Nawet wielkie wytwórnie potrafią czasem wypuścić albumy nietypowe i godne uwagi. Choć nie będziemy się na nich skupiać, to warto kilka z nich wymienić. Emily D’Angelo, śpiewaczka, która przebojem wdarła się na scenę kilka lat temu i szybko zyskuje na popularności dzięki nietypowym warunkom głosowym, nagrała kolejną płytę dla Deutsche Grammophon. Album ten wymyka się łatwym klasyfikacjom, a śpiewaczka prezentuje zapadające w pamięć interpretacje utworów w większości mało znanych szerszej publiczności.
Z kolei na płytach Pentatone Magdalena Kožena wykonuje z właściwym sobie wdziękiem pieśni Gideona Kleina, Antonina Dvořáka i Hansa Krasy; śpiewaczce towarzyszy mąż, Simone Rattle, na czele Orkiestry Filharmonii Czeskiej. Zaś firma Naxos wydała na DVD operę Rueda Langgaarda „Antychryst”, którą wystawiono w spektakularny sposób na scenie DOB, co recenzowaliśmy w zeszłym roku.
Przybliżymy nieco kilka płyt, które prawdopodobnie ominą, z różnych powodów, zarówno nominacje, jak i nagrody, choć są to nagrania o wyjątkowej jakości artystycznej.
1. Aleksander Zemlinsky, „Tragedia Florencka”
Patrick Hahn, Monachijska Orkiestra Radiowa (BR Klassik)
Znakomity tekst Wilde’a (którym interesowali się także Puccini czy Busoni) w umuzycznieniu Zemlinskiego w niezwykły sposób zyskuje na wyrazistości. Po premierze jednoaktówki, w styczniu 1917 roku, pisano: „Porywający, ognisty, wewnętrznie ekscytujący i odurzający obraz, jakiego nie napisano od czasów Salome [R. Straussa]”.
Kameralny dramat rozgrywa się między trzema postaciami i z pozoru jest to banalny trójkąt miłosny. Nie najmłodszy już kupiec bławatny, Simone (tradycyjnie w takich przypadkach, baryton), wraca do domu, gdzie zastaje swoją piękną żonę, Biankę, w towarzystwie Guido Bardiego (o najnaturalniejszym dla kochanka głosie tenorowym). Simone szybko zaczyna rozumieć, co znaczą ukradkowo wymieniane przez Biankę i Guido spojrzenia. Zaczyna rozgrywać tę sytuację konsekwentnie i inteligentnie, dążąc do zemsty na żonie i jej kochanku. Wszystko w tej partyturze, poza dyspozycją głosów, jest niebanalne.
Dzieło wymaga dyrygenta z fantazją, który wyczuje nerwową atmosferę intrygi oraz umiejętnie będzie dozował napięcie – a także bardzo dobrej orkiestry, która zabrzmi migotliwymi barwami i odda czające się pod nimi złowrogo mroczne harmonie. Patrick Hahn, wschodząca gwiazda dyrygentury, prowadząc Monachijską Orkiestrą Radiową, wykazał się znakomitym myśleniem strategicznym. Rozgrywa „Tragedię” jak partię szachów, a wszystkie pociągnięcia są tu przemyślane i muzycznie bezbłędne. Orkiestra jest bardzo intensywna, ale nie dominuje świetnie dobranych solistów (Christopher Maltman, Benjamin Bruns i Rachel Wilson), z których każde potrafi operować całym spektrum wyrazu. Wreszcie mamy nagranie „Tragedii Florenckiej”, którego za każdym razem słucha się z rosnącą ekscytacją. Co ciekawe, w 2024 roku wydano także inne, konkurencyjne nagranie tej opery na płytach Pentatone, pod batutą Marca Albrechta. Mimo jego licznych zalet przewaga nagrania Patricka Hahna jest oczywista i słychać ją gołym uchem.
2. „Inwazja” muzyka S. Prokofjewa w wykonaniu Siergieja Redkina (Fuga libera)
Wykonania tej rangi zdarzają się bardzo rzadko. Wszystko jest tu szokująco dobre. Redkin nie tylko demonstruje najwyższy poziom wirtuozerii, ale i głęboką znajomość muzyki Prokofjewa. W programie albumu znalazły się dwie z trzech tak zwanych „Sonat wojennych”, skomponowanych w okresie 1939–1944, czyli latach wojny i wielkiej czystki. Tej ostatniej ofiarą padł między innymi przyjaciel Prokofjewa, reżyser Wsiewołod Meyerhold, z którym kompozytor planował właśnie wystawić jego pierwszą radziecką operę „Siemion Kotko”.
Meyerholda aresztowało NKWD, słuch o nim zaginął i dopiero po latach potwierdzono, że został rozstrzelany. W obliczu stalinowskiego terroru i wojny Prokofjew pisał dzieła propagandowe, jak sławna kantata „Zdrawica”, na 60. urodziny Stalina. To była cena wolności na innych odcinkach jego pracy twórczej. W „Sonatach wojennych” wyraził więc swoje prawdziwe uczucia. VII Sonata zawiera cytat z pieśni Schumanna „Wehmut” („Smutek” z op. 39.), której słowa brzmią: „Czasami mogę śpiewać, jakbym był szczęśliwy, jednak w tajemnicy płaczę i tak oczyszczam moje serce”. Siergiej Redkin bawi się retoryką na różnych poziomach, dodaje do VI i VII Sonaty kilka „Sarkazmów” z op. 17 – to wybuch antyromantycznego modernizmu. Cały program płyty zyskuje przez to wyższy wykładnik potęgowania ironii, szczególnie w kontekście kariery samego Redkina.
Pianista jest laureatem między innymi Konkursu im. Czajkowskiego czy Królowej Elżbiety Belgijskiej, lecz po rozpoczęciu wojny na Ukrainie jego solowa kariera znacznie wyhamowała. Pianista wyprowadził się z Rosji oraz konsekwentnie odrzuca wszystkie intratne propozycje koncertów ze swojego kraju. Jednocześnie rosyjski paszport zdaje się nieco przeszkadzać w rozwijaniu aktywności koncertowej.
Zatem nagrania to relatywnie rzadka okazja, żeby zapoznać się z tym wyjątkowym pianistą, którego technika i wyobraźnia muzyczna sprawiają, że można określić go mianem jednego z najlepszych obecnie wirtuozów fortepianu. Redkin, grając Prokofijewa, mistrzowsko piętrzy kolejne poziomy intensywności wyrazu, zachowując nieskazitelną czystość artykulacji, przejrzystość kontrapunktów i potoczystość narracji, a najtrudniejsze fragmenty gra z niebywałą lekkością.
3. Ryszard Wagner: „Walkiria” (Sterling) i „Zygfryd” (Profil)
W 2024 roku pojawiło się sporo nagrań Wagnerowskich. Obok szeroko dyskutowanych dwóch nowych nagrań „Parsifala”, których warto posłuchać jedynie dla Georga Zeppenfelda w roli Gurnemanza, pianista Nikołaj Ługański wydał interesujący album zawierający sceny z Wagnerowskich oper – na fortepian solo. To bardzo wzbogacające doświadczenie, kiedy poszczególnych fragmentów możemy najpierw posłuchać z nagrań kompletnych oper, by później skonfrontować to, jak Ługański przekłada tę orkiestrową fakturę na fortepian.
Obok tych nowych nagrań pojawiły się dwa wyjęte z archiwów. Na jedno z nich czekaliśmy od dawna i jest to nagranie „Zygfryda” z Festiwalu w Bayreuth, pod batutą Josepha Keilbertha z 1955 roku. Tego roku w Bayreuth zarejestrowano „Pierścień Nibelunga” dwukrotnie – w lipcu z Astrid Varnay w roli Brunhildy (pierwszy nagranie „Pierścienia” zrobione w technice stereo, opublikowane zostało przez wytwórnię Testament w 2006 roku), a drugi raz w sierpniu, z niemal tą samą obsadą. Jednak zamiast Varnay na scenie pojawiła się Marta Mödl, i choć już w 2009 Testament wydał „Walkirię” i „Zmierzch bogów” z tego drugiego nagrania, to na „Zygfryda” trzeba było zaczekać do teraz.
Choć nagranie jest mniej doskonałe, bo zarejestrowane w technice mono, to wywołuje dreszczyk emocji, szczególnie ze względu na występ Mödl, której kobiecy, nieco przydymiony, mezzosopranowy głos nadaje Brunhildzie kobiecego erotyzmu. To kolejne z wielkich nagrań wagnerowskich z lat czterdziestych–sześćdziesiątych, którego nie można przegapić.
Drugie z Wagnerowskich nagrań wydanych w 2024 roku, mimo że nie należy do wybitnych, to jest prawdziwą niespodzianką od wytwórni Sterling. To „Walkiria” zarejestrowana na żywo w 1987 roku. Ma ona wiele wad, począwszy od fałszującego w I akcie Zygmunta (Sven-Olof Eliasson) po Wotana (Leif Roar), który pomija słowa. Jednak nagranie ma też wiele zalet, jak Minna Nyhus w roli Fryki oraz największa z nich – Brunhilda w wykonaniu szwedzkiej śpiewaczki Laili Andersson-Palme (ur. 1941). Niewielka dziś już popularność artystki spowodowana jest tym, że jej kariera toczyła się na scenie, a nie w studiach nagraniowych.
Andersson-Palme to głos wyjątkowy, który przeszedł rzadki rodzaj transformacji, od sopranu koloraturowego, do sopranu dramatycznego – od Violetty w „Traviacie”, którą debiutowała w Sztokholmie w 1963 roku, przez partie w operach Mazarta, po Ortrudę w „Lohengrinie” Wagnera i tytułową Elektrę w operze Straussa. Lśniący sopran Laili Andersson-Palme pasuje do roli Brunhildy. Poza tym to zawsze miło usłyszeć tę postać śpiewającą tryll, o który Wagner prosi w nutach. Soprany dramatyczne rzadko dysponują takimi możliwościami.