Magdalena M. Baran
Czeskie pożytki z lekcji chemii
Było to dawno temu, na tyle dawno, że zatarły się już wyraźne wspomnienia o siedzących wokół kolegach i koleżankach. Sala była duża, zalana słonecznym światłem. Ławki nieco przyciasne, a unoszący się w powietrzu pył ze zmazanej suchą gąbką tablicy był wręcz nieznośny. Chemiczka kręciła się po klasie, z niewielkiego laboratorium wynosząc probówki, szklane pojemniczki, zamknięte w niewielkich buteleczkach kolorowe ciecze. Na początku patrzyliśmy na jej „sztuczki” niczym zaczarowani, a wczesnonastoletni chłopcy chichotali radośnie, gdy od tłuczonych do znudzenia kwasów i zasad przeszliśmy do „badania” alkoholi.
Chemiczka postawiła na biurku etanol i metanol, długo rozwodząc się nad właściwościami obu płynów. Niektórzy notowali nader pilnie. Bez większych problemów rozróżnialiśmy je jednak dopiero na poziomie wzorów chemicznych i pilnie wyrysowanych w zeszytach modeli cząsteczek. Mieszkający co dalej od (nieistniejącej już dziś) szkoły w drodze do domu mieli szansę napotkać panów popijających niepokojąco fioletowy denaturat (od chemiczki wiedzieli, że zanieczyszczenia tego trunku mogą być różne, a przeżywalność bywa zaskakująco wysoka). Kiedy indziej w kiosku Ruchu dało się napotkać amatorów „Wody Brzozowej”. Ze wszystkim tym wracaliśmy później na lekcję chemii. Chemii w podstawówce. Dwadzieścia lat temu.
Lekcje (zapewne nie tylko chemii) okazały się jednak przydatne, bo (jak wieść niesie) na żadne alkoholowe świństwo nikt z podstawówkowych znajomych nigdy się nie skusił. Eksperymentowali – a owszem – ale z winem domowej roboty (a i to miało niewesołe konsekwencje). Podobne lekcje chemii przeszliśmy w szkole niemal wszyscy. W Polsce, na Słowacji, na Węgrzech, w Czechach. Jednak ostatnie wydarzenia wydatnie pokazują, że nie wszyscy byli równie pilnymi uczniami.
Od kilku dni media donoszą, iż metanol (chyba jednak czeski) zbiera śmiertelne żniwo. Kolejne zgony, zatruci alkoholem metylowym pacjenci szpitali, niejednokrotnie balansujący na granicy życia i śmierci, kiedy indziej trwale zdrowotnie okaleczeni. Zaczęło się od tego, że… coś mocniejszego kupić da się taniej. Butelka niby identyczna, na niektórych szyjkach przyklejono nawet imitującą oryginał banderolkę. A skoro już się tam znalazła, dla wielu ów alkohol wydawał się bezpieczny. Kupowali go pewnie nie po raz pierwszy. Marka ta co zwykle – AB Style albo Drak. Do tego jeszcze trunki kupowane w dużych pojemnikach o pojemności sześciu litrów. Na targowisku, w jakiejś budce, a niekiedy nawet od samego wytwórcy, „kombinującego coś” w garażu za domem. Bo taniej. Kiedy indziej z przyzwyczajenia albo ze zbytnim zaufaniem do sprzedającego i własnego nosa.
Czeski rząd zareagował niemal natychmiast, wprowadzając znaczne ograniczenia w handlu alkoholami mocniejszymi niż 30 proc. Zakaz ten – określony przez niektórych mianem małej prohibicji – szybko się rozszerzył. Czeski premier Petr Nečas uznał bowiem, iż istnieje zagrożenie, że (dobrze podrobiony) czarnorynkowy alkohol mógł trafić również do legalnego obrotu, do sklepów, a nawet i restauracji. Zniknęły nawet – po interwencji dziennikarzy – telewizyjne reklamy rodzimych wódek, a media co rusz informują o kolejnych aresztowaniach. Jednak nikt nawet nie śmie wspomnieć o końcu zagrożenia. Podobne restrykcje pojawiły się i u nas: wszak Polacy chętnie do Czech jeżdżą, a że wyjeżdżając, zaopatrują domowe barki albo i całe weseliska – to też nie nowość. W obu krajach pojawiły się kontrole w sklepach i na bazarach. Na Czechów padł blady strach, i choć wprowadzone ograniczenia mają negatywny wpływ na ich gospodarkę i funkcjonowanie legalnych wytwórni, spokojnie poddali się restrykcjom.
Czesi prowadzą śledztwo, inspektorzy zabezpieczają kolejne butelki, polscy celnicy ostrzegają wyjeżdżających, jednocześnie przechwytując całe transporty podrabianego alkoholu. Tymczasem ten ostatni cały czas truje i zabija. I będzie zabijać, póki nie zmądrzejemy, nie odkurzymy we własnych głowach niegdysiejszych lekcji chemii, póki miast jakości będzie się liczyć wyłącznie cena. Nie pomogą tu ani śledztwa, ani kontrole, ani grzmienie z monitora czy ambony. Metanol będzie truć i zabijać, póki panować będzie głupota i jawna chęć uskubania czegoś z własnego czy cudzego państwa. Póki z chytrości i braku pomyślunku sam sobie jest człowiek wrogiem.
* Magdalena M. Baran, publicystka „Kultury Liberalnej”. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.
„Kultura Liberalna” nr 193 (38/2012) z 18 września 2012 r.