Marta Bucholc
Zaufaj nazwie
„Wszelkie zaufanie do świata zaczyna się od [nadawania i przyswajania] nazw, dzięki którym można opowiadać historie. […] Strach, który znalazł powrotną drogę do języka, jest już strachem przezwyciężonym” (str. 33). Słowa te można potraktować jako streszczenie programu badawczego Hansa Blumenberga. Zmarły w 1996 roku niemiecki filozof całe swoje życie naukowe poświęcił próbom zrozumienia tego, jak ludzie, stając wciąż na nowo przed wyzwaniem istnienia, starają się znaleźć – i stworzyć – wskazówki, wedle których mogliby myśleć i działać.
Blumenberg – gruntownie wykształcony w filozofii, filologii klasycznej i literaturze niemieckiej – zaczynał karierę akademicką jako historyk filozofii, z czasem jednak wypracował własną perspektywę w szeroko zakrojonych badaniach dziejów myśli (tak bowiem chyba należałoby przełożyć w tym wypadku niemiecki termin Geistesgeschichte). Jego najbardziej znane prace dotyczą metafory jako środka docierania do prawdy oraz przełomu epistemologicznego, jaki dokonał się w Europie wraz z przejściem od średniowiecza do nowożytności. We wszystkich wytworach ducha, które badał, wykorzystując swoją znakomitą formację interdyscyplinarną, Blumenberg tropił ludzkie kulturowe strategie radzenia sobie z niezrozumiałością i złożonością świata, nade wszystko zaś z niemożnością odkrycia w nim wewnętrznego i zastanego sensu. Jego program był oryginalny i pod wieloma względami odbiegał od głównego nurtu niemieckiej (i nie tylko) humanistyki. Tak było choćby w sporze o pochodzenie światopoglądu nowożytności, która jego zdaniem – na przekór dominującemu paradygmatowi sekularyzacyjnemu – stanowiła epokę samoistną i wyrosła z odrębnych inspiracji, nie zaś z prostego zeświecczenia myślenia średniowiecznego. Spór w tej kwestii między Carlem Schmittem a Blumenbergiem, któremu świadectwo daje obszerna korespondencja między nimi, dowodzi swoistości perspektywy tego ostatniego jako historyka myśli. Refleksja nad tym, jak człowiek zmaga się z deficytami własnej natury, doprowadziła go z czasem od badań nad fenomenologią poprzez studia nad metaforą jako narzędziem filozofowania do egzegezy mitu.
„Praca nad mitem” to dzieło ogromne, liczące ponad sześćset stron, i imponujące rozmachem zamysłu interpretacyjnego. W pierwszej części sięgamy korzeni mitu i spoglądamy na opowieści zrodzone z apotropaicznych słów – nie po to, by poznać ich początek, tego bowiem dociec nie zdołamy, lecz po to, by prześledzić drogę, jaką od tego czasu przeszły. W części drugiej przyglądamy się temu, jak mit – w przedziwny sposób zarazem trwały i zmienny, uniwersalny i jednostkowy, zupełny i otwarty – wykorzystywany jest wciąż na nowo przez kolejne pokolenia twórców kultury po to, by oswoić i odeprzeć lęk przed rzeczywistością.
W centrum rozważań Blumenberga w części drugiej znajduje się mit Prometeusza – doskonały wybór tak ze względu na wymowę tej postaci, jak i na niewyczerpaną płodność opowieści o jej losach. Pojawiają się również inne historie – mit drzewa poznania dobrego i złego, mit powrotu Odysa, potopu, wojny olimpijczyków z tytanami. Zwraca przy tym uwagę, że materiał, po który sięgnął Blumenberg, jest bogaty, lecz autor nie mnoży mitów ponad potrzebę. Kieruje się zasadą, której trafność łatwo byłoby podważyć – wybiera mity z kanonu europejskiego, i to rozumianego zupełnie tradycyjnie, czyli obejmującego Biblię (Stary i Nowy Testament) oraz mitologię grecką. Dołącza do tego kilku wybranych Kulturträger, głównie zresztą Niemców, interpretatorów i tłumaczy mitycznych tajemnic. To punkt wyjścia jego pracy.
Materiałem, na którym pracuje Blumenberg, są w istocie literackie trawestacje materii mitologicznej. Autor wprowadza je do analizy, przywołując niczym potężne zaklęcia imiona Prometeusza, Ulissesa, Achillesa, Edypa, Adama, Noego, Abrahama, Józefa. Lista tak standardowa, że aż nudna – błędem byłoby jednak ulec temu wrażeniu.
Po pierwsze, trudno przewidzieć, na co Blumenberg zwróci uwagę. Niekiedy poświęca obszerne wywody jednemu króciutkiemu i marginalnemu zdaniu (jak choćby następującemu bon motowi Georga Simmela: „jabłko z drzewa poznania było niedojrzałe”, str. 202), innym razem rozprawia się z jakimś autorem jakoś niezasłużenie szybko (tak postępuje na przykład z Tomaszem Mannem). Znaczenie tekstu w analizie wynika wyłącznie ze sposobu, w jaki jego autor wykorzystał motyw mitologiczny. Blumenberg tropi mit ukryty często bardzo głęboko, nawet przenicowany albo zamaskowany prawie nie do rozpoznania. Zawsze jednak przekonany jest, że u źródła znajdzie pierwotną opowieść. Zagadka trwałości mitu i zagadka jego mocy wynikają z siebie nawzajem i wzajemnie się wyjaśniają. Mit, nawet ukryty, rozpoznajemy bezbłędnie, gdyż emanuje siłą, przesycając kapryśny bezład rzeczywistości stałością.
Siłę tę łatwo nam odczuć i łatwo dać się przekonać, że mit przywraca nam zaufanie do świata, ponieważ opowieści, którymi zajmuje się Blumenberg, są budulcem naszych własnych wykładni rzeczywistości. Niewiele znajdziemy w „Pracy nad mitem” wycieczek poza Europę. W doborze źródeł literackich autor również nie sili się na oryginalność, trzyma się tekstów i pisarzy pierwszorzędnych, traktując ich z powagą, która jego wywodom – jak choćby temu o „Ulissesie” – przydaje intrygującej świeżości. Niełatwo powiedzieć coś inteligentnego o książkach, o których wszyscy wiedzą wszystko. Blumenberg potrafi tego dokonać za cenę samoograniczenia, na które taki erudyta musiał się zdobyć z największą trudnością. W efekcie mamy poczucie, że mowa o sprawach dobrze nam znanych – choć ujętych w formach, które nie mogłyby być odleglejsze od rozmaitych znanych nam „mitologii”.
Dyscyplina, z jaką trzyma się tematu, i umiejętność powściągania własnej erudycji jest z pewnością jednym z sekretów Blumenberga. Innym jest zapewne to, że nie pozwala, by pracę wykonywali za niego koledzy. „Praca nad mitem” to rzeczywiście książka o mitach, nie o teoriach mitu. Mimochodem co prawda zajmuje Blumenberg stanowisko w rozmaitych sporach naukowych, choćby tych dotyczących związku mitu z sacrum, protonaukowego charakteru mitologii czy trafności psychoanalitycznych interpretacji motywów mitycznych. Nie traci jednak z oczu swojego właściwego przedmiotu, co czyni jego dzieło tradycyjnym w jeszcze jednym sensie: powadze myślenia towarzyszy tu zdecydowana przewaga problemu nad metodą i metodologią.
Książka tak tradycyjna musi być osobliwa, a dzieło tak obszerne i wielowątkowe musi być trudne w lekturze, co zapewne przyczyniło się do dość ograniczonej recepcji jego dzieł, tak w ojczyźnie, jak i poza jej granicami. Przyczyną nie jest – oszałamiające niekiedy – oczytanie, jakim wykazuje się Blumenberg, lawirując między literaturą a mitem. Użyte w miarę i skrupulatnie przeanalizowane ilustracje literackie nie nużą, a kanoniczność wykorzystywanych przez autora tekstów bardzo ułatwia dotrzymanie kroku autorowi i zapobiega wrażeniu hermetyczności. Szkopuł nie tkwi również w stylu, choć język Blumenberga jest niełatwy, a znalezienie własnego sposobu na nawigację w tekście pochłania sporo czasu.
Największą trudnością w „Pracy nad mitem” jest – jak sądzę – to, że autor domaga się od nas potraktowania mitu jako skutecznej wskazówki kierującej ruchami człowieka pośród bezładu świata – żąda wiary w magiczną moc imienia herosa czy patriarchy. Mit przestaje być obiektem antropologicznych i psychologicznych dociekań prowadzonych na bezpiecznym, bo odsuniętym w czasie i przestrzeni gruncie. Jeśli nie pojmiemy, że mit jest tworzywem, z którego składa się tkanka naszego własnego istnienia, nie zrozumiemy również, jak ogromną pracę wykonały pokolenia naszych przodków, by przekazać nam tak potężną broń w walce z absolutyzmem rzeczywistości. Wówczas zaś pozostanie nam tylko beznadzieja dowolności imaginacyjnej.
Książka:
Hans Blumenberg, „Praca nad mitem”, przeł. Kamila Najdek, Michał Herer, Zbigniew Zwoliński, Oficyna Naukowa, Warszawa 2009.
* Marta Bucholc, doktor socjologii, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 186 (31/2012) z 31 lipca 2012 r.