Jacek Wakar
Słowo o Axerze
Odbierając nieubłaganą wiadomość o czyimś odejściu, zwykło się dziwić – zawsze, w każdych okolicznościach. O śmierci Erwina Axera dowiedziałem się, opuszczając Gdańsk po zakończonym właśnie Festiwalu Szekspirowskim. Nie zdziwiłem się. Dla każdego niemal, kto choć trochę orientował się w tym, co dzieje się w warszawskim środowisku ludzi teatru, umieranie wielkiego reżysera związane było z jego chorobą, a także z tym, że świadomie opuścił nas wcześniej. Nie chciał uczestniczyć w świecie, bo to już nie był jego świat, czuł się w nim coraz bardziej nieswojo i samotnie. Walizki miał od dawna spakowane – powiedział mój przyjaciel i jest w tej metaforze rzadka celność. Przeżył lat 95 i myślę, że koniec uznał za oswobodzenie. Dlatego myślę, że płakać powinien dziś polski teatr. A Erwin Axer? Patrzy na nas i pewnie lekko ironicznie się uśmiecha.
Tak sobie myślę, że śmierć wielkiego artysty po raz kolejny symbolicznie zamyka w teatrze minione stulecie. Axer przetrwa w historii na równi z najznamienitszymi z wielu powodów. Wymieniam tylko najbardziej oczywiste – Teatr Współczesny w Warszawie przy ulicy Mokotowskiej 13 nie byłby tą samą firmą, gdyby nie jego pierwszy dyrektor.
Była epoka – dziś wydaje się to niewyobrażalne – gdy Warszawa mogła poszczycić się grupą wspaniałych dyrektorów najważniejszych scen. Holoubek w Dramatycznym, Hübner w Powszechnym, Warmiński w Ateneum, wreszcie Axer przy Mokotowskiej. Spośród wyjątkowego tego kwartetu palmę pierwszeństwa przyznaję – całkowicie subiektywnie – Hübnerowi i Axerowi właśnie. To bodaj szef Powszechnego powiedział kiedyś, że dyrektorowanie oznacza nadawanie kierunku, reżyserowanie nie jednego przedstawienia, a całego teatru. Erwin Axer, jeśli być wiernym tej maksymie, był we Współczesnym dyrektorem idealnym. Pozostał jego patronem także po swym formalnym odejściu. W tym też wyznaczył niedościgłe dla innych standardy, wybierając na następcę namaszczonego przez siebie Macieja Englerta. Pracował ciągle przy Mokotowskiej bardzo regularnie, no i był punktem odniesienia dla należących do zespołu Współczesnego artystów. Legenda głosi, że w krakowskim Starym ciągle niektórzy zastanawiają się, co o ich rolach czy reżyseriach powiedziałby Kondzio, mając w pamięci kanony Konrada Swinarskiego. Podobnie we Współczesnym traktowano przez ostatnie trzy dekady Axera. Także ostatnio – wystarczyła sama świadomość, że jest. Dlatego powiem rzecz oczywistą. Skoro był i jest Axer patronem swojego teatru, należy wyciągnąć z tego wnioski. Teatr Współczesny imienia Erwina Axera? Ależ tak, przecież i bez formalności tak już od dziś de facto jest.
Współczesnemu i jego szefowi zawdzięczamy nie byle co, bo ukształtowanie świadomości oraz artystycznego gustu wcale nie jednej generacji polskiej inteligencji. Przypomnijmy – Współczesny dzięki Axerowi stał się po roku 1956 szeroko otwartym oknem na świat. Przez nie moi rodzice widywali, co nosi się na Zachodzie. Grano Dürrenmatta i Frischa, Becketta i Ionesco, Bonda i Bernharda, Osborne’a, Weissa i Brechta. Do tego jeszcze polskich dramaturgów – od Kruczkowskiego po Brylla. No i Mrożka. Nie jest prawdą, jakoby przy Mokotowskiej odbyło się najwięcej prapremier jego sztuk, ale i tak z woli Axera Współczesny stał się domem Mrożka. Tu było wielkie „Tango” z roku 1962 oraz widziane przeze mnie „Tango” Macieja Englerta, o 35 lat późniejsze. Rzadki przykład dialogu z tradycją. Tutaj Tadeusz Łomnicki grał Artura Ui. Znam tylko utrwalony w Polskiej Kronice Filmowej fragment tego spektaklu, ten słynny, z mową Ui na temat trustu kalafiorowego. Łomnicki znajdował w Axerze partnera, z którym mógł zdobywać aktorskie szczyty.
Erwin Axer był dla warszawskiej inteligencji kimś oczywistym. Współczesny był jej domem. O tym teatrze i jego dyrektorze dowiedziałem się od rodziców. Pokazywali programy, choćby ten z „Ifigenii w Taurydzie”. Tam czuli się jak u siebie. Tak mieli także z Dramatycznym, Ateneum, Powszechnym. Zestaw – znowu – nieprzypadkowy. A potem sam poszedłem na Axera. W roku 1990 miałem lat 18, Axer wystawił „Komedianta” Bernharda z Łomnickim w roli Bruscona. Patrzyłem oniemiały nawet nie na całe przedstawienie, ile na genialną kreację Łomnickiego. Przyznaję, wtedy to on był dla mnie Bogiem, o Axerze myślałem mniej. Sądzę też, że nie byłem w tym odosobniony, i że reżyserowi o to właśnie chodziło. Lubił być w swoich inscenizacjach niewidoczny, choć pracował z żelazną precyzją. Nie ma większego niż Axer mistrza reżyserowania dialogów, trudno o twórcę bardziej precyzyjnego, znającego znaczenie scenicznego detalu. Wyznaczył Axer pod tym względem normy dla innych absolutnie nieosiągalne.
Słyszałem Macieja Englerta, który mówił, że teatr miał szczęście, bo Erwin Axer był intelektualistą, który uczynił teatr właśnie narzędziem wyrażania własnych myśli. Ściśle tak. Być może w jego teatrze mniej było romantycznych porywów, nie od rzeczy niemal nie wystawiał Szekspira. Jego domeną była racjonalna analiza, uważna lektura tekstu, podążanie krok za autorem. Z tej przyczyny właśnie tak wyglądała jego Mrożkowa „Miłość na Krymie”. Zbigniew Zapasiewicz wspaniale zagrał w niej Zachedryńskiego. Może dlatego, że i on, i Axer doskonale tę postać rozumieli. Inteligenci najwyższej kategorii opowiedzieli o inteligencie – wszystko musiało się zgadzać.
Z tym żegnać się najtrudniej. Z uosabianą przez Erwina Axera intelektualną dyscypliną, z jego elegancją, z jego szarmem i klasą. Tego już prawie nie ma, za to jest coraz więcej ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy, że tak kiedyś bywało. Erwin Axer był, myślę, człowiekiem innego, lepszego jednak niż dzisiejszy teatru. Takiego teatru już nie ma, od teraz nie ma także Erwina Axera. Krystyna Janda żegnając go w swoim internetowym pamiętniku, zaszokowana pisze, że na portalach przy notkach o jego śmierci jako najważniejsza wymieniana jest informacja, że był tym, komu Wiesław Michnikowski zadedykował swoją rolę w „Seksmisji”. Tyle. Rzeczywisty dowód zidiocenia naszych czasów – konstatuje Janda. Dlatego człowiek miary Axera, skoro od dawna nie pasował, zapewne nie chciałby, by go dziś opłakiwano. Woli znowu, tak jak przed laty, pogadać sobie z Dürrenmattem. Zrozumieją się w lot.
* Jacek Wakar, szef działu Publicystyki Kulturalnej w Drugim Programie Polskiego Radia.
„Kultura Liberalna” nr 187 (32/2012) z 7 sierpnia 2012 r.