok jego pisania bez dziur i rok życia – bez dziur. „Od frazy «zapił się na śmierć» znacznie przecież bardziej wyrafinowana, znacznie dowcipniejsza i znacznie radośniejsza jest fraza: «przestał pić i umarł»” – pisze Jerzy Pilch. Niemniej felietony w „Dzienniku”, może dlatego, że pytał czasem o poszczególne fragmenty i czasem kategorycznie przypominał o zakazie zmieniania choćby przecinka, wspominam jako bardziej intensywne. A jego „Dziennik” swą niebywałą intensywność zyskał dopiero teraz.

Pilcha jest dużo w ostatnich dniach, bo mało kto z pisarzy tak opętańczo interesuje się futbolem i tak się na nim zna. Dziennikarka „Gazety Wyborczej” próbowała zatem wycisnąć z Pilcha opowieść o alchemii piłki nożnej i udało jej się średnio. Najlepiej powiedział o ćwierćfinałach. Że są kwintesencją wszystkich najważniejszych turniejów, z Mundialami na czele. Przykładów na to, że Pilch się nie myli, są setki. Ja przytoczę ten z ostatnich Mistrzostw Świata. Końcowe chwile dogrywki meczu Ghana-Urugwaj oglądałem przez szybę paryskiej knajpy. W ostatniej minucie nieuchronnie zmierzającą do bramki piłkę zatrzymał ręką napastnik Urugwaju, Luis Suarez. Dostał czerwoną kartkę, Ghana miała karnego. Gdy schodził z boiska, wyglądał jak skazaniec wiedziony na szafot. Kiedy zawodnik Ghany przestrzelił karnego, Suarez wprost z piekła trafił do raju. To są emocje nie do nazwania.

Najbardziej zachwycił mnie w kwestiach piłkarskich Pilch, odpowiadając na ankietę „Jasno widzę, ciemno widzę” w „Gazecie Wyborczej”. Ankieta poświęcona jest dużej mierze szansom Polski na Euro, więc zazwyczaj rozmówcy wiją się, by udowodnić, jak bardzo wierzą w naszą reprezentację. A Pilch? On pławi się w swoim pesymizmie, wieszcząc odpadnięcie Polski już w fazie grupowej po porażkach z Rosją i Czechami („Oby tylko z Grecją poruty nie było” mówi Pilch). Twierdzi, że reprezentacja nie będzie miała swego bohatera, a kandydatów na antybohaterów już dziś widać kilku. Żywi też nadzieję, że nie zostaniemy sensacją turnieju jako gospodarz odpadający bez strzelenia nawet jednego gola. Ostatnią zaś odpowiedzią trafia w samo sedno. Pytany o dalszy rozwój polskiej piłki po Euro stwierdza, że „nie będzie rozwoju, zwłaszcza nie będzie dalszego rozwoju, będzie rozprężenie i regres; rola gospodarza turnieju to dla nas za dużo, po jej takim czy innym odegraniu konieczna będzie – z wolna przeradzająca się w kryzys – rekonwalescencja. Nie ma pytania, jak wykorzystać Euro. Jest pytanie, jak ocaleć po Euro”.

W sensie ścisłym tak – jakby powiedział Pilch. Jako zagorzały miłośnik futbolu czekam na mecze, ale z trudem akceptuję ogarniające wszystkich wokół emocje. Lewandowski wspaniale gra w Borussi, więc będzie bohaterem Euro? Oby, a jednak szczerze wątpię. A na dodatek krańcowo irytuje mnie wyczuwalne, choć irracjonalne przekonanie, jakby po Euro miał się skończyć świat. Nie skończy się, ale nam uda się powitać nie tylko piłkarską Europę kulturalną pustynią. Wyjątki tylko potwierdzą regułę.

* Jacek Wakar, szef działu Publicystyki Kulturalnej w Drugim Programie Polskiego Radia.

„Kultura Liberalna” nr 175 (20/2012) z 15 maja 2012 r.