Łukasz Jasina
Starbucks i autostrada na skalę naszych możliwości, czyli kronika wydarzeń bieżących
Trudno być w Hrubieszowie hipsterem i nie jest to, broń Boże, dowód na wzrastającą nietolerancję w ośrodkach powiatowych. Po prostu nie ma jak. Włosy strzyc trzeba, by wspomóc lokalne rzemiosło, broda uchodzi za dowód braku higieny, noszenie zbyt wąskich spodni nie służy pogoni za uciekającym autobusem, a Starbucksa, mimo naszych starań, nie ma. To znaczy jest, ale na skalę naszych możliwości… W Biedronce można kupić gotową kawę za dwa złote. Mamy i słomkę, i pokrywkę kubeczka – można więc śmiało, dzierżąc w rączce kubeczek przesłodzonego napoju, udać się na pobliską stację benzynową na hot-doga, za którego można zapłacić kartą zbliżeniową. Człowiek czuje się jak w Lublinie. Naładowany światowością może też iść na spacer i odkrywać uroki naszego budującego się miasta. A jest co odkrywać. U nas też pisano wnioski do Unii.
Lubelszczyzna wpadła szał budowania obwodnic. Mamy przecież kilka dróg o całkiem strategicznym znaczeniu, ale żadnej autostrady, co boli zwłaszcza w kontekście sukcesów naszych wrednych rywali z Podkarpacia. Drogi są to ładne, z licznymi wiaduktami, a mieszkańcom naszej ziemi wyjeżdżającym do pracy w Niemczech czy Anglii już w bezpośredniej bliskości rodzinnego domu pozwalają się przyzwyczaić do luksusów niemieckich „autobanów”.
Czy powiat hrubieszowski miałby być gorszy? Takim sugestiom mówimy stanowcze: nie.
Ruch samochodów ciężarowych przeszkadza nam bardzo. Od strony Chełma czy Zamościa w kierunku granicy przewalają się przez miasto dramatyczne ciągi tirów z ich ryzykanckimi, ukraińskimi przyzwyczajeniami. Trasa na Lublin wiedzie przez sam środek niegdysiejszego rynku lokacyjnego (dla nieoczytanych: zwie się go tak, bo zaprojektowano go w dobie lokacji miasta w roku 1400). A że pod rynkiem są kilkupiętrowe podziemia, to rezonowania i drgań sąsiednich domów pozazdrościłby nam bywalec warszawskiego klubu „Toro” poszukujący podobnych doznań w częstych nadużyciach (substancji).
Zbawiającą nas obwodnicę zaprojektowano i nawet zaczęto budować. Wprawdzie ominięto rezerwaty przyrody (szkoda, telewizja nie przyjedzie, bo i protestów nie będzie), ale trasę wytyczono tak, że kierowcy nadal będą korzystać z dotychczasowych korytarzy komunikacyjnych. Niżej podpisany będzie się więc kładł spać bez pewności, że w nocy jego łóżeczko nie przemieści się kilka pięter w dół. Ale to drobiazg. Wtedy „Błękitny 24” na pewno przyleci.
Gorzej, że projektant nie ruszył się z Katowic czy innej Łodzi, gdzie jego projekt powstawał. Możliwe, że trójwymiarowe mapy dają wiele, ale nie są do końca trafnym źródłem wiedzy o terenie, przez który inwestycja ma przebiegać. Problemów na trasie pojawiło się też bardzo wiele. Uroczym elementem nowobudowanej obwodnicy są wielgachne wiadukty (zresztą tylko one, jak dotąd, zostały zbudowane). Zastanawiać się można, czemu wykonuje się te monstra nad uliczkami, po których przejedzie dziennie kilka samochodów i przejdzie dziesięciu pieszych. Mam wrażenie, że po to, aby nikt nie powiedział, iż nasze drogi są mało europejskie.
Pieniądze zresztą policzono nie najlepiej i budowa stanęła. Mądrzy profesorowie ekonomii debatują właśnie i mówią, że europejska kasa się kończy. Wiadukty trzeba będzie więc przerobić na pomniki. Ciekawe tylko czego?
Jedyną udaną inwestycją komunikacyjną pozostanie więc u nas tylko równie wielgachny skaner nad torami Linii Hutniczo-Szerokotorowej – tuż nad samiuśkim Bugiem. Aby nikt pod pociąg nie wpadł, elektroniczna pani już piętnaście minut przed jego przejechaniem drze się, że jedzie „pociąg z Polski do Ukrainy” (tu pytanie do polonistów: czy całkiem zrezygnowaliśmy z pisania i mówienia „na Ukrainę”?). Inna sprawa, że i tak nikt tego nie słucha, bo nikt tamtędy nie chodzi.
* Łukasz Jasina, doktor nauk humanistycznych, członek zespołu „Kultury Liberalnej”. Mieszka w Hrubieszowie.
„Kultura Liberalna” nr 194 (39/2012) z 25 września 2012 r.