Szanowni Państwo, „Moją karierą będzie wychowywanie dzieci” – mówi bohaterka głośnej powieści „Wolność” Jonathana Franzena. Była koszykarka, na skutek kontuzji musi zrezygnować z kariery sportowej. Trochę wbrew własnej woli, decyduje o poświęceniu się rodzinie. Zapłaci za to straszną cenę: kilka lat później popadnie w depresję i alkoholizm. „Za stara, za brzydka, za głupia, zbyt zazdrosna” – powie wtedy o sobie.

Czy to tylko powieść? Niedawna okładka amerykańskiego „Time’a”, na której matka karmi piersią mocno wyrośniętego trzylatka, stojącego na krzesełku  wzbudziła przecież zdumienie także u nas. Może amerykański pisarz słusznie zatem śledzi zagubienie amerykańskiej klasy średniej wśród często sprzecznych ze sobą pokoleniowych szkół i podręcznikowych rad co do tego, jak łączyć życie zawodowe z prywatnym, czy jak wychowywać dzieci. Niepokój, lęk i poczucie winy opisuje jako najczęstsze uczucia rodziców względem dzieci.

Jak wynika z „Ciemnej strony macierzyństwa”, raportu z badań przeprowadzonych przez Małgorzatę Sikorską Łucję Krzyżanowską, Agatę Młodawską, Łukasza Raciborskiego na zlecenie firmy AXA, polskie matki znają te emocje aż za dobrze. Kobiety skarżą się też na – długo można wymieniać! – wtrącające się we wszystko starsze pokolenie, celebrytki przechwalające się luksusowymi wózkami i brzuchami płaskimi dwa tygodnie po porodzie, na niechętnych do pomocy mężów. Matki często same nie są pewne, jakie wychowanie dzieci uważają za dobre. A zamiast wypracowywać z partnerami wspólny model rodzicielstwa, bez konsultacji biorą całą odpowiedzialność na siebie. Cierpią potem ogromne zmęczenie i frustrację. Jak bohaterka książki Franzena.

W „Kulturze Liberalnej” staramy się dziś odsunąć nieco doświadczenia osobiste i spojrzeć na ten problem z nieco głębszym oddechem. Opowiadamy o zagubieniu polskiej klasy średniej wśród ideologii wychowania – gdzieś między „zimnym chowem” a rodzicielstwem bliskości. Agnieszka Graff w rozmowie z Pauliną Górską stawia sprawę mocno, mówiąc, że kobieta w Polsce ma do wyboru tylko dwie drogi: albo jest się kurą i zostaje się w domu z dzieckiem, albo suką, która oddaje dziecko do żłobka. To stwierdzenie stało się inspiracją do tytułu całego numeru.

Paweł Kubicki i Marta Olcoń-Kubicka stawiają sprawę równie zdecydowanie, gdy piszą o realizowanym przez młodsze pokolenia Polaków „projekcie dziecko Do-It-Yourself”: „Wychowanie dziecka można porównać do procesu rozbrajania bomby przez sapera. Saper myli się tylko raz, podobnie wielu polskich ojców i matek, którzy nie będą mieć szans na poprawę swoich metod wychowawczych przy kolejnych dzieciach”. Natomiast Sylwia Urbańska argumentuje zupełnie inaczej. Jej zdaniem rozmowa o ideologiach wychowania nie ma sensu w kraju, w którym nie oferuje się rodzicom wystarczającej pomocy socjalnej, gdzie brakuje żłobków, elastycznych form zatrudnienia i rzetelnego myślenia nie o wychowywaniu jednostek, ale o społecznych więziach.

Naszemu Tematowi tygodnia towarzyszą dwa felietony: „Dzieci jako zakała ludzkości” Katarzyny Kasi w poniedziałkowej rubryce „Feminizując” oraz „Ideologie i odtrutki na dzieci” Karoliny Wigury w „Krótko mówiąc”.

Zapraszamy do lektury!

Karolina Wigura

 

 


1. AGNIESZKA GRAFF: W Polsce albo jest się kurą, albo jest się suką
2. PAWEŁ KUBICKI, MARTA OLCOŃ-KUBICKA: Rodzicielstwo jako obszar walki
3. SYLWIA URBAŃSKA: Nie pytajmy o wychowanie, pytajmy o system


Z Agnieszką Graff rozmawia Paulina Górska

W Polsce albo jest się kurą, albo jest się suką

Całość: CZYTAJ TU

Paulina Górska: Niedawno amerykański „Time” zszokował czytelników okładką, na której matka karmi piersią swoje trzyletnie dziecko. Z cover story dowiadujemy się, że sfotografowana kobieta praktykuje tak zwane attachment parenting, rodzicielstwo bliskości, którego główne zasady to wydłużony okres karmienia piersią, wspólne spanie z dzieckiem i noszenie go blisko ciała – na przykład w chuście – zamiast wożenia w wózku. Skąd u Amerykanów ten nacisk na bliższą więź z dziećmi?

Agnieszka Graff: Okładka „Time’a” jest przejawem toczącej się od kilku lat w Ameryce debaty o rodzicielstwie. Obrazek jest ekstremalny, ale ta debata ma wiele wątków, a w jej trakcie tej pojawiły się bardzo różne, mniej lub bardziej sensowne głosy. Mam wrażenie, że to swoista dogrywka wojen kulturowych, politycznej debaty o sferze prywatnej, płci, seksualności, modelach rodziny. Wiele w tym polaryzacji, bo konserwatywna Ameryka uważa tę liberalną za zdeprawowaną, a liberalna wyśmiewa tę tradycyjną jako dziwaczną skamielinę, anachronizm. Ale w dyskusji o rodzicielstwie Amerykanie próbują też odnaleźć nowy język, pogodzić rozmaite przeciwieństwa. Dla mnie najciekawszy w tym wszystkim jest zwrot ku macierzyństwu w feminizmie amerykańskim. Ukazało się kilka ważnych książek, m.in. „Zła matka” Ayelet Waldman czy „Maternal Desire” Daphne de Marneffe. Autorki mają feministyczną wrażliwość, ale piszą o macierzyństwie nie tylko jako o „instytucji”, formie patriarchalnej opresji, ale też jako o wielkiej kobiecej potrzebie. […]

Jak w tym kontekście wygląda rozmowa o rodzicielstwie w Polsce?

Jesteśmy zupełnie gdzie indziej. Po pierwsze, my wciąż rozmawiamy o macierzyństwie, nie o rodzicielstwie, a polski dyskurs o macierzyństwie jest dość konserwatywny. Po drugie, to jest niemal wyłącznie debata o potrzebach dzieci, obie strony zakładają, że potrzeby matki są tu nieistotne, a ojciec jest w tej rozmowie praktycznie nieobecny. W gruncie rzeczy sprowadza się to zatem do dyskusji między psychologami, czy lepiej karmić dziecko o ustalonych godzinach, czy na żądanie. Dominuje spojrzenie przez pryzmat dobrostanu dziecka, brakuje refleksji z perspektywy obu płci. Takie szersze ujęcie dopiero zaczyna się pojawiać – przykładem jest chociażby książka Sylwii Chutnik „Mama ma zawsze rację”, zbiór przewrotnych felietonów o byciu mamą w Polsce, czy „Macierzyństwo non-fiction” Joanny Woźniczko-Czeczott. Autorka krytycznie wypowiada się w niej o komercjalizacji macierzyństwa w Polsce, nudzie, jaka mu towarzyszy, i tabuizacji niektórych jego aspektów. Męski punkt widzenia – podszyty zresztą masą resentymentu, pretensji wobec kobiet – przedstawiła niedawno „Gazeta Wyborcza” w serii artykułów o ojcostwie. […]

Nawet jeśli Polacy nie dyskutują o rodzicielstwie bliskości, wydaje się, że część z nich je praktykuje. Jeszcze kilka lat temu obrazek typowy dla dzisiejszych wielkomiejskich ulic – rodzic z dzieckiem w chuście – stanowił rzadkość, o ile nie kuriozum. Kto wychowuje dzieci w ten sposób?

Do Polski wchodzi kultura rodzicielstwa publicznego, zawierająca pierwiastek ideologii bliskości. Wzorzec ten jest szczególnie rozpowszechniony w Europie Zachodniej, gdzie kultywuje go klasa średnia i wyższa średnia. W myśl modelu publicznego, dziecko nie jest traktowane jak tobołek, który zostawia się w domu razem z zamkniętą w czterech ścianach matką lub nianią, ale jak osoba, którą zabiera się do knajpy, dlatego wymaga się od tej knajpy czystego powietrza, menu i stolika dla dzieci, higienicznego miejsca do przewijania i tak dalej. Takie podejście jest w Polsce stosunkowo świeżym i ograniczonym zjawiskiem. Świeżym, bo starsze pokolenie sądzi, że to wychowanie bezstresowe, z którego mogą wyniknąć wyłącznie kłopoty. Ograniczonym, bo praktykują je osoby głównie z wyższej części klasy średniej. O niszowości attachment parenting świadczy brak polskiego tłumaczenia „The Baby Book” Searsów. […]

W rodzimym kontekście rodzicielstwo bliskości to dość kłopotliwe podejście: nastawienie na bliskość zgodne jest z tradycyjną rolą kobiety. Polki mogą realizować postulaty Searsów, ale dlatego, że taką rolę przypisuje im patriarchalny system społeczny, a nie dlatego, że uznawszy je za słuszne, same o tym zdecydowały.

Sytuacja w Polsce jest zero-jedynkowa, to znaczy albo jest się „kurą”, która całkowicie wchodzi w rolę macierzyńską, albo jest się „suką” porzucającą dziecko w żłobku na wiele godzin. Obie te przerysowane postacie są pod pręgierzem dyskursu medialnego. Jedna jest rozlazła i leniwa, druga jest zimna i drapieżna. To nie jest poradnictwo, tylko opowieść o tym, że z kobietami coś jest nie tak, a dzieci na tym cierpią. Bliskościowy sposób myślenia jest inny, dużo bardziej przyjazny kobietom. Klasyka gatunku, książka Jean Liedloff „W głębi kontinuum”, to prokobieca krytyka współczesnej kultury, a nie konserwatywny atak na kobiety. A Searsowie wciąż podkreślają naszą rodzicielską kompetencję. Jeśli masz więź z dzieckiem, to wiesz, co dla niego jest najlepsze. Podkreśla się stopniowość, kompromis i rodzicielską równość płci. Naprawdę włączajmy do opieki ojców. A jeśli przekazujemy komuś dziecko, to na dwie, trzy godziny, a nie od razu na osiem. Ale to oczywiście wymaga równościowej polityki państwa i pewnych rozwiązań na rynku pracy, których zarówno w Polsce, jak i w Stanach jest niewiele.

Całość wywiadu: CZYTAJ TU.

* Dr Agnieszka Graff, kulturoznawczyni, adiunktka w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego. Wykłada też na Gender Studies UW. Autorka „Świata bez kobiet”, „Rykoszetem” i „Magmy” oraz licznych artykułów poświęconych myśli feministycznej, płci w kulturze popularnej oraz ruchowi kobiecemu w USA i w Polsce. Jest członkinią zespołu „Krytyki Politycznej”, współzałożycielką i członkinią Porozumienia Kobiet 8 Marca, a także aktywną uczestniczką Kongresu Kobiet Polskich.

* Paulina Górska, psycholożka, członkini zespołu „Kultury Liberalnej”.

Do góry

Paweł Kubicki, Marta Olcoń-Kubicka

Rodzicielstwo jako obszar walki

Na temat rodzicielstwa każdy ma coś do powiedzenia i istnieje mnóstwo różnego rodzaju materiałów, które nie układają się w żadną spójną całość. Mnogość ekspertów, proponowanych rozwiązań i wzorców wychowania jest chyba tym, co najbardziej charakterystyczne w dzisiejszych czasach. Współczesne rodzicielstwo przybiera tak różne formy, że nie podejmujemy się dokonania opisu wszystkich ani zaproponowania wspólnego mianownika. Zamiast tego skupimy się na jednym, chyba najbardziej symptomatycznym dla naszych czasów i jednocześnie prawdopodobnie popularnym wśród czytelników „Kultury Liberalnej” – młodych, wyznających liberalne poglądy internautów z dużych miast – modelu rodzicielstwa jako dobrze zaplanowanego i przemyślanego projektu.

Z całą pewnością dziecko zaczyna odgrywać coraz większą rolę w rodzinie, i to nie tylko ze względu na model wychowania, ale i uwarunkowania demograficzne oraz ekonomiczne. Rosną koszty utrzymania i wychowania dziecka od urodzenia do pełnoletności – obecnie według różnych szacunków to około 200 tysięcy złotych na jedno dziecko. Jako społeczeństwo rodzimy i wychowujemy coraz mniej dzieci, a coraz więcej osób, choć deklaruje chęć posiadania kilkorga, z różnych powodów decyduje się na jedno. Rodzicielstwo jest też odkładane w czasie..

Mimo że spada liczba urodzeń, można jednak zauważyć wzrost znaczenia dziecka. Patrząc z perspektywy teorii kapitału ludzkiego, coraz częściej wybieramy więc strategię inwestowania w jakość, a nie ilość kapitału. Skoro dziecko jest „rzadkim dobrem”, priorytetem staje się posiadanie „dzieci wysokiej jakości”, jak by to określił ekonomista Gary Becker. Nie chodzi tu jednak o inwestowanie w jedynaka przez nakłady finansowe, lecz raczej o zaangażowanie czasowe i emocjonalne. Rodzicielstwo staje się intensywne i stanowi jeden z kluczowych elementów satysfakcji z życia. Powiązanie posiadania dziecka z jakością życia sprawia, że potomek zaczyna pełnić centralną rolę w rodzinie. Młodzi rodzice coraz częściej określają się poprzez rolę matki/ojca, przedstawiając się jako „mama Zosi i Antka” czy „tata Stasia i Franka”. Wielkomiejskie, intensywne rodzicielstwo można określić modelem 3P, gdzie dziecko od momentu poczęcia traktowane jest jako podmiot, partner i priorytet, co w skrajnych przypadkach prowadzi wręcz do fetyszyzacji dziecka.

Z drugiej strony, młodzi rodzice w dużych miastach nie chcą, by posiadanie dziecka w jakiś sposób ich ograniczało. Przyzwyczajeni do określonego stylu życia oczekują, że po pojawieniu się potomka nadal będą mogli żyć jak dawniej. Stąd domaganie się przystosowania przestrzeni publicznej do potrzeb rodziców z małymi dziećmi. To do nich właśnie skierowana jest oferta: baby kin, zajęć fitness, na które można przyjść z niemowlakiem, kawiarni „przyjaznych dzieciom”, umożliwiających prowadzenie życia towarzyskiego.

Istnieje w miarę powszechna zgoda co do tego, że dobre wychowanie to rzecz skomplikowana, a zmieniający się szybko świat wcale sprawy nie ułatwia. Zwiększa się presja na zapewnienie dzieciom udanego, ale też gwarantującego rozwój intelektualny i emocjonalny dzieciństwa. Tymczasem brakuje jednoznacznej definicji tego, co kryje się pod rzeczonym „rozwojem”. Jednocześnie powszechnie – przynajmniej na poziomie deklaracji, bo badania pokazują co innego – wskazuje się na konieczność większej obecności w wychowaniu ojca, czy mówiąc poprawnie politycznie i uwzględniając wszystkie kombinacje rodzicielskie – drugiego rodzica.

Efektem tych uwarunkowań jest niezbyt korzystna sytuacja wielu rodziców. Wychowanie dziecka można porównać do procesu rozbrajania bomby przez sapera. Saper myli się tylko raz, podobnie wielu polskich ojców i matek, którzy nie będą mieć szans na poprawę swoich metod wychowawczych przy kolejnych dzieciach. Trzymając się tej metafory, można powiedzieć, że współcześni rodzice to często wręcz saperzy-eksperymentatorzy, bowiem nie przeszli żadnego przeszkolenia (brak młodszego rodzeństwa, rodziny nuklearne), zostali pozbawieni jednego, powszechnie akceptowanego i sprawdzonego podręcznika do rozbrajania/wychowania, a na dodatek otrzymali unikatowy egzemplarz „bomby”. Pozostają intuicja i dobre rady różnego rodzaju ekspertów. Wbrew pozorom mnogość rozmaitych (i często konkurujących ze sobą) trendów rodzicielstwa nie ułatwia tego zadania, a czyni je bardziej niepewnym.

W sytuacji braku jednego dominującego wzorca wychowania, rodzicielstwo staje się zadaniem do wykonania, projektem Do-It-Yourself, w którym wychowywanie dziecka „po swojemu” jest wręcz misją. Jednocześnie z prowadzeniem „projektu dziecko” wiąże się odpowiedzialność za jego powodzenie. Spada ona wciąż przede wszystkim na matkę, która jest głównym managerem tego projektu. Ma ona świadomość, że jest z tego zadania skrupulatnie rozliczana. W rozliczeniu biorą udział zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy wybranego modelu rodzicielstwa. Ponieważ styl, w jakim dziecko jest wychowywane, mocno powiązany jest ze światopoglądem i wyznawanymi wartościami, rodzicielstwo staje się obszarem walki kulturowej.

Sceną walki o jedyny słuszny model bycia matką jest przestrzeń internetowa, gdzie ścierają się ze sobą rozmaite konkurencyjne wizje macierzyństwa. Każdy aspekt rodzicielstwa może być punktem zapalnym, sprowokować do podzielenia się na dwa przeciwstawne obozy. Walczą ze sobą matki pracujące i niepracujące, kłócą się karmiące piersią i zwolenniczki sztucznego mleka, matki chustowe i wózkowe, karmiące dzieci słoiczkami i ekomamy. Każdy z obozów okopuje się na swoim stanowisku, zarzucając przeciwnikom ignorancję w kwestii wychowania dziecka. Oliwy do ognia dolewają nawołujący do odczarowania rodzicielstwa, ze szczególnym uwzględnieniem macierzyństwa. Dobrym przykładem jest tutaj czasopismo internetowe „Bachor”, ukazujące rodzicielstwo w krzywym zwierciadle i prowokujące w ten sposób dyskusję.

Dla wszystkich zmartwionych powyższą wizją mamy jednak pocieszającą myśl: „projekt dziecko”, jak każdy inny projekt, też kiedyś się kończy. Co więcej, dobrze poprowadzony zapewni wysoką stopę zwrotu, kiedy już będziemy starzy.

* Paweł Kubicki, doktor ekonomii, Szkoła Główna Handlowa.

** Marta Olcoń-Kubicka, doktor socjologii, Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego.

Do góry

Sylwia Urbańska

Nie pytajmy o wychowanie. Pytajmy o system

Coraz mniej znajduję w sobie cierpliwości do śledzenia pozbawionych szerszych odniesień poradnikowych dywagacji na temat nowych modeli wychowania i ich rzekomych wad/zalet, w sytuacji gdy dla wielu grup społecznych niedoścignionym luksusem jest zwyczajna, stabilna codzienność. Nie chcę pytać o kształt i jakość współczesnego macierzyństwa i ojcostwa w Polsce. Wolę zastanawiać się, w jaki inny sposób powinniśmy prowadzić debaty o wychowaniu, kiedy coraz większą część społeczeństwa stanowią rodziny pracujących biednych. Kiedy najuboższym trudno jest spełnić kryteria uprawniające do minimalnego zasiłku.

Aby przeżyć, pracujemy na kilka etatów – jeśli mamy szczęście je zdobyć. Godzimy się na złe warunki pracy. Podpisujemy śmieciowe umowy. Jakże często nie protestujemy, gdy pracodawca podsuwa nam zaniżoną oficjalną umowę, a resztę płaci „pod stołem”, gdy proponuje pracę w mniejszym niż rzeczywisty wymiarze godzin. Ignorujemy pierwsze sygnały chorób z lęku przed zwolnieniem czy z braku gotówki na leczenie. Musimy migrować za pracą lub dojeżdżać długie godziny kiepską koleją, przepełnionymi busami, podziurawionymi drogami. Niepewne i elastyczne zatrudnienie przy braku jakiegokolwiek systemu wsparcia społecznego niesie ze sobą destruktywny potencjał. Podobnie jak bieda pochłania ogrom energii, bo zamyka horyzont w beznadziejnej gonitwie po zatrudnienie, dorabianie, dokształcanie, te ostatnie po to jedynie, by móc utrzymać kiepską pracę. A zatem, czy można w ogóle konstruować naukowe skale? Takie, na których moglibyśmy precyzyjnie wskazać, po której stronie – „zimnego chowu” czy takiego, który przywiązuje dziecko do rodziny – plasują się Polki i Polacy? Czy mamy prawo dywagować nad stylem wychowania w rodzinach, które funkcjonują w warunkach chronicznych niedoborów czasu, pieniędzy, bezpieczeństwa i zdrowia?

Tymczasem, kiedy śledzę dyskursy o wychowaniu w poradnikach dla rodziców (w istocie poradnikach dla matek) odnoszę wrażenie jakoby macierzyństwo należało do jakiegoś pozapolitycznego, zupełnie autonomicznego rejonu. Do sfery sekrecji emocji – ich wewnętrznego wydzielania między matką a dzieckiem. Eksperci od wychowania z chirurgiczną precyzją, uparcie, oddzielają to co relacyjne i intymne od tego, co polityczne, ekonomiczne i systemowe. Wystarczy wziąć jako przykład podstawowy temat dyskursu, czy karmić dziecko piersią czy butelką oraz jak długo karmić. Nie dowiemy się z niego, jakie poza-emocjonalne kryteria stoją za przymusem wyboru jednej lub drugiej opcji. Dowiemy się natomiast, że to przede wszystkim dzięki naturalnemu karmieniu dziecko dowie się o miłości matki przez co nauczy się budować więzi społeczne, że nie wspomnę o poczuciu własnej wartości i innych cechach. Analogicznie zredukowany do sfery psyche, ciała i emocji jest pozostały dyskurs.

Nie interesuje mnie zatem taki dyskurs o modelach wychowania, który jest pozbawiony odniesień do szerszych kontekstów. Nie interesują mnie diagnozy ekspertów, czy karmienie piersią jest dobre czy złe oraz czy zbuduje u dziecka więzi społeczne lub czy je wykrzywi, skoro w diagnozach tych nie bierze się pod uwagę politycznych i ekonomicznych warunków życia. Skoro stawka toczy się o najważniejsze – o owe „zdrowe” więzi społeczne, dlaczego w wypowiedziach ekspertów od wychowania tak mało jest rozważań o kontekstach, w których socjalizuje się dziecko. Czy rzeczywiście społeczeństwo wykarmione piersią będzie tworzyło ciepłe więzi, skoro trafia do systemu, który o więzi nie troszczy się w ogóle? Widzimy przecież, że postulaty budowy systemowego wsparcia dla rodziny przegrywają wobec jakichkolwiek innych reform.

Chciałabym kiedyś wziąć do ręki pisma, które nazywają siebie poradnikami dla rodziców i zobaczyć w nich tematy związane z modelami wychowania pisane językiem spraw społecznych, artykuły o polityce społecznej, wskazówki jak się organizować, by zawalczyć o podstawowe prawa. Chciałabym, aby dyskusje na temat „projektu dziecko” wyszły poza sferę psyche, poza zawężony do relacji intymnej trening wychowawczy. Dlatego nie chcę pisać o współczesnych modelach wychowania i ich jakości w Polsce. Wolę zastanowić się, dlaczego poradniki nie zajmują się tym, co definiują jako najistotniejsze. Zaś debaty o wychowaniu nie obejmują warunków koniecznych dla tworzenia więzi społecznych.

* Sylwia Urbańska, doktor socjologii, adiunkt w Instytucie Socjologii UW.

Do góry

***

* Autorka koncepcji Tematu tygodnia: Karolina Wigura.
** Współpraca: Paulina Górska.
*** Autorka ilustracji: Agnieszka Wiśniewska.

„Kultura Liberalna” nr 177 (22/2012) z 29 maja 2012 r.