Ewa Serzysko
Proszę mnie nie agregować, czyli dlaczego nie buduję mostów
„Nie rozumiem, dlaczego ludzie wybierają kierunki studiów, po których gołym okiem widać, że nie ma szans na pracę” – powiedział w wywiadzie pewien profesor nauk technicznych. Zgodziłam się i oburzyłam jednocześnie. Bo też nie rozumiem dlaczego, ale i nie potrafię wskazać momentu, w którym ktoś tak mnie skrzywdził, że zostałam „humanistką” (bo przecież przede wszystkim o tych tu chodzi). Nieznośne są te narzekania na humanistów, artystów, naukowców i innych bezużytecznych dla rynku i ZUS-u. Na tych, których praca (a jednak!) nie mieści się w modelach ekonometrycznych, którzy podobno nie przyczyniają się do postępu naszej technokratycznej cywilizacji. Nieznośne są też niemal nieustanne narzekania starszych profesorów na decyzje młodych. Ciągłe uogólnienia i agregacje, robienie z nas straconego pokolenia jeszcze zanim zostaniemy straceni.
„Socjolog to brzmi dumnie. Ale 100 tysięcy socjologów?” – mówi dalej Wojciech Cellary. Dla mnie też brzmi to fatalnie, szczególnie, że można studiować socjologię na setkach uczelni (prywatnych i państwowych – nie przesądzając, które są lepsze), więc moje CV wygląda jak ksero tysięcy innych. Pocieszam się, że skończyłam te studia nie dlatego, że nie dostałam się na prawo czy psychologię. Nie dlatego, że do niczego innego się nie nadaję, ale dlatego, że je wybrałam i mając 18 lat pomyślałam, że chciałabym lepiej zrozumieć otaczającą mnie rzeczywistość, a to co widzę w mediach niekoniecznie jest dla mnie wystarczające. Moja motywacja była więc bardzo naiwna i egoistyczna – nie pomyślałam o potrzebach rynku pracy, ale też nie mam zamiaru za to przepraszać niezadowolonych ekspertów. Wiem co to znaczy być bezrobotną absolwentką, nie mam etatu i mało kto chce mi płacić składki do beznadziejnego ZUS, więc jeśli w ogóle będzie mnie stać na przejście na emeryturę, to pewnie umrę na niej z głodu. Rzeczywiście, jak tak dalej pójdzie zamartwianie się będzie naszym pokoleniowym doświadczeniem. Ale ostatecznie moje wykształcenie było moim wyborem i jak większość humanistów – tych nieprzypadkowych, realistycznie myślących i nieprzesadnie roszczeniowych – od początku wiedziałam, że kokosów na swoim wykształceniu nie zbiję. Nigdy nie nadawałam się też na budowniczą mostów i choćby nie wiem jak rynek (czy z drugiej strony – minister) chciałby mnie wysłać na politechnikę, po prostu nigdy mnie to nie interesowało tak, jak to czy i dlaczego telewizja „kłamie”, dlaczego 460 posłów swoimi decyzjami nigdy nie dogodzi całemu społeczeństwu i czy „Solidarność” w latach 80. rzeczywiście była tak wspaniała, jak się powszechnie uważa.
Teraz z gazety dowiaduję się, że wszystko niepotrzebnie, bo i nie potrzebujemy tylu socjologów (co akurat nie jest wielkim zaskoczeniem). Mnie to nie martwi, bo należę do tych, którzy rzeczywiście wybrali i nie żałują – na co się pisałam, to mam. Wiem jednak, że istnieje całkiem liczna grupa rozczarowanych absolwentów kierunków humanistycznych. Z pewnością mogą czuć się oszukani. Po ’89 roku centralnie zarządzono, że wyższe wykształcenie młodych jest przepustką do modernizacji kraju – więc całe pokolenie wio na uniwersytety! A że niektórzy po prostu nie powinni studiować – bo nie chcą lub się do tego nie nadają – to nieważne. A przecież nic złego w tym, że ktoś nie chce już siedzieć w ławce i woli jak najszybciej iść do pracy – może na budowie, a może we własnym przedsiębiorstwie.
Pytanie tylko, czy gotowi jesteśmy stać się odpowiedzialni i nie narzekać? „Socjologicznie” i z grubsza rzecz biorąc, prawdą jest, że całą generacją udowadniamy, że nie patrzymy zbyt daleko w przyszłość, a nasze decyzje nie są poparte najgłębszą z możliwych refleksją. Ale może przynajmniej dzięki wspólnym problemom nasze pokolenie nauczy się brać odpowiedzialność za swoje wybory?
* Ewa Serzysko, rocznik ‘87, socjolożka, członkini redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 177 (22/2012) z 29 maja 2012 r.