Podczas czytania artykułu Mateusza Patyka „Diabelskie podszepty zza dźwiękowej tapety”, który ukazał się na łamach „Kultury Liberalnej” [1], zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście można powiedzieć, że istnieją miejsca, gdzie dźwięk podlega ścisłej kontroli. Czy dźwięk w ogóle można zaprogramować, czy da się go opanować? Wizyta w centrum handlowym to także nagły płacz dziecka. Wypadające z rąk przedmioty, które uderzają o podłogę. Rozemocjonowane rozmowy koleżanek, przeplatane nagłymi salwami śmiechu. Stukot wysokich obcasów i alarm nieodblokowanych z zabezpieczeń ubrań. Tego wszystkiego nie da się po prostu wyprzeć z naszej sfery dźwiękowej, zadecydować, że „przymkniemy na nie ucho”.

Dźwięk po prostu jest. Wszechobecnie i bez zaproszenia. Próbować zagłuszyć go innym dźwiękiem jest częstokroć o wiele łatwiej niż kompletnie wyłączyć. Stąd, między innymi, niezwykła popularność przenośnych odtwarzaczy muzycznych. I poniekąd zbawienny efekt owych „piosenek windowych”, o których mowa w artykule Patyka. Jednak to wszystko, co po prostu zdarza się w naszej przestrzeni dźwiękowej zupełnie bez naszego wpływu, może stać się źródłem największej inspiracji.

Próby wsłuchania się w potrzeby dźwiękowe konkretnego otoczenia były podejmowane między innymi przez Briana Eno przy tworzeniu muzyki ambient. W 1975 roku skomponował on „Descreet Music”, graną na granicy słyszalności w szpitalach w celu zrelaksowania i ukojenia przebywających tam pacjentów. Natomiast w 1978 roku powstało „Music for Airports”. Eno rozczarowany dźwiękową atmosferą lotnisk, a także nerwowym, chaotycznym zachowaniem znajdujących się tam ludzi, postanowił stworzyć płytę wywołującą pozytywny nastrój u osób podróżujących samolotami. Nagrane utwory były puszczane na nowojorskim lotnisku na terminalu Marine. Zawierały dźwięki niemal medytacyjne, prawie niezmienne, dzięki czemu nie wchodziły w interakcje z komunikującymi się tam osobami. Muzykę ambient definiuje się jako „atmosferę, wszechogarniający wpływ: zabarwienie” [2].

Jakie jest zabarwienie Nowego Jorku?

Gdy ktoś wypowiada słowo: „niebieski”, możesz usłyszeć szum fal uderzających o brzeg lub przywołać w pamięci jęk syren Federalnej Policji. „Żółty” może budzić dźwięk trzaskającego w ognisku drewna, przesypywanego w rękach piasku albo warkot wyprzedzających się na ulicy taksówek. Doświadczenie każdego człowieka jest zupełnie inne.

Mój Nowy Jork wypełniony jest nieustannym hukiem klimatyzacji – we wszystkich wnętrzach. We własnym mieszkaniu, nawet jeżeli jest ona wyłączona, słyszę pogłos innych klimatyzatorów rozbrzmiewający między wieżowcami. „Stand clear of the closing doors, please” i już jestem w metrze (kto był, na pewno pamięta!). Po kilkuminutowej rozmowie zaczyna boleć mnie gardło od ciągłego mówienia podniesionym głosem, gdy próbuję przekrzyczeć szum klimatyzacji wymieszany ze stukotem kół i zgrzytaniem skręcających wagonów.

Klimatyzacja jest we wszystkich restauracjach, kawiarniach, dinerach i sklepach. Spod jej lodowatego panowania można się uwolnić jedynie uciekając na zalane żarem ulice. Tam jednak toczy się nieprzerwany gwar wielojęzycznych rozmów, słuchać warkot samochodów, hałas karetek pogotowia czy jadących na sygnale wozów policyjnych. To miasto w niepowtarzalny sposób wypełnione jest dźwiękiem, niezależnie od pory dnia czy nocy. To jednak, na pewno, nie wszystko.

Nie da się nie zwrócić uwagi na obecność Amerykanów, przez swój akcent jakby wyjętych z samego środka hollywoodzkich filmów. Ciemnoskórych, odbywających właśnie rozmowę rodem z „Bad boys” i białych, prosto z planu Woody’ego Allena. Trudno nie obejrzeć się na spotykanych co jakiś czas szaleńców, mówiących (czy nawet krzyczących) do siebie. Różnorodność i wolność zachowań jest tutaj na porządku dziennym i nikogo nie dziwi.

Nowy Jork to koloryt i niegraniczona liczba możliwości. Na Manhattanie hałas ulic przeplata się z szumem wody z różnorakich fontann. Na Brooklynie zwykle gdzieś z oddali dobiegają dźwięki koncertów na wolnym powietrzu, czy to w Prospect Parku, czy wzdłuż rzeki na Williamsburg Waterfront. Chinatown to okrzyki handlujących Azjatów, Little Italy to głosy mężczyzn o południowym temperamencie, którzy ciepło witają się na ulicy z kobietami o jasnej karnacji. I ubogi Greenpoint, gdzie zaskakuje brak melodii języka angielskiego… Z tych zatłoczonych miejsc można uciec, chociażby nad rzekę Hudson. Lub na Coney Island, by wsłuchać się w szum oceanu. Możliwości jest tyle, ile dasz radę odkryć.

Pejzaż dźwiękowy niezaprzeczalnie oddaje atmosferę konkretnego miejsca. Wykorzystując tę właściwość Maryanne Amacher tworzy „City Links”. Jest to zapoczątkowana w 1967 roku seria, licząca obecnie już około dwudziestu dwóch „utworów”. Autorka transmituje realne dźwięki z jednego miejsca w drugie, tworząc w ten sposób niezwykły kolaż przestrzenno-dźwiękowy. W jednej z owych prac transmitowała szum oceanu z bostońskiej przystani do swojego studia w Nowym Jorku. Doświadczane przez nią dźwięki różniły się w zależności od pogody i pory dnia czy roku. Pozwalało to na obcowanie z zupełnie innym otoczeniem niż to, w którym rzeczywiście się znajdowała. Siła sugestii, którą niesie ze sobą dźwięk może być doświadczana przez każdego z nas, chociażby poprzez bardzo popularną ostatnio stronę. „Rainy mood” [3]. Po kliknięciu w link mamy możliwość wysłuchania nagrania burzy i padającego deszczu. Wywołuje to efekt zdumiewający: w środku lepkiego od upału dnia doznajemy orzeźwienia i oddychamy z ulgą. Dźwięk posiada niezwykłą moc.

Analogicznie – czy z zamkniętymi oczami da się rozpoznać, w którym kraju obecnie się znajdujesz? Z jaką kulturą obcujesz? Czy sam dźwięk przekazuje istotę konkretnych miejsc do tego stopnia, aby poczuć, że w nich jesteś? Czy nagranie sonosfery miasta mogłoby sprawić, że dałoby się je poznać, w jakiś sposób zwiedzić? Takie nagrania można by sprzedawać jak zdjęcia, pocztówki lub albumy. Pojedyncze lub w sekwencjach, podzielone na dzielnice, ulice, wnętrza i zewnętrza. Nadziemia i podziemia. I na różnoraką pogodę.

[1] https://kulturaliberalna.pl/2012/08/07/patyk-muzak-diabelskie-podszepty-zza-dzwiekowej-tapety/

[2] Brian Eno, „Ambient”, tłum. Julian Kutyła, w: Christoph Cox i Daniel Warner (red.), „Kultura dźwięku. Teksty o muzyce nowoczesnej”, s. 129.

[3] http://www.rainymood.com/