Tłumaczenie liryki to przedsięwzięcie zgoła szalone. Taka już krucha natura tekstu poetyckiego, że wystarczy czasem nazbyt pewna siebie próba objaśniania tego czy innego wiersza, by uleciała cała jego moc, by jego głos zamilkł. A co dopiero zabieg tak radykalny, jak przeniesienie wiersza do zupełnie obcego świata, obcego wymiaru, jakim jest inny język. Nawet pod piórem wrażliwego i starannego tłumacza wiersz zamienia się wskutek tej procedury w swój własny cień – jakoś wprawdzie podobny do pierwowzoru, ale przecież dziwnie płaski, bezbarwny i chłodny.

Rzecz jest zatem nie tylko arcytrudna, ale też z góry skazana na niepowodzenie. Potrzeba nie lada odwagi, by za przekładanie poezji w ogóle się brać, by nie ulęknąć się nieuchronnej frustracji, bezwzględnych sądów krytyków i „porównywaczy”, na które każdy przekład poetycki jest wystawiony. Do takich właśnie literackich desperados należą niewątpliwie czterej autorzy nowych przekładów wierszy Bertolta Brechta, które ukazały się właśnie nakładem wrocławskiego Biura Literackiego.

Tytułu tej książki – „Ten cały Brecht” – nie należy rozumieć opatrznie. Tom mieści zaledwie setkę utworów, podczas gdy poetycka spuścizna autora „Opery za trzy grosze” obejmuje przeszło dwa tysiące wierszy. Tytuł odwołuje się raczej do problemów, jakie z tym całym Brechtem mają współcześni interpretatorzy i badacze. Jest to z jednej strony autor czytany w szkole, klasyk, niekwestionowana wielkość literacka. Z drugiej strony na jego twórczości odcisnęło się gorliwe zaangażowanie poety po stronie jednej z dwudziestowiecznych ideologii totalitarnych. Nazbyt często był Brecht autorem najczystszej, prymitywnej stalinowskiej propagandy, co dla niejednego z dzisiejszych czytelników stanowi barierę uniemożliwiającą przyjęcie całego dzieła poety.

Autorzy naszego zbiorku, dokonując wyboru wierszy, unoszą się w głównym nurcie współczesnej recepcji jego twórczości, który kanonizuje Brechta niekontrowersyjnego, akceptowalnego, poetę egzystencji i wirtuoza poetyckiej formy. Motywy takiej decyzji nietrudno zrozumieć. Dziś łatwo jest patrzeć z wyższością na zaślepienie ideologiczne Brechta, trochę jednak szkoda, że nie znajdziemy w tym wyborze jakiegoś naprawdę „trudnego”, niewygodnego Brechta, jakiegoś świadectwa antypoezji pisanej komunistyczną nowomową. Że też żadnego z tłumaczy nie poniosła pasja udokumentowania Brechta całego, że żaden nie poszedł za swoim poetą na samo dno piekła…

„Ten cały Brecht” jest zatem ledwie antologią, w najbanalniejszym tego słowa znaczeniu. Dokonano wyboru estetycznego, z całej bujnej brechtowskiego wegetacji wybrano kwiaty. Brecht bał się, że zostanie zapomniany (o czym świadczą choćby dwa wiersze zawarte w zbiorze: „Kiedyś myślałem…” i „Wizyta u wygnanych poetów”). Czy nie spotyka go dziś swoista i paradoksalna damnatio memoriae, wyrok wydany wprawdzie przez życzliwych sędziów, ale usuwający część twórczości poety w sferę kłopotliwego tabu?

Pomysłodawca książki i jej współautor, Andrzej Kopacki, suwerennie i zdecydowanie odrzuca jednak wszelkie zarzuty braku lojalności wobec autora, stawiając siebie i towarzyszących mu współautorów-tłumaczy w pozycji równorzędnych partnerów Brechta. Książka ta – deklaruje Kopacki – nie jest w swoim założeniu książką Brechta, należy ona do czterech poetów, którzy dokonali wyboru i przekładu wierszy. To ich nazwiska widnieją na okładce, to oni są tu bohaterami, to ich głosy rozbrzmiewają w książce. I nie ukrywają oni swojego ja. Każdy z autorów dodał do swoich przekładów swój szkic brechtowski. Tak jak odmienne są literackie życiorysy i temperamenty autorów, tak różne są te dołączone teksty.

Należy wyrazić szczególną wdzięczność autorom, że pozbawione są one niemal zupełnie elementów metaprzekładowych, że nie tłumaczą, czego i dlaczego przetłumaczyć się nie da, że nie piętnują błędów i wypaczeń poprzedników, którzy mierzyli się kiedyś z tymi samymi utworami. To na wskroś subiektywne, ale też bardzo uczciwe i szczere próby przedstawienia własnego, osobistego Brechta każdego z nich. Esej Kopackiego daje odczuć zawodową proweniencję autora, jest bowiem na wskroś akademicki, w najlepszym wszakże tego słowa znaczeniu. Daj nam Boże więcej humanistyki tak wysokiej próby, tak solidnej i tak przenikliwej. Czytelnik zazdrości jednak autorowi szkicu, że ten dokonuje swych przenikliwych analiz na tekście oryginalnym. Trudno nadążyć za takim przewodnikiem, gdy samemu przebijać się trzeba przez zasłonę polskiego przekładu.

Piotr Sommer też nie wyprze się swojego szkicu, który zdradza wszechstronność literackich zainteresowań, fascynacji i zatrudnień autora. Sommerowskie zestawianie poezji Brechta z utworami współczesnych mu liryków innych nacji i języków, doszukiwanie się najbardziej nieoczekiwanych pokrewieństw i podobieństw między nimi nie ma nic z pretensjonalnego, erudycyjnego popisu. To czysta intelektualna przygoda!

Esej Jakuba Ekiera zasługuje na lekturę najpierw za sprawą przenikliwych rozważań na temat istoty Brechtowskiego „ja” lirycznego i jego nieoczywistych związków z Brechtem biograficznym. Nie sposób pominąć przejmującej deklaracji odkrywającej motywy, które skłaniają tego autora do podejmowania trudu tłumaczenia. Przełożył on Brechtowskie wiersze: „nie dla polemiki z dawniejszymi lub równoległymi tłumaczeniami, których w trakcie tej pracy starałem się nie poznać. Przełożyłem je, żeby obejrzeć «od spodu», jak są zrobione. Żeby raz po raz się zdumiewać, jak celowy jest choćby najdrobniejszy składnik tych często niekunsztownych na pozór utworów. Żeby stykać się ze skończonością formalną, a zarazem – z niezwykłą swobodą głosu. Z poezją otwartą na wielorakie jakości estetyczne, a dzięki temu także «tak wielostronny świat»”. Motywacje tłumacza mogą być egoistyczne, co nie zmienia faktu, że jego wysiłek służy przede wszystkim polszczyźnie i wszystkim jej obywatelom. Czyż robota tłumacza, tak rzadko w ogóle dostrzegana, na pozór wtórna, nie jest jednym z najważniejszych źródeł zasilających i ożywiających język? Dlatego też chyba największym grzechem autorów „Tego całego Brechta” jest zbytni konformizm względem polszczyzny, brak odwagi w przełamywaniu jej bezwładu? Takich zahamowań nie miał Brecht. Jakże ważną cechą jego talentu jest bezwzględne naginanie niemczyzny, odważne penetrowanie plebejskich i regionalnych zakamarków niemieckiej leksyki, a także coś, co nazwać by można fonetycznym i składniowym realizmem.

Tłumaczenie liryki jest, jako się rzekło, zamierzeniem zuchwałym. Omawiany tom nie jest wprawdzie świadectwem literackiego triumfu, nie wydarza się w nim cud, ale nie znaczy to, że nie ma w nim poezji.

Książka:
Jacek St. Buras, Jakub Ekier, Andrzej Kopacki, Piotr Sommer, „Ten cały Brecht. Przekłady i szkice”, Biuro Literackie, Wrocław 2012.