Magdalena M. Baran

Spacerując wśród ruin

Niewielki odeon jest niezwykle urokliwy. Dziewięć odnowionych rzędów, pozostałości sceny, a opodal ukryta pod rozciągniętym na kształt namiotu białym płótnem antyczna mozaika. Turystom pozwolono wejść do środka, przespacerować się pomieszczeniami pobudowanymi niegdyś pod widownią. Ciemne zakamarki, zdjęcia z kolejnych faz wykopalisk i postery ze zdjęciami odnalezionych tu wizerunków bóstw. Dookoła błyski fleszy i różnojęzyczne opowieści. Greczynki z Kos sprawnie władają angielskim, niemieckim, włoskim, rosyjskim czy francuskim. Mówią dużo i głośno, objaśniając funkcje poszczególnych sal i wynosząc pod niebiosa rangę tego – niewielkiego przecież – zabytku. W pewnej chwili w pomieszaniu języków – oprócz własnych polskich uwag wymienianych z mężem – udało mi się wychwycić opowieść w języku czeskim. Greczynka radziła sobie świetnie, pomału i metodycznie oprowadzając po podziemiach niewielką grupę przybyszów zza Olzy. Wyszehrad podróżuje. Kilka chwil później, na mniej tłumnie odwiedzanym przez turystów zachodnim terenie archeologicznym Kos usłyszałam piejących z zachwytu (przynajmniej brzmiało i wyglądało to na zachwyt) Węgrów. Podobnie jak wielu innych gości wyspy nie zaszyli się oni w „spokojnych” ścianach all-inclusive, ale wyruszyli na podbój miejsc, o których zgodnie milczą bodaj wszystkie przewodniki. Tylko co z tą Grecją?

Niejeden rozczaruje się jednak, tuż po godzinie 15 rozbijając nos o zamknięte podwoje państwowych zabytków, z których bankrutujący wszak rząd Grecji wypędza turystów wraz z rozpoczęciem prawdziwej sjesty. Nic to, pomyśli niejeden, następnego dnia wracając na szlak kolejnych odkryć, gdzie (obok „bezterminowo” otwartych cudów antyku) znajdzie zamknięte na cztery spusty Muzeum Archeologiczne czy Casa Romana. Wakacyjna renowacja. Wszak Grecja (na turystach) zarabiać nie musi.

Zostają jeszcze miejsca dostępne przez całą dobę – jak się zdaje przez nikogo nie dozorowane, pełne skarbów i antycznych niespodzianek, tereny archeologiczne. Tu jednak – przy całym pięknie odnajdywanych co rusz mozaik czy rzeźbionych elementów greckich i rzymskich świątyń – można potknąć się o podrzucane miedzy kamienie śmieci. I znów zdawać by się mogło, że Grecy ani dbać o swój kraj, ani pracować… nie muszą. Tymczasem w drodze do centrum stolicy wyspy mijamy całe mnóstwo pustych lokali biurowych, miejsc, które dawały prace i utrzymanie, a teraz zbierają kurz. I choć trudno nie zestawić tego widoku z tętniącym życiem kawiarnianym i sklepikowym centrum miasta, pozostaje jakiś niesmak. To ta smutniejsza część wakacji.

Spacerując bodaj tylko po stolicy wyspy, trudno nie rzec, iż Kos piękne jest, bogate historią i zabytkami. Ale Kos się sypie. Podobnie jak sypie się sama Grecja. Nie do śmiechu jest słuchać wielojęzycznych dowcipów o tym, że za wszystko tu dookoła i tak płacą Niemcy. Grecy zdają się puszczać to mimo uszu, zawzięcie handlując, zapraszając gości do dziesiątek knajpek, tęskniąc do sjesty. Symboliczny jest jednak widok, jaki ukazuje się oczom zwiedzających (ostatnie wejście o 14:30) tutejszą twierdzę Joannitów. Podarta flaga łopocze tu na wietrze. Krzyż i białe pasy na niebieskim tle. Ostatni z nich mocno już naderwany, jakby zaraz miał odpaść. Kolejne niebawem podzielą jego los. Rozpad. Flaga Grecji wygląda, jakby za chwilę miała się rozsypać. Tuż obok niej dumnie pręży się, niemal nienaruszona wiatrem, flaga Unii. Obie powiewają na jednym z ostatnich przyczółków Europy, obie odwrócone wiatrem w tym samym kierunku, ku Morzu Egejskiemu, ku widocznym jak na dłoni brzegom Półwyspu Bodrum. Wnikliwy obserwator dojrzy tu także – widoczną z okienka strzelniczego – flagę Turcji…

Przed twierdzą żebrząca kobieta z dzieckiem ułożonym na kolanach. Greczynka. To już spacer wśród innych ruin. To ta smutniejsza część wakacji.

* Magdalena M. Baran, publicystka „Kultury Liberalnej”. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.

„Kultura Liberalna” nr 189 (34/2012) z 21 sierpnia 2012 r.