Co dziwne, melodii tej (coś w stylu bossa novy z trudnym do wyłuskania wokalem) można posłuchać tylko przez chwilę, mijając drzwi wejściowe i przechodząc do właściwego holu. Dalej wprawny słuchacz doszuka się podobnych utworów, a wytrawniejszy entuzjasta tego dużego centrum handlowego poczuje się jak w domu, słysząc przecież wciąż te same, oklepane kawałki w smooth jazzowych aranżacjach. Jeżeli tylko się wsłucha… Otóż to.
Czy byliście kiedyś w windzie i dziękowaliście w duchu za to, że nie musicie wsłuchiwać się w oddech współtowarzyszy podróży w górę czy w dół, bo w tle płynie sobie przyjemny podkład muzyczny? Tak – chodzi mi właśnie o tę muzykę windową. Czy będąc w hotelu, banku, na dworcu, lotnisku, w kawiarni i tym podobnych miejscach publicznych nie łapiecie się od czasu do czasu na tym, że tak naprawdę w tle w ogóle jest jakaś muzyka i nawet to w niczym nie przeszkadza? Przeciwnie: czujecie się tu bardziej komfortowo, niż czulibyście się, gdyby w tej samej przestrzeni zalegała cisza? Czy taki układ, w którym odbiera się niejako prawo do ciszy (od której odzwyczajamy się do tego stopnia, że muzyka w tle albo nie przeszkadza, albo wręcz jej nie słyszymy), jest fair? Czy wszyscy są tu wygranymi i kto zyskuje na tym najwięcej?
Geneza muzaka (czyli właśnie tego rodzaju „muzyki”) jest ciekawa, a historia całego zjawiska zawiła.
Music is art, but Muzak is science
Tak brzmi dewiza Muzak Holdings LLC (MUSical ACcompaniament), której główna siedziba znajduje się na suburbiach miejscowości Charlotte w USA, na styku Północnej i Południowej Karoliny. Firma ta, która jako jedyna na świecie oprócz specjalnie dostosowanej i przetworzonej muzyki sprzedaje ciszę w proporcjach 1:1, ostatnimi czasy nie ma się najlepiej.
Szczerze powiedziawszy, w ogóle się nie ma – 10 lutego 2009 roku spółka licząca trzy ćwierćwiecza musiała ogłosić bankructwo, by przetrwać. Zadając sobie pytanie „dlaczego?” i tonąc w odmętach muzyki windowej, przenieśmy się do… Francji.
Do Francji, gdyż z okolic Lille pochodził pewien przemysłowiec, który podczas pierwszego Europejskiego Kongresu Dobroczynności w 1857 roku w Brukseli chwalił się, że w jego zakładach dzieci podczas dwunastogodzinnej pracy uczą się piosenek i są przez cały czas zadowolone (bo kto by nie był). Jeszcze przed I wojną światową inny francuski przedsiębiorca, niejaki Jacques Vernes, zauważył, że muzyka zwiększa wydajność i poprawia humor urzędników w biurach. Od tamtego spostrzeżenia w jego halach produkcyjnych stale można było usłyszeć wygrywane na instrumentach popularne melodie. Podobną strategię zastosowano w przedrewolucyjnej Rosji – w 1915 roku urozmaicano muzyką pracę w fabryce, ale – by odtwarzać ją w sposób mechaniczny z nośników takich jak wałek Edisona – trzeba było ulepszyć sposób odwzorowywania dźwięków. W Ameryce w latach dwudziestych, jeszcze przed wykrystalizowaniem się jazzu, pojawiła się nie lada atrakcja dla gospodyń domowych – ragtime’owe pralnie, w których około 300 kobiet słuchając muzyki pracowało efektywniej i z większym zadowoleniem, niż miało to miejsce w normalnych pralniach.
Jednak muzyka nie może być stałym tłem dźwiękowym. Dopiero przeplatana momentami ciszy staje się nieuświadomionym czynnikiem mobilizującym. Montaż specjalnych głośników, połączonych ze sobą przewodami, i jednocześnie dystrybucja dostosowanej do potrzeb klienta muzyki (takiej, by ją słyszeć, ale nie być aktywnie zaangażowanym w jej słuchanie) granej przez te głośniki, to chleb powszedni kilku liczących się w świecie korporacji z tego okresu, takich jak holenderski Phillips czy niemiecka Wete. No i Muzak, rzecz jasna.
„Odpowiednio dobrana muzyka zwiększa wydajność pracy…”
Wszystko zaczęło się w czwartek. Czarny czwartek, dodajmy – 24 października 1929 roku. Był to dzień, w którym ceny akcji na Nowojorskiej Giełdzie Papierów Wartościowych gwałtownie spadły, co uznane zostało później za jeden z objawów rozpoczynającego się Wielkiego Kryzysu. Walczono o każdego dolara wyciskanego z pracowników, by odrobić straty. I podobnie do dwóch wcześniej wymienionych, korzystających z dobrodziejstw muzyki przedsiębiorców ich odpowiednik zza Atlantyku, przeczuwając nadchodzącą bessę, postanowił zrobić wielki interes. George Owen Squier (pierwszy wojskowy pasażer samolotu braci Wright – major, a późniejszy Szef ds. Komunikacji Armii USA), wykorzystując wyniki badań socjologów i teoretyków zarządzania, wpadł na pomysł (a może tylko udoskonalił ideę?), by w zakładach pracy instalować urządzenia, które będą niczym innym, jak zwykłymi głośnikami połączonymi kablem z „centralą”, w której miała się odbywać uprzednia selekcja muzyki odpowiedniej do pracy. Ot, taki pierwowzór zakładowego radiowęzła. W 1922 roku opatentował pomysł na „bezpośrednią transmisję do domów wiadomości, instrukcji, muzyki, lokalnych ogłoszeń etc.”. Jego pomysł został zakupiony przez North American Company, co zaowocowało powstaniem spółki kapitałowej Wired Radio Inc. oraz Associated Music Publishers Inc. Dopiero w 1934 Wired Radio przemianowało się na Muzak Corporation, a po fuzji ze Stowarzyszeniem w 1936 głównym zadaniem spółki stała się produkcja (owszem!) muzyki.
Ogłaszano prognozy: „odpowiednio dobrana muzyka zwiększa wydajność pracy nawet o 20 procent” – brzmiało jedno z haseł Muzaka. W ciągu niespełna dziesięciu lat już około jedna czwarta zakładów w USA zdecydowała się na zainstalowanie kablowego systemu muzycznego dla pracowników. Niedługo potem firma dotarła do Białego Domu, Pentagonu, by następnie, pod koniec II wojny światowej, trafić do Europy. BBC, zafascynowana Muzakiem, nadawała w 1940 roku specjalny program „Music while you work” (oczywiście w godzinach pracy), który miał za zadanie dopingować robotników do szybszej i efektywniejszej produkcji zbrojeniowej. Po wojnie dobra koniunktura spowodowała „kosmiczny” rozwój Muzaka i jego lobbing w prawie wszystkich dziedzinach gospodarki.
Od centrum handlowego po Księżyc
W 1969 roku Muzak dotarł na Księżyc, odprężając Neila Armstronga i Buzza Aldrina podczas lotu na Srebrny Glob. Pod koniec ubiegłego tysiąclecia ponad 200 mln odbiorców w uprzemysłowionym świecie korzystało z usług Muzaka. Muzak serwował własne melodie w 43 z 50 przemysłowych „megakompanii” świata, 22 z 25 najbogatszych korporacji ubezpieczeniowych miało z nim podpisany kontrakt, a w salach 43 z 50 największych banków rozbrzmiewała muzyka ze ścian, przerywana piętnastominutowymi momentami ciszy (by pracownik przez co najmniej połowę swego czasu spędzonego w pracy był pod wpływem melodii, ale zarazem nie zdawał sobie z sprawy z jej obecności). Muzak sprzedawał własne, na nowo zaaranżowane utwory, wykorzystujące mniej lub bardziej znane szlagiery pozbawione absorbującego wokalu i zbędnych instrumentów, podane w postaci akustycznej ciągutki, takim gigantom jak: General Motors, Standard Oil, Ford, GE, IBM, Chrysler, Texaco, US Steel, Westinghouse, Goodyear, Procter & Gamble, Eastman Kodak, Firestone, General Foods, Bank America i tak dalej.
Niestety, Muzak, podobnie jak i wiele innych korporacji obecnie, musiał zweryfikować przestarzałe, niedostosowane do współczesnych realiów mechanizmy dystrybucji swojego produktu, jakim był… dźwięk. Kryzys tylko pogłębił straty przedsiębiorstwa, które musiało ratować się sprzedażą – za 345 milionów dolarów – firmie Mood Media. Obecnie Muzak, obsługujący 100 milionów klientów w 470 tysiącach miejsc w 39 krajach, całkowicie się zreorganizował i stara się ustabilizować swoją pozycję na rynku.
W miejscach takich jak centra handlowe czy porty lotnicze przyzwyczailiśmy się do muzaka, i nawet zdając sobie sprawę z roli, jaką pełni na linii sprzedawca-konsument, przyjmujemy bierną postawę. Takiej muzyki nie można wyłączyć, ściszyć ani zmienić. Bombardowani reklamami, które pełnią rolę interludium, lub też słuchając piosenek pełniących tę samą funkcję dla reklam, stajemy się muzycznymi konformistami. O tym, jak bardzo jesteśmy podatni na wpływ muzyki i jakie mechanizmy sprawiają, że tak łatwo ulegamy dźwiękom, będzie mowa przy następnej okazji. A teraz – może trochę ciszy dla odmiany?