Łukasz Jasina

Mackenzie Saloon, czyli powiastka

Podobno cały świat to jeden wielki Chełm. Taki cytat można w każdym razie odnaleźć w dziełach naszego lokalnego noblisty, czyli Isaaca Bashevisa Singera.

Współczesny Chełm w niczym już tego Singerowskiego nie przypomina. Miasto obdarzone w czasach realnego socjalizmu mianem stolicy województwa, a także opromienione nimbem siedziby PKWN, otoczone jest teraz dumnymi blokowiskami, hipermarketami, obwodnicą i gigantyczną cementownią. Po niegdysiejszej społeczności żydowskiej pozostały stary cmentarz, tablica upamiętniająca urodzonego tu Szmula Zygielbojma oraz synagoga. Z pozoru zwyczajna, niknąca w cieniu potężnych kościołów i cerkwi Chełma – niegdyś najważniejszego ośrodka w zachodniej części Rusi.

Synagoga mieści się w zabytkowym śródmieściu miasta pretendującego do miana lokalnego ośrodka akademickiego (choć tak jak większość powiatowych miast Lubelszczyzny posiada coś na kształt uniwersytetu). Synagoga ma również szczęście – jest odnowiona i wygląda tak, jakby za chwilę miała z niej wyjść Singerowska Jentl. Złudzeń o odtworzeniu dawnego świata pozbawia cię dopiero metalowa tablica wisząca nad jednym z babińców – „Mackenzie Saloon”. We wnętrzu mieści się knajpa, która w założeniu ma przypominać te z Nevady i Nowego Meksyku, a tak naprawdę to, co jej właściciel widział kiedyś w telewizyjnych westernach.

Mimo sympatycznych pogaduszek z kelnerem, restauracyjnej sali w całości opasanej boazerią i mimo smaku sałatki cesarskiej, w której był nawet prawdziwy parmezan – wspomnianej magii jednak nie uległem. Czy po dwudziestu latach prób przypomnienia o istnieniu polsko-żydowskiej przeszłości w dalszym ciągu stać nas tylko na to, by przerabiać zabytkowe synagogi na nie wiadomo co?

Synagoga w Chełmie, jak się rzekło, i tak ma szczęście. W Hrubieszowie rozebrano ją już po wojnie (notabene, władze miejskie kupiły ją wcześniej od jednego z ocalonych) i postawiono na jej miejscu bloki zasiedlone przez obywateli stanowiących podporę nowej władzy. Nawet ulica Bożniczna, przy której stała owa synagoga, musiała swą nazwę zmienić. W końcu po co przypominać Żydom, gdzie są ich majątki – jak rzekł mi jeden ze współczesnych mieszkańców, którzy oprotestowali zresztą i współczesne próby przemianowania – na ulicę 27 Wołyńskiej Dywizji AK. Oni też okazali się nieodpowiedni. Stanęło na Pogodnej.

Właśnie w pogodny sposób wita Hrubieszów izraelskie wycieczki przybywające kilka razy do roku. Na stołach czekają na nich pączki i woda mineralna. Zawsze mogą też odwiedzić kirkut z maleńkim lapidarium. Miejscowa młodzież wykona „Miasteczko Bełz”. Pojednanie musi postępować.

Mimo wszystko pozostałe trzy synagogi na terenie, z którego wywodził się Singer, mają się nie najgorzej. W Zamościu o synagogę dbano zawsze – w końcu miasto jest pieszczochem konserwatorów już od dawna i zawsze może liczyć na wsparcie inteligentów. W odnowionym wnętrzu z odtworzonymi renesansowymi elementami (jakich przed wojną się nie uświadczyło) mieści się multimedialne muzeum, odbywają się również konferencje i spotkania. W Szczebrzeszynie, w dawnej bożnicy nadal górującej nad miastem, znajduje się dom kultury, w którym niżej podpisany wyświetla czasem filmy o Zagładzie i tym, co było przed nią.

W Józefowie o budynek dba biblioteka. W ulokowanym na piętrze salonie kosmetycznym dbają o siebie miejscowe elegantki. Ale tuż obok, w pokojach gościnnych, nocują uczestnicy Singerowskich festiwali zjeżdżający tu z dużych polskich miast, Izraela i Europy Zachodniej. Mieszkańcy witają ich radośnie – to w końcu takie wakacyjne święto pełne klezmerskiej muzyki. Potem na szczęście całość wróci do normy, jest więc wspaniale. Tylko w dacie śmierci Singera na wystawie w józefowskiej synagodze zrobiono błąd. Skrócono mu życie o dziesięć lat. Ale to drobiazg…

* Łukasz Jasina, doktor nauk humanistycznych, członek zespołu „Kultury Liberalnej”. Mieszka w Hrubieszowie.

„Kultura Liberalna” nr 185 (30/2012) z 24 lipca 2012 r.