Pierwsze zdjęcie, na które natykamy się w niedawno wydanym zbiorze listów Czesława Miłosza i Jerzego Andrzejewskiego jest już legendarne. Widać na nim trzech mężczyzn: w środku ze skrzyżowanymi rękami siedzi Miłosz, z prawej strony nachyla się ku niemu Andrzejewski, trzecia osoba, rozpierająca się wygodnie obok autora „Trzech zim”, to Kazimierz Wyka. Miłosz i Wyka mrużą oczy z powodu silnego słońca. Obaj są uśmiechnięci i odprężeni. Andrzejewski, uchwycony z profilu, ma poważny wyraz twarzy. Najwyraźniej tłumaczy coś dwóm przyjaciołom. O czym rozmawiają? Co zaprząta im głowy w ten pogodny, słoneczny dzień?
Historia pewnej fotografii
Dzięki wspomnieniom Miłosza i Andrzejewskiego doskonale znamy historię tej fotografii. Została zrobiona latem w 1941 r. w Krzeszowicach pod Krakowem, w rodzinnej miejscowości Kazimierza Wyki. Miłosz i Andrzejewski wybrali się tam po krótkiej wizycie u Józefa Mortona, polskiego pisarza poruszającego w swych książkach tematykę chłopską. Po drodze zahaczyli o Kraków. W rozmowie z Elżbietą Sawicką Miłosz opowie później o doświadczanym podówczas „poczuciu ulgi i odprężenia w porównaniu z atmosferą w Warszawie”, w której panował o wiele większy terror i zamordyzm [1]. Ale Kraków i Krzeszowice to nie tylko idylliczny odpoczynek od dusznej atmosfery okupowanej stolicy, to również „orgia rozmów o sprawach publicznych”. „Naszą ambicją – napisze Miłosz – było wiedzieć wszystko, co działo się w zakresie przeróżnych inicjatyw, a więc o dziełach w przygotowaniu, nowych talentach, pismach etc.”. Cała trójka rozumiała aż nazbyt dobrze, że „czasu okupacji nie należy marnować” [2].
Rzeczywiście, żaden z nich nie przestaje wówczas pisać. Wyka ogłosi wkrótce recenzje wierszy Baczyńskiego, Miłosz wyda tom utworów pod pseudonimem Jan Syruć i pisze eseje, Andrzejewski zbiera notatki do okupacyjnych opowiadań. Dwaj ostatni w Warszawie lat wojny są wręcz nierozłączni. Ich przyjaźń jest znacznie starsza i głębsza niż wspólna znajomość z Wyką. Spotykają się, włóczą, często rezydują w knajpie „Pod Kogucikiem”, gdzie gości obsługiwali znani sportowcy. Szefem sali był biegacz Kusociński, w szatni dyżurował masażysta olimpijski Mikołajewski. „Cóż to był za lokal! – wspomni później Andrzejewski – […] godzina policyjna o siódmej cofała obyczaje «Kogutka» o dwanaście godzin wstecz i pijaństwo zamiast o północy zaczynało się w południe” (s. 297).
Oprócz pijaństw jest oczywiście praca. Obaj pisarze przyjaźnią się, ale również ze sobą intelektualnie rywalizują. Gdy Andrzejewski przeniesie się na dalekie Bielany, wymieniają miedzy sobą listy – bardzo poważne, z dużą dozą patosu i zatroskania o los starej Europy. Po wojnie, od 1946 r., pozostanie im już tylko ten sposób komunikacji. Miłosz śle korespondencję z Waszyngtonu, Nowego Jorku, Montgeron i Berkeley; Andrzejewski – prawie niezmiennie z Warszawy. Listy, z przerwą między momentem zerwania Miłosza z PRL-em a zaangażowaniem Andrzejewskiego w październikową odwilż, będą krążyły pomiędzy przyjaciółmi do samego końca, do śmierci autora „Miazgi”.
Zasadnicze dyskusje
O czym nam dziś mówi ta epistolograficzna wymiana myśli? Jakie meandry epoki pozwala zrozumieć? Co oprócz niezaspokojonej ciekawości archiwisty usprawiedliwia czytanie tych czasami bardzo intymnych i bolesnych zwierzeń?
Miłoszowi ze wszystkich adresatów, do których przez lata wysyłał listy, Andrzejewski jest po ludzku najbliższy. Widać to wyraźnie w tomie korespondencji „Zaraz po wojnie”, którą w 1998 r. autor „Zniewolonego umysłu” osobiście przygotował do publikacji. O ile Kroński staje się w nich dla Miłosza nauczycielem „wprowadzającym ukrytą doktrynę niektórych «właścicieli Polski Ludowej»”, Iwaszkiewicz – przykładem „wieloryba” polskiej literatury i dawnym obiektem fascynacji, a Wyka – wspólnikiem w pisarskiej pracy, o tyle Andrzejewski jest po prostu przyjacielem. Właśnie przez ową bliskość Miłosz pozwala sobie na bardziej osobisty ton. W całości korespondencji z Andrzejewskim, wydanej właśnie po raz pierwszy, szczegółowo pisze o dzieciach („Dzieci. To trudniejsze niż tłumaczyć wiersze”, s. 142), kłopotach z aklimatyzacją w pierwszych miesiącach pobytu w Nowym Jorku i Waszyngtonie, o podnieceniu, które wywołują w nim Francuzki owiane „słodkim smakiem jesieni” (s. 96), wreszcie bardziej lakonicznie – o ciężkiej chorobie żony Janki, którą Andrzejewski znał jeszcze sprzed wojny. Przy tej ostatniej okazji skreśli na kartce pocztowej zaledwie parę zdań: „Kochany Jerzy, […] rok 1977 był dla mnie rokiem nieszczęść, które tylko moją pracę zawodową oszczędziły, w niej przeciwnie, same sukcesy – ale nie okupiające losu, bo co można okupić” (s. 269).
Wszystko to nie przeszkadzało Miłoszowi surowo oceniać pisarskie dokonania przyjaciela. Po ukazaniu się „Popiołu i diamentu” poeta nie krył rozczarowania książką. „Nie ma ona nic wspólnego z rzeczywistością roku 1945 – napisze w liście – Ma dokładnie tyle wspólnego, co «Ład serca» z wsią białoruską. […] Twoja powieść jest utworem hagiograficznym, przy czym jest dosyć bogata, gdyż proces usztywnienia nie zaszedł za daleko” (s. 67-68). Kolejnej równie krytycznej epistoły nie będzie przez niemal dziesięć następnych lat. W tym czasie jednak Andrzejewski pojawi się jako słynny Alfa w najbardziej znanym dziele Miłosza – „Zniewolonym umyśle”. I choć we wrześniu 1957 r. ten pierwszy wznowi korespondencję z powodu debiutu miesięcznika literackiego „Europa”, w którego redakcji zasiadał, pomiędzy przyjaciółmi nadal będzie dochodziło do nieporozumień. Po krótkim pobycie Andrzejewskiego we Francji Miłosz zwierzy się Thomasowi Mertonowi: „Jesteśmy [z Andrzejewskim – PK] serdecznymi przyjaciółmi. Zasadnicze dyskusje trudne. «Byłem głupi, to wszystko» – to nie posuwa dyskusji do przodu. Kiedy pijany, jest zupełnie niemożliwy – wtedy wybuchają jego nieokiełznane ambicje” [3].
„Miazga”, alkohol i patos prymusa
Wiele osób zapamięta zapewne Andrzejewskiego właśnie takiego, jakim odmalował go Miłosz na początku lat 50. Jako Alfę, który z powodu nie tak znowu rzadkiej wśród ludzi mieszanki moralnego patosu i wspomnianych „nieokiełznanych ambicji” stał się pupilkiem partii i głosicielem Nowej Wiary. Inni, bardziej łaskawi, dodadzą do tego piękną kartę zaangażowania Andrzejewskiego w demokratyczną opozycję lat 70. i jego wsparcie udzielone KOR-owi. Jednak kreślenie wyłącznie politycznego portretu autora „Apelacji” jest zabiegiem niewystarczającym. Listy Miłosza i Andrzejewskiego to przede wszystkim rozmowa twórców i zderzenie nie tyle dwóch politycznych strategii, co dwóch pisarskich postaw. Powiedzmy to śmiało: z tych literackich zapasów to Miłosz wyszedł obronna ręką. Niewiele z dzieł Andrzejewskiego przetrwało próbę czasu.
Porażkę Andrzejewskiego najlepiej widać na przykładzie „Miazgi”, jego ostatniej powieści, która często jest wzmiankowana w listach. Pisarz zaczął nad nią pracować na początku lat 60. Miała być jego opus magnum oraz przepustką do literackiej sławy za granicą. Losy powieści były skomplikowane. Andrzejewski pisał ją z przerwami dziesięć lat, tracąc po drodze jej rękopis, a później zmieniając ją, przycinając i cenzurując tak, by mogła być wydana w kraju. Ostatecznie w okaleczonej formie ukazała się nakładem podziemnej oficyny NOW-a w 1979 r.
Ze wszystkich dzieł pisarza „Miazga” była chyba najbardziej wyczekiwana i przyniosła największe rozczarowanie. W zamyśle miała stanowić wyrafinowane połączenie powieści z kluczem, pamiętnika głównego bohatera oraz fragmentów diariusza samego Andrzejewskiego. W efekcie zamiast awangardowej i nowatorskiej książki autorowi wyszedł bezforemny zbiór luźnych zapisków. Książka, która miała traktować o niemocy i niespełnieniu, sama była jego wyrazem. Zygmunt Hertz ocenił ją co prawda w 1967 r. jako „wielką sztukę stylistyczną”, lecz przyznawał, że w czasie lektury „pogubił się w wątkach” [4]. W podobnym tonie pisał Giedroyc: „Andrzejewski wydał u nas «Apelację», a nadto przesłał rękopis tej nieszczęsnej «Miazgi», pisząc, że chce go wydać w Polsce, ale pytając, czy chciałbym ją wydać, gdyby się tam nie mogła ukazać. Książka nie podobała mi się, ale była interesująca, więc odpowiedziałem twierdząco” [5].
Pisanie, a później szukanie wydawcy „Miazgi” zbiegło się u Andrzejewskiego z nasilającym się piciem. O alkoholizmie pisarza możemy wyczytać między wierszami listów do Miłosza. W 1980 r., na trzy lata przed śmiercią Andrzejewski wyznawał: „Bardzo dużo piję, ponieważ inaczej już bez tego picia nie potrafiłbym żyć, wcale nie dlatego, że Polska w niewoli, ja – w niewoli własnej” (s. 281).
Ostatnie słowa tej wypowiedzi są kluczem do zrozumienia Andrzejewskiego oraz jego osobistych i twórczych tragedii. „Ja w niewoli własnej” w wypadku autora „Miazgi” to bowiem nie tylko upodlenie spowodowane alkoholem i depresją; to również brak dystansu, wieczne skupienie na sobie, szaleństwo introspekcji połączone z estetycznym pragnieniem życia bez skazy, patos prymusa, który towarzyszył Andrzejewskiemu do końca. Miłosz uchwyci to w jednym zdaniu, które znajdzie się w rozdziale „Zniewolonego umysłu” poświęconym Alfie: „Chciał osiągnąć czystość moralnego tonu – ale czystość, aby była prawdziwa, musi być ziemska, mocno oparta o doświadczenie i obserwację, inaczej jest fałszem” (s. 344).
Przypisy:
[1] Czesław Miłosz, „Rozmowy polskie 1979-1998”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011, s. 369.
[2] Czesław Miłosz, „Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945-1950”, SIW Znak, Kraków 1998, s. 91.
[3] Thomas Merton, Czesław Miłosz, „Listy”, SIW Znak, Kraków 1991, s. 76.
[4] Zygmunt Hertz, „Listy do Czesława Miłosza 1952-1979”, Instytut Literacki, Paryż 1992, s. 242.
[5] Jerzy Giedroyc, „Autobiografia na cztery ręce”, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1994, s. 196.
Książka:
Jerzy Andrzejewski, Czesław Miłosz, „Listy 1944-1981”, opracowała i przypisami opatrzyła Barbara Riss, Instytut Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską Oddział Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza, Towarzystwo WIĘŹ, Warszawa 2011.