Katarzyna Kazimierowska

In vitro po polsku

Wystarczyło pojawienie się dwóch tematów dotyczących życia i zdrowia kobiet, a od razu ożywiło się nasze życie religijne oraz polityczne. Prezes PiS chce okrągłego stołu i kar więzienia za in vitro, a Kościół nie uważa, że Polska potrzebuje konwencji przeciwdziałającej przemocy wobec kobiet. Jest czego się bać.

Właśnie wróciłam z Berlina pełnego rodziców z dziećmi na placach zabaw, skwerach, w parkach i kawiarniach, gdzie dzieci się tuli, wozi na rowerach. Wpadłam też na chwilę do Sztokholmu, gdzie dzieci prawie na ulicach nie widać, prawdopodobnie rodzice wychowują je poza miastem, w tych swoich domkach na wsi albo trzymają w żłobkach i przedszkolach. A może ich po prostu nie ma? Dwa miasta europejskie, a takie zróżnicowanie, choć nie wpływa ono na jakość życia, bo i w Berlinie i w Sztokholmie jest ona wysoka. Ale uderzające, tym bardziej, że w Warszawie choć dzieci jest mnóstwo, też ich właściwie nie widać, chyba że kawiarniach dla mam albo w parkach. A może jest ich mniej niż kiedyś? I, jeśli propozycje Jarosława Kaczyńskiego wejdą w życie, kto wie, może będzie ich jeszcze mniej?

Jak podaje dziś portal rzeczpospolita.pl, „PiS pod koniec czerwca złożyło w Sejmie dwa projekty ustaw zakazujące in vitro. Partia argumentuje, że metoda ta jest ryzykowna i stosuje się ją kosztem ludzkich zarodków. Jeden z projektów za stosowanie in vitro przewiduje karę grzywny, ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do 2 lat.(…) – W tej chwili mamy do czynienia z całkowitą swobodą działań, dochodzi do nadużyć i nawet przy istniejącym stanie prawnym trzeba reagować – powiedział Kaczyński”.

Nie mam pojęcia, skąd prezes PiS wysnuł wniosek, że w przypadku in vitro mamy całkowitą swobodę działań. Jest to metoda na tyle czasochłonna i kosztowna, że trudno uwierzyć, by tysiące Polek nadużywało dobrodziejstw medycyny. Jak rozumiem, chodzi o to, że w nadmiarze wyhodowanych embrionów niszczy się poczęte życie ludzkie. Pomijając kwestie religijne związane z dyskusją o tym, kiedy możemy mówić o poczęciu człowieka, dochodzą kwestie prawne, a więc te o niszczeniu ludzkich embrionów. Ile ich się niszczy, czy się je niszczy – to pytania, które na pewno warto zadać, by postawić jasne granice ingerencji w procesy życiowe, które wspomaga medycyna. Myślę, że nam wszystkim przydałaby się lekcja biologii. Wszyscy, zaproszeni przez pana prezesa do stołu, by dyskutować o in vitro – od rzeczników praw człowieka i dziecka po ministrów sprawiedliwości, a także całe społeczeństwo, powinni zostać oświeceni co do tego, jak działa proces, który pozwala niepłodnej kobiecie zajść w ciążę i nikt nie jest za to karany.

W idealnym świecie Jarosława Kaczyńskiego ludzie aż do ślubu konkordatowego nie uprawiają seksu, nie są też skalani zajęciami z edukacji seksualnej. Oświeceni przez ducha świętego, w noc poślubną, magicznie, bez udział żadnych wspomagaczy, nieograniczeni środkami antykoncepcyjnymi, doprowadzają do poczęcia życia ludzkiego, którego oboje bardzo pragną. Rodzą się kolejne dzieci, a gdy rodzina nie mieści się już w swoim M, małżonkowie mogą zaprzestać prokreacji. A potem umierają, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Tak to powinno wyglądać. Nawet tak wyglądało przez chwilę: w USA w latach 50. zrobiono taki eksperyment i wmówiono kobietom, ze ich miejsce jest w domu, a radością ich życia – rodzenie dzieci i zajmowanie się w mężem. 15 lat potem tysiące tych kobiet lądowały na kozetkach u psychologów ze zdiagnozowaną depresją, podejmowało próby samobójcze, wpadały w alkoholizm. Nie udźwignęły nadmiaru szczęścia.

W prawdziwym świecie, którego najwidoczniej Jarosław Kaczyński nie zna, 13-latki przeżywają inicjację seksualną, często zachodząc w ciążę, bo nie słyszały o zabezpieczeniu i nikt im nie wytłumaczył na czym ono polega; dziewczyny decydują się usunąć ciążę w podziemiu aborcyjnym, bo legalnie nie można, ryzykując życie i zdrowie; a kobiety, które marzą o dziecku, gotowe przejść długi i bolesny proces leczenia niepłodności metodą in vitro za chwilę zderzą się ze ścianą, bo okaże się, że w Polsce może za to grozić więzienie. W prawdziwym życiu, w tych wszystkich sytuacjach kobiety są pozostawione same sobie. W dodatku, jeśli do idealnego świata Jarosława Kaczyńskiego dołączymy idealny świat innego polityka, Jarosława Gowina, to okaże się, że kobiety nie potrzebują specjalnych praw także w kwestii ochrony przed przemocą.

Bo przecież, jak twierdzi Jarosław Gowin, kobiety są dobrze chronione. Państwo polskie je chroni. Czyni to tak skutecznie, że choć co roku 100 tysięcy kobiet to ofiary samej tylko przemocy domowej – mówimy  o przypadkach zgłoszonych na policję – to Polska nie potrzebuje podpisywać Europejskiej Konwencji Rady Europy, dotyczącej przeciwdziałania przemocy wobec kobiet. Dlaczego? Bo, jak twierdzi minister sprawiedliwości, jest ona „wyrazem ideologii feministycznej, służącym zwalczaniu tradycyjnej roli rodziny i promowaniu związków homoseksualnych, a niektóre zapisy konwencji są sprzeczne z konstytucją” (podaję za: RP.pl).

Które zapisy, nie wiemy, ale sprawę rozjaśniają trochę polscy biskupi, wskazując biskupią laską na te zapisy konwencji, które mówią o obowiązku edukacji i promowania niestereotypowych ról płci. Księża rozwijają wątek, mówiąc wprost, że chodzi o homoseksualizm i transseksualizm. Przypomnijmy, w polskim państwie nie ma homoseksualistów, nie ma też transseksualistów. Polski naród jest heteroseksualny w stu procentach, naszą orientację wypijamy z mlekiem matki i dlatego, jak podsumowują biskupi, „łączenie słusznej zasady przeciwdziałania przemocy z próbą niebezpiecznej ingerencji w system wychowawczy i wyznawane przez miliony rodziców w Polsce wartości, jest bardzo niepokojącym sygnałem” [http://www.rp.pl/artykul/910654-Biskupi-za-ochrona-kobiet–ale—.html]. O, jeszcze ten fragment warto zacytować: „Nie można dopatrywać się źródeł przemocy wobec kobiet w religii, tradycji i kulturze oraz w dorobku cywilizacyjnym – podkreślają w oświadczeniu. – W definicji płci Konwencja pomija naturalne różnice biologiczne pomiędzy kobietą i mężczyzną, a zakłada, że płeć można wybierać”(tamże). I dlatego nie warto podpisywać konwencji o przeciwdziałaniu przemocy, bo raz, że polskie państwo sobie świetnie radzi, a dwa, że trzeba byłoby uznać, że ktoś taki jak homoseksualista istnieje, a to przecież niedopuszczalne.

Jak rozumiem, w powyższym fragmencie objawia się ten wyraz ideologii feministycznej, którego tak boi się minister Gowin. Sam z siebie kobiety by nie uderzył, bo tak został wychowany i wierzy głęboko, że wszyscy Polacy myślą podobnie jak on. Gdyby tak było, jak chce tego Jarosław Gowin, to w idealnej Polsce nie byłoby więzień, do których trafiają złoczyńcy, bo nie byłoby złoczyńców. A są. To może coś z tym wychowaniem szwankuje? Czego się minister Gowin boi? Że feministki zniszczą tradycyjny model rodziny z jej tradycyjnymi wartościami, który on tak kocha? Model, w którym dzieci się bije i na dzieci się krzyczy, seksualnie molestuje nie tylko córki, ale i synów, dziećmi jak i żoną się poniewiera, gdzie albo zimny chów albo wychowanie twardą ręką, bo inaczej bachory nie zrozumieją? Model w którym dzieci się tuczy albo głodzi, żony bije i zdradza lub poniewiera psychicznie, bo wolno, bo w każdej rodzinie za zamkniętymi drzwiami działa prawo silniejszego i tylko od głowy rodziny zależy, jak zostanie ono użyte.

Tradycyjny model rodziny, jak rozumiem, to model wyniesiony z tradycji patriarchatu: tatuś przynosi pieniążki do domu, a tam czeka mamusia z obiadem i grzeczne dzieci, które właśnie odrobiły prace domowe i nie wiedzą, co to seks. Czy o taki model chodzi ministrowi? Zachęcam pana Gowina do obejrzenia filmu „Kieł” Giorgosa Lanthimosa. Tam właśnie taki model rodziny jest realizowany, w oderwaniu od tkanki społecznej, ale dzięki temu żadne brudy nie zniszczą ideału. Proszę obejrzeć ten film i odpowiedzieć, czy o taki tradycyjny model z wartościami chodzi panu ministrowi. Dlaczego po prostu nie można uznać, że przemocy nie wolno stosować w żadnej formie, także tej przemocy, która wiąże się z lekceważeniem lub nie uznawaniem osób innej orientacji czy płci? Dlaczego sens naszemu życiu nie może wyznaczać zwyczajny szacunek do sposobu życia drugiego człowieka, dopóki nie narusza on granic naszej fizycznej, intelektualnej i psychicznej wolności? A co pan minister zrobi, jak mu synek czy wnusio zwierzy się, że jest gejem? Wystrzela czy odda na leczenie? Zamknie w izolatce?

Zaczynam zastanawiać się, w czym problem? Może nie w ludziach, którzy nami rządzą, tylko w ich pozycjonowaniu. Może gdyby żyli między nami, wyborcami, a nie w świecie matrixu, jakim jest polski parlament, może gdyby zamieszkali w zwykłej dzielnicy, a nie na strzeżonym osiedlu po Warszawą, może zobaczyliby, że prawdziwe życie nie przystaje do idealnego modelu, jaki cały czas z uporem maniaka godnym lepszej sprawy chcą nam zaserwować. Może zamiast bronić ideałów wyniesionych ze szkółki niedzielnej, spojrzeliby na trzeźwo, że w ławie parlamentarnej niedaleko nich siedzi gej, transseksualista i pewnie niejedna feministka, a to ludzie jednak. Może. Może gdyby Kościół nie zaglądał nam pod sukienki i do łóżka, a politycy nie próbowali przenosić swoich światów idealnych w rzeczywistość, wszystkim żyłoby się łatwiej. Ale tak nie jest, i dlatego wszyscy jesteśmy zmuszeni czytać te głupoty i wysłuchiwać tych wołających o pomstę do Boga wynurzeń obu Jarosławów oraz kościelnych komentarzy, ale wiemy, plany kościoła i polityków swoje, a życie swoje. Jak zawsze. Amen.

* Katarzyna Kazimierowska, redaktorka portalu Zwierciadlo.pl i rp.pl, współpracuje z kwartalnikiem „Cwiszn”, absolwentka podyplomowych Gender Studies. Stale współpracuje z Kulturą Liberalną.

„Kultura Liberalna” nr 183 (28/2012) z 10 lipca 2012 r.