Szanowni Państwo,
czy sukces w sferze publicznej może kobietę rozczarować?
Anne-Marie Slaughter, pierwsza dyrektor do spraw planowania polityki w Departamencie Stanu USA, po dwóch latach po prostu zrezygnowała z pracy swoich marzeń.Porzuciła zbyt absorbującą służbę publiczną. Wróciła na Akademię, by zająć się dorastającymi synami. Tekst, w którym postanowiła podzielić się swoimi rozterkami, okazał się hitem Internetu. W ostatnich miesiącach to jeden z najszerzej komentowanych w amerykańskiej prasie artykułów.
Slaughter zastanawia się, dlaczego kobiety wciąż nie mogą mieć „tego wszystkiego” („Why Women Still Can’t Have It All”)? Tego wszystkiego, czyli i rodziny, i kariery. I dzieci, i publicznych stanowisk. Jednocześnie. I konstatuje, że rezygnując z pracy na szczycie, miała wrażenie, iż zdradza feministyczne ideały, na których została wychowana. Tę sytuację można jednak zmienić. Należałoby zmodyfikować społeczną skalę wartości. Uznać, że życie rodzinne jest bardzo ważną kwestią, której nie da się oddzielić od pracy. I zaakceptować model stopniowego pięcia się na szczyt kariery, gdzie przerwy nie oznaczają wypadnięcia z obiegu. One są naturalne. Takie wnioski na podstawie własnych doświadczeń przedstawia amerykańska autorka.
A jak wygląda to z perspektywy polskiej? Pytanie warto zadać i dlatego, że już za kilka dni rozpocznie się w Warszawie IV Kongres Kobiet, pod hasłem „Aktywność, przedsiębiorczość, niezależność”. Dlaczego przedsiębiorcze Polski wciąż nie mogą mieć „tego wszystkiego”? Co można zmienić? I czy perspektywa amerykańska może w ogóle być pomocna w analizowaniu nadwiślańskiej?
Trzeba więcej obecności kobiet z małymi dziećmi w sferze publicznej, więcej elastycznych form zatrudnienia – mówi Róża Thun, ale zaraz dodaje, że Polki są sobie same winne, bo swoje córki wychowują do opiekowania się domem, ale synów już nie. Magdalena Środa odpowiada, że sytuacja polskich kobiet jest o tyle trudna, że wraz z upływem czasu, zamiast się modernizować, nasze społeczeństwo coraz bardziej zasklepia się w quasi-dziewiętnastowiecznym pojmowaniu rodziny. Paulina Bednarz-Łuczewska argumentuje natomiast, że trzeba pamiętać, iż poglądy feministyczne wybiera w Polsce tylko pewna część kobiet. Feministki z klasy średniej, dla których kariera zawodowa jest najważniejszą rolą w życiu, wcale nie stanowią według niej większości.
Zapraszamy do lektury komentarza nadzwyczajnego Leny Kolarskiej-Bobińskiej, który pojawi się już wkrótce! Przypominamy również o Temacie tygodnia „Między kurą a suką. Czyli być rodzicem w Polsce” z wypowiedziami Agnieszki Graff, Pawła Kubickiego, Marty Olcoń-Kubickiej i Sylwii Urbańskiej.
Zapraszamy do lektury!
Karolina Wigura
1. RÓŻA THUN: Szkodzimy sobie tym, jak wychowujemy naszych synów
2. MAGDALENA ŚRODA: Niewczesne narodziny tradycyjnych wzorców
3. PAULINA BEDNARZ-ŁUCZEWSKA: Feminizm jest ruchem jedynie kobiet z klasy średniej
Z Różą Thun o łączeniu roli matki i polityczki rozmawia Agnieszka Wądołowska
Szkodzimy sobie tym, jak wychowujemy naszych synów
Całość: CZYTAJ TU
Agnieszka Wądołowska: „Musimy przestać się oszukiwać, kobiety wciąż nie mają warunków, żeby mieć wszystko” – napisała Anne-Marie Slaughter, wyjaśniając, czemu złożyła rezygnację z pozycji dyrektor ds. planowania polityki w Departamencie Stanu USA. W szeroko komentowanym tekście wyjaśnia dlaczego macierzyństwo i kariera zawodowa są nie do pogodzenia…
Róża Thun: Odkąd zaczęłam pracować zawodowo, zawsze powtarzam, że obraz, który dostajemy we wszystkich możliwych pismach kobiecych, tych zadowolonych, pięknych, zadbanych pań ze ślicznymi dziećmi dookoła, które jednocześnie robią zawrotne kariery, jest fałszywy i że łączenie pracy zawodowej, szczególnie pracy publicznej z macierzyństwem, jest potwornie trudne. Slaughter w swoim tekście daje świadectwo dobrej urzędniczki, czy raczej polityczki, bardzo zaangażowanej w swoją pracę a równocześnie zaangażowanej, mądrej matki. I niestety od razu muszę się z nią zgodzić, że w czasie gdy dzieci są małe, te dwie funkcje są zupełnie nie do pogodzenia. Szczególnie gdy dochodzi jeszcze „commuting” – te ciągłe dojazdy do pracy przez pół Stanów, tak jak ona to opisuje. W Parlamencie Europejskim pytają mnie czasem, jak to robię, że mam czwórkę dzieci i pracę w Brukseli. Zawsze powtarzam, że to wszystko jest możliwe tylko dlatego, że moje dzieci są duże. Gdyby były małe, to mówiąc zupełnie otwarcie, ja bym tak nie pracowała.
Zaangażowane matki mają realną możliwość wrócić do robienia kariery dopiero po odchowaniu dzieci?
Gdy ma się jedno dziecko, to czas, na który rezygnuje się z rozwoju zawodowego, jest w miarę krótki. Ale jeśli ma się kilkoro dzieci, to ten okres zabiera większość dorosłego życia. Bo zanim dorośnie najmłodsze dziecko, zanim samo stanie na nogi, to rodzice są już właściwie na emeryturze. Więc to jest rzeczywiście potwornie trudne, w dodatku przy takiej organizacji świata, która wymaga, by obie osoby były czynne zawodowo aby utrzymać liczną rodzinę.
Slaughter przyznaje, że osiągnęła tak wysokie stanowisko w dużej mierze dzięki zaangażowaniu swojego męża w wychowanie dzieci.
To jest bardzo ciekawe, bo Slaughter pisze, że jej mąż jest bardzo zaangażowany, że wspaniale zajmuje się domem, a jednak ona czuje, że musi też być przy dzieciach. Nie pisze o tym, że gdy dzieci są małe i ojca zupełnie nie ma cały czas, to kobieta jakoś sobie z tym radzi. Nie pracuje zawodowo, ale sobie z tym radzi. Ale gdy ojciec nawet chętnie zajmuje się dziećmi i dba o dom, a kobiety w nim nie ma, to jednak jest problem. Matka sobie radzi bez ojca, a ojciec bez matki nie bardzo. Są od tego wyjątki, ale rzadkie. I ja myślę, że to jest bardzo ważna kwestia, bo ci ojcowie potrafią być wspaniali dla swoich dzieci, ale oni nie są wychowani, żeby prowadzić dom porządnie, żeby mieć oczy dookoła głowy i wszystkie zmysły nastawione na dzieci.
Czyli cześć problemu leży w socjalizacji do bardzo określonych ról społecznych?
Dokładnie tak, my sobie same bruździmy tym, jak wychowujemy naszych synów. Przy ich najlepszej woli, oni nie są wychowywani do wychowywania dzieci, do dbałości o dom, do gotowania i sprzątania, do rozmawiania z gosposiami i szkołami itd. Ja oczywiście zauważam wszystkie możliwe różnice między kobietami i mężczyznami, ale nikt mi nie powie, że oni się nie mogą tego po prostu nauczyć. Oni dbają o dzieci, ale kobieta też jest potrzebna. I jeżeli ktoś z rodziny jest gotów pomagać i wspierać wychowanie tego dziecka, to na ogół jest to babcia, a nie dziadek. Ja nie próbuję powiedzieć, że mężczyźni to są wstrętni egoiści, ale że im wcale nie jest łatwo wejść w rolę prawdziwej głowy rodziny – kogoś, kto nie tylko przynosi pieniądze, ale zauważa też, że jest kurz na szafie i że dziecko obgryza paznokcie, że trzeba z nim pogadać, przytulić, pójść do kina. Jest jeszcze jedna kwestia o której Slaughter nie pisze, mianowicie kwestia opieki nad starzejącymi się rodzicami – bo to też są obowiązki, które przypadają najczęściej kobiecie. A mężczyźni na ogół tych rzeczy nie zauważają. Ale to myśmy sobie tak ich wychowały.
Całość wywiadu: CZYTAJ TU
* Róża Thun, działaczka organizacji pozarządowych, publicystka; była szefowa Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce, od 2009 posłanka do Parlamentu Europejskiego. Matka czwórki dzieci.
* Agnieszka Wądołowska, członkini redakcji „Kultury Liberalnej”, dziennikarka Gazety.pl.
***
Magdalena Środa
Niewczesne narodziny tradycyjnych wzorców
Życie publiczne i rynki pracy są ciągle zorganizowane według męskich wzorców. Trzeba mieć czas, dyspozycyjność i – najlepiej – „żonę”, by dobrze się na nich czuć i robić karierę zawodową czy polityczną. Posiadanie „tradycyjnej żony” jest marzeniem każdego aktywnego „człowieka”.
Panowie na drinki, panie do domu
Kobietom ciągle jeszcze trudno się „wcisnąć” w rygory lub luz świata publicznego. Rygory polegają na podporządkowaniu się wielogodzinnemu dniu pracy, konkurencyjności i dyspozycyjności (co koliduje z życiem rodzinnym). Luz odnosi się do aktywności w dodanym czasie wolnym (po pracy), gdzie tworzy się relacje koleżeńskie, buduje układy wspierające efektywność karier.
Miałam kiedyś możliwość obserwowania życia posłów i posłanek w parlamencie. Po skończonych obradach, panowie udawali się na spotkania, rozmowy oraz drinki, panie pędziły do domu, najwyraźniej tracąc okazję do zawiązania nowych koalicji czy podtrzymania starych układów. Kobietom trudniej uczestniczyć na równych zasadach w rynkach pracy, trudno też podporządkować się regułom czasu wolnego i życiu „salonu” (polityka rodzima i międzynarodowa sprowadza się de facto do bywania „na salonach”). Podejrzewam, że w Polsce może być jeszcze gorzej niż w Stanach, które przeżyły trzy fale feminizmu i gdzie kobiety mają pewne doświadczenie w „dekonstruowaniu” sfery publicznej.
Stojąc kiedyś na małym dworcu w New Jersey widziałam cały peron w plakatach promujących elastyczny czas pracy i lokalne rozwiązania dotyczące godzenia ról zawodowych i rodzinnych. U nas ta problematyka jest mało popularna i marginalna ponieważ jest przypisana do… feminizmu, a nie do mainstreamowej polityki socjalnej.
Obca sfera publiczna
Jednak – z drugiej strony – kobiety w Polsce „mają lepiej” niż Amerykanki i nie jest to zasługą ani ruchów feministycznych ani nowoczesnej polityki socjalnej. Mają się lepiej ze względu na wielowiekową tradycję, a także ze względu na odmienną od amerykańskiej strukturę społeczeństwa.
Radykalne wykluczenie kobiet ze sfery publicznej miało miejsce w bogatych społeczeństwach, w których silna była klasa średnia. Stany, Francja, Niemcy wyraźnie i rygorystycznie oddzielały od siebie sferę prywatną i publiczną. W pierwszej funkcjonowali mężczyźni i kobiety, w drugiej wyłącznie mężczyźni. Status, prestiż i tożsamość kobiet zależały od ich przynależności do sfery prywatnej. „Sprywatyzowanie” kobiet dowodziło statusu rodziny i statusu społeczeństwa.
W Polsce – gdzie mieszczaństwo nigdy nie było silne, a struktura społeczeństwa miała charakter agrarny – kobiety nigdy nie były przyporządkowane sferze prywatnej, bo też i jej rozdział od tego co publiczne nie był ani wyraźny ani społecznie znaczący. Uważam to za jedną z przyczyn miałkości ruchów feministycznych w Polsce. Kobiety nie musiały tu „przebijać się” do sfery publicznej pokonując kulturowe wyznaczniki „domowej kobiecości” jak to miało miejsce w krajach o silnych tradycjach mieszczańskich. Zawsze były bowiem obecne w sferze publicznej, już chociażby dlatego, że ta nie miała takiego znaczenia jak na Zachodzie; w Polsce sfera publiczna była „obca”; w instytucjach, prawach, sposobie organizacji należała do „obcych”: do „zaborców”, „okupantów” itd. „Swoja” była sfera prywatna (domu, względnie Kościoła), a tu dominowały kobiety. Można więc powiedzieć, że kobiety były w Polsce „uprzywilejowane” dzięki niewykształceniu się klasy średniej tudzież dzięki historii (zabory) i biedzie (zawsze musiały pracować i być zaradne, rzadko tylko „zdobiły”, co miało miejsce w społeczeństwach mieszczańskich i arystokratycznych).
Słaby feminizm, mocny Kościół, polityczny konserwatyzm
Mam wrażenie, że teraz to się zmienia. Im bogatsze staje się polskie społeczeństwo, im mocniejsza klasa średnia, tym silniejszy staje się podział na sferę prywatną i publiczną i tym bardziej znacząca dla statusu rodziny, mężczyzn i kobiet staje się przynależność tych ostatnich do sfery prywatnej. I ich „zdobny” charakter. W Polsce nie mamy do czynienia z backlashem czyli „cofką” czy rewitalizacją dawnych wzorców, lecz…. z ich narodzinami. Groźne to zjawisko, zwłaszcza przy słabym feminizmie, mocnym Kościele i politycznym konserwatyzmie, który rozumiany jest jako wzmocnienie mitycznej tradycji, w tym mitu dziewiętnastowiecznej rodziny.
Jeśli chodzi o problemy Slaughter to wydają mi się one nieco wydumane. Ludzie zmieniają pracę z różnych powodów, nie tylko rodzinnych (bo na przykład nie chcą popaść w rutynę, lub mieć więcej wolnego czasu na hobby). Zmieniają ją również dlatego, że zbyt intensywnie pracując tracą coś co waloryzują jako ważne. Dla niektórych jest to rodzina, dla innych – inne wartości czy modele życia. Osobiście, nie rozumiem potrzeby spędzania dużej ilości czasu z dużymi dziećmi. Wiele kobiet daje sobie bez tego radę. Jeśli odczarować macierzyństwo to okaże się, że potrzeba przebywania z rodziną i dziećmi, dla której Slaughter porzuciła dobrą pracę, nie jest wcale taka silna. W każdym razie nie dla wszystkich kobiet. Kto złapie bakcyla życia publicznego, temu urok życia domowego wydaje się znacznie mniejszy. Natomiast jeśli chodzi o tych (te), których pociąga jedno i drugie to myślę, że rozwiązaniem jest zakopywanie podziałów między sferą prywatną i publiczną, czyli opieka nad dziećmi w miejscu pracy, elastyczne formy pracy uwzględniające nie tylko wymogi macierzyństwa ale i różnice indywidualnych potrzeb (w trybie życia, płci, przyzwyczajeniach). A do tego potrzeba rewolucji.
* Magdalena Środa, filozofka, współtwórczyni Kongresu Kobiet i członkini jego Rady Programowej.
***
Paulina Bednarz-Łuczewska
Feminizm jest ruchem jedynie kobiet z klasy średniej
Czym jest „to wszystko”, o którym pisze w swoim tekście Slaughter? I w jakim sensie można ekstrapolować wnioski i oczekiwania wyrażone w kontekście amerykańskim na kontekst polski?
Kobiety: nowe role, ostre sankcje
Wiele kobiet w Polsce przeżywa silny konflikt ról, którego nie łagodzą nawet bardzo przemyślne strategie indywidualne. Dzieje się tak dlatego, że oczekiwania związane z obydwiema rolami są w dużej części sprzeczne, a jednocześnie związane z silnymi sankcjami różnej natury. Historycznie rola matki kształtowała się najczęściej w oderwaniu od ról publicznych (choć istniały wyjątki, szczególnie w klasach wyższych). Stają za nią silne sankcje kulturowe, ale stosunkowo słabo zdefiniowane sankcje formalne (np. prawno-administracyjne). Rola kobiety-pracownika była kształtowana przez ekstrapolację cech mężczyzny-pracownika i często wsparta jest silnymi sankcjami natury ekonomicznej i prawnej, a także kulturowej. Jednak podstawowy kontekst dla roli zawodowej w Polsce tworzy nasz posttransformacyjny system gospodarczy, w którym pojedynczy pracownik ma niewiele do powiedzenia w zetknięciu z szeroko pojętym pracodawcą.
Przyczyną trudności jest również brak zasobów i ich zamienników, w szczególności ogólne ubóstwo społeczeństwa. Ostateczny wynik jest podobny – kobietom w Polsce jest trudno pogodzić różne role, podobnie jak kobietom w Ameryce. Niemniej kobiety w obu tych krajach mają do czynienia z innym zestawem ról, które chcą łączyć, innymi oczekiwaniami i inną dostępnością zasobów.
Mężczyźni również odczuwają konflikt ról zawodowych i domowych, ale jest on zazwyczaj łagodniejszy ze względu na to, że oczekiwania dotyczących roli ojca są dużo bardziej ograniczone niż oczekiwania związane z rolą matki. Polska i amerykańska kultura i tu różnią się zasadniczo, przede wszystkim duże jest zróżnicowanie wewnętrzne, w obu krajach zależne od przynależności do grup i kategorii społecznych (w Polsce różnice mają przede wszystkim charakter klasowy).
Nie ma czegoś takiego jak wspólny interes kobiet
Jedną z przyczyn konfliktu ról zarówno w wypadku kobiet, jak i mężczyzn w Polsce jest siła sankcji związanych z rolą zawodową. W sytuacji modelowej łączenia ról można sobie wyobrazić, że dochodzi do negocjacji oczekiwań związanych z rolami i między partnerami w związku wypracowywany jest kompromis. W praktyce nasze życie prywatne chronione jest „zaledwie” sankcjami kulturowymi, Soll-Erwartungen, „oczekiwaniami powinności”, jak nazwał je Ralf Dahrendorf, które nie mają wielkich szans w starciu z Muss-Erwartungen, „oczekiwaniami konieczności” sfery zawodowej.
Jestem zdania – za brytyjską badaczką Catherine Hakim – że nie ma czegoś takiego jak wspólny interes kobiet jako takich, gdyż kobiety istotnie różnią się w swoich preferencjach dotyczących życia zawodowego i prywatnego. Hakim wyodrębnia zatem kobiet home-centered, work-centered i adaptive, zależnie od tego, która z ról jest najbliższa danej osobie. Kobiety należące do różnych kategorii mają odmienne interesy, czasem przeciwstawne. I tak postulowane przez Slaughter przedłużenie czasu pracy szkół i przedszkoli posłuży interesom work-centered women, szczególnie gdy mają one dzieci, ale oddziaływanie na adaptive women będzie bardziej dwuznaczne, może bowiem przyczynić się do wzmocnienia oczekiwań pracodawców dotyczących kolonizacji czasu kobiet. Slaughter na pewno ma racje w tym sensie, że feministyczny mainstream zazwyczaj nie bierze pod uwagę kobiet innych niż work-centered. W tym sensie feminizm nie jest ruchem społecznym wszystkich kobiet, tylko kobiet z klasy średniej, dla których kariera zawodowa jest najważniejszą rolą w życiu.
Hakim bywa krytykowana za „bezklasowe” postrzeganie społeczeństwa i ta krytyka jest konieczna, gdy odnosimy jej teorię do Polski, gdzie kwestia podjęcia pracy zawodowej jest bardzo rzadko kwestią li tylko preferencji, szczególnie w klasach niższych. Niemniej po uwzględnieniu tej uwagi samo rozróżnienie jest inspirujące.
Ingerencje państwa tylko w sytuacjach wyjątkowych
Zmniejszanie konfliktu ról jest bardzo złożonym, ale potrzebnym procesem. Na poziomie makro systemu jest to jednak związane z decyzjami normatywnymi i w konsekwencji politycznymi. Nie ma tu miejsca na szersze omówienie tematu, ale w mojej opinii państwo demokratyczne nie powinno przeszkadzać w realizacji wszystkich trzech stylów życia, a raczej zwiększać ich dostępność niezależnie od przynależności klasowej.
Każda odgórna ingerencja w oczekiwania związane z sankcją li tylko kulturową, a zatem w obyczaj zawodowy lub prywatny, może być podejmowana w sytuacjach wyjątkowych, natomiast łagodzenie odgórne sankcji formalnych wydaje się dużo mniej kontrowersyjną metodą. Pozostaje też bardzo szeroka kwestia zwiększania dostępności zasobów, bodaj najmniej kontrowersyjny, ale bardzo trudny typ ingerencji.
* Paulina Bednarz-Łuczewska, pracuje w katedrze zarządzania Akademii Leona Koźmińskiego. Wkrótce na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie obroni pracę doktorską dotyczącą relacji między życiem zawodowym i rodzinnym kobiet wielodzietnych pracujących na wysokich stanowiskach w Polsce i Niemczech.
***
* Autorka koncepcji numeru: Karolina Wigura.
** Współpraca: Anna Piekarska, Tomasz Sawczuk, Jakub Stańczyk, Agnieszka Wądołowska.
*** Autorka ilustacji: Agnieszka Wiśniewska.
„Kultura Liberalna” nr 192 (37/2012) z 11 września 2012 r.