Paweł Marczewski
Polska na wojnie z Iranem
Kilka tygodni temu namawiałem na łamach „KL” do namysłu, jak powinna zachować się Polska, jeśli Izrael i USA zdecydują się zaatakować Iran. Nie zdawałem sobie sprawy, że niektóre kręgi polskiej prawicy nie tylko wiedzą już z całą pewnością, że wojna będzie, ale nie mają też wątpliwości, że Polska powinna wziąć w niej udział.
Z okładki ostatniego numeru „Nowego Państwa” straszy prezydent Ahmadineżad w mundurze SS-mana. Blok tekstów poświęconych agresywnej polityce Teheranu otwiera tekst pod jednoznacznym tytułem „Wojna zmieni układ sił”. Wsparcie interwencji w Iraku miało podnieść naszą wiarygodność w oczach amerykańskich sojuszników, przynieść polskim firmom kontrakty na wydobycie ropy, a być może nawet zwolnić Polaków z konieczności starania się o wizy do USA. W przypadku ataku na Iran niektórzy prawicowi geopolitycy stawiają jeszcze bardziej dalekosiężne cele. We wspomnianym artykule czytamy: „Tę tymczasową koniunkturę należy wykorzystać dla wojskowego wzmocnienia kraju, eliminacji z życia publicznego rosyjskiej agentury i podjęcie polityki regionalnej”.
W przypadku „wojskowego wzmocnienia kraju” sprawa jest jasna. Ułatwić je może każda wojna, nieistotne – z Iranem czy z Marsem. Autor tekstu już jednak tę krytykę przewidział. Zgłaszać ją będą „naiwni, zwłaszcza kobiety, przeciwnicy wojen, gdyż na wojnach cierpią cywile, zwłaszcza dzieci”.
O wiele poważniejszym wyzwaniem jest znalezienie związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy atakiem na Iran a „eliminacją z życia publicznego rosyjskiej agentury”. Okazuje się jednak, że i to nie stanowi zbyt trudnego wyzwania dla prawicowego stratega. „Dla Rosji, wypieranej z Azji Środkowej przez USA i Chiny, Iran jest najważniejszym sojusznikiem w regionie”. A zatem atakując Iran, działamy na szkodę Rosji. W tej prostej wizji nie mieści się choćby fakt, że Rosjanie pod presją USA nie dostarczyli Teheranowi zamówionych rakiet S300. Relacje irańsko-rosyjskie są intensywne, ale dalekie od ideału. Co więcej, obłożony zachodnimi sankcjami Iran na potęgę handluje z Chinami, które przecież „wypierają Rosję z Azji Środkowej”.
Prawicowi publicyści lubią stroić się w szaty realistów politycznych. Iran również jest pretekstem do przypomnienia brutalnej prawdy o stosunkach międzynarodowych: „Polityka bowiem to nie altruizm, lecz zmiany koniunktur i umiejętność korzystania z interesów mocarstw i sprzeczności między przeciwnikami dla dobra własnego państwa”. Problem zaczyna się, kiedy sprzeczności między przeciwnikami jest zbyt dużo, a interesy mocarstw przebiegają na wielu poziomach.
USA może przehandlować Polskę za poparcie Rosji dla ostrzejszego kursu wobec Iranu, nie możemy do tego dopuścić! – przestrzega prawicowy realista. Ale jak konkretnie temu przeciwdziałać, na to już pomysłu nie ma. Ogarnięta wojną domową Syria jest areną walki o wpływy między irańskimi szyitami a sunnitami z krajów Zatoki Perskiej – przypomina. Ale boi się zarówno irańskiej bomby atomowej, jak i Al-Kaidy, więc najchętniej wybiłby wszystkich. Prawdziwy realizm polega na uświadomieniu sobie, że „polityka to wiercenie w twardych deskach” (Max Weber) sprzecznych interesów, niewystarczających informacji, zmieniającej się dynamicznie sytuacji. Zamiast wiercić, prawicowy strateg woli raczej przebić deskę głową, a potem wmawiać sobie i czytelnikom, że całkiem realny ból jest dowodem na kontakt z rzeczywistością.
* Paweł Marczewski – adiunkt w Instytucie Socjologii UW. Członek redakcji „Kultury Liberalnej” i “Przeglądu Politycznego”.
„Kultura Liberalna” nr 191 (36/2012) z 4 września 2012 r.