Łukasz Pawłowski
Mitt zapunktował
Pierwsza, poświęcona gospodarce debata telewizyjna Baracka Obamy i Mitta Romneya była dla tego drugiego jedną z ostatnich okazji do podtrzymania szans na zwycięstwo w listopadowych wyborach. Ku zdumieniu licznych obserwatorów Romney szansy nie zmarnował, a ku zdumieniu jeszcze liczniejszych najbardziej pomógł mu w tym sam Obama. Jednak mimo zdecydowanej porażki to obecny prezydent wciąż pozostaje faworytem wyścigu.
Dyskusja, czy wynik debaty telewizyjnej może zmienić wynik wyborów, toczy się w Stanach Zjednoczonych od dokładnie 52 lat, czyli od starcia między Johnem Kennedym a Richardem Nixonem. Wówczas to po raz pierwszy objawiła się potęga telewizji. Zrelaksowany, opalony i uśmiechnięty Kennedy w opinii telewidzów zdecydowanie pokonał urzędującego wiceprezydenta – bladego, niedogolonego i – jak się później okazało – walczącego z gorączką i bólem kolana. Co ciekawe, radiosłuchacze, którzy opalenizny Kennedy’ego i zarostu Nixona nie widzieli, twierdzili, że starcie wygrał ten drugi. Po porażce Nixon zrezygnował z udziału w kolejnych debatach telewizyjnych, a ostatecznie wybory przegrał. I choć niedogolona twarz nie była tego jedyną przyczyną, pamiętny występ przed kamerami z pewnością Nixonowi nie pomógł.
Obama, jeszcze cztery lata temu często porównywany do Kennedy’ego, podczas środowej debaty zdecydowanie bardziej przypominał Nixona. Wyraźnie zmęczony sprawiał wrażenie jakby zamiast przemawiać, wolał z żoną świętować wypadającą poprzedniego dnia dwudziestą rocznicę ślubu – często mylił się i wikłał w szczegóły niezrozumiałe dla większości z 50 milionów widzów przed telewizorami. Nic dziwnego, że w sondażu przeprowadzonym tuż po debacie przez telewizję CNN 67 proc. respondentów za zwycięzcę uznało Romneya, a tylko 25 proc. Obamę. Niewiele lepsze wyniki przyniósł prezydentowi sondaż telewizji CBS – 46 proc. głosów na Romneya, 32 proc. na remis i tylko 22 proc. na kandydata Partii Demokratycznej.
Romney przystąpił do debaty bardzo dobrze przygotowany. W przeciwieństwie do swoich wystąpień podczas kampanii mówił pewnie, płynnie i przejrzyście. Zapowiedział, że priorytetem jego prezydentury będzie redukcja bezrobocia i deficytu budżetowego, a najlepszym na to sposobem jest obniżenie stawek podatkowych oraz cięcie wydatków rządowych. W ten sposób w kieszeniach zwykłych Amerykanów pozostanie więcej pieniędzy, co pobudzi konsumpcję, a tym samym napędzi gospodarkę, twierdził. Rozrost administracji rządowej, podwyższanie podatków, a także kolejne inwestycje publiczne realizowane przez obecną administrację to zdaniem republikanina recepta na dalszą stagnację.
„Będę oceniał i likwidował wszystkie programy rządowe, kierując się jednym prostym pytaniem – czy dany program jest na tyle istotny, by warto było na niego pożyczać pieniądze od Chińczyków” – powiedział Romney, czyniąc przytyk do rosnącego deficytu budżetowego USA, po czym dodał – „Obamacare jest na mojej liście, PBS [amerykańska telewizja publiczna – przyp. red.] też. Lubię Wielkiego Ptaka, lubię ciebie Jim, ale nie będę za to płacił, pożyczając od Chin” – zakończył. Wielki Ptak to bohater „Ulicy Sezamkowej”, znanego także w Polsce programu dla dzieci produkowanego przez PBS, a Jim, to Jim Lehrer, wieloletni dziennikarz informacyjny tej stacji, który prowadził również środową debatę.
Jeśli w tym momencie ktokolwiek liczył na zdecydowaną ripostę Obamy broniącą Wielkiego Ptaka, Jima i mediów publicznych, srodze się zawiódł. Zamiast tego prezydent zwrócił uwagę, że wprowadzenie cięć podatkowych proponowanych przez jego konkurenta będzie kosztowało państwo 5 bilionów dolarów. Jeśli takie rozwiązanie nie doprowadzi do wzrostu deficytu budżetowego – co Romney wielokrotnie podkreślał – jego koszty z konieczności zostaną przerzucone na zwykłych Amerykanów, dowodził Obama. To oczywiście prawda, ale w ustach prezydenta nie brzmiało to przekonująco.
Mimo to Romney bronił się, twierdząc, że pieniądze na obniżkę podatków znajdzie, uszczelniając system podatkowy i eliminując wszelkie luki, które pozwalają unikać płacenia pełnych stawek podatkowych. Nawet całkowite uszczelnienie systemu podatkowego nie da budżetowi 5 bilionów dolarów, ripostował Obama i znów zanudzał widzów swoimi wyliczeniami, zamiast po prostu przypomnieć, że z owych luk w systemie podatkowym przez lata korzystał sam Mitt Romney. W latach 2009 i 2010 zapłacił 14,5 proc. podatku, chociaż oficjalna stawka podatkowa dla najbogatszych Amerykanów to 35 proc.! Czy Romney będzie chciał zlikwidować system, który rocznie przynosi mu oszczędności liczone w milionach dolarów? Tego rodzaju pytanie z ust Obamy nie padło.
Podobnych okazji do przygwożdżenia kandydata Partii Republikańskiej było jeszcze wiele, co wynikało z faktu, że Romney wyraźnie kierował swoje wypowiedzi do wyborców centrowych. Siłą rzeczy wypowiadał więc tezy sprzeczne z tym, co obiecywał podczas prawyborów w Partii Republikańskiej, gdzie z kolei walczył o poparcie radykalnej prawicy. I tak na przykład chwalił zatwierdzoną przez siebie reformę systemu opieki zdrowotnej w stanie Massachusetts – bardzo podobną do tej, którą w skali kraju wprowadził Obama – choć jeszcze w prawyborach odcinał się od niej, bo dla amerykańskiej prawicy publiczna służba zdrowia to socjalizm w czystej postaci. Podkreślał także swoją zdolność do współpracy z demokratami, choć dla radykałów z Partii Herbacianej demokraci to niebezpieczni szaleńcy, którzy pchają Amerykę w kierunku totalitaryzmu. Wreszcie, popierał wprowadzenie regulacji sektora bankowego, choć nie popierał tego postulatu w dotychczasowej kampanii wyborczej, a swój prywatny majątek pomnożył w znacznym stopniu właśnie dzięki słabości tych regulacji!
Szans na znokautowanie przeciwnika było więc aż nadto, ale prezydent nie tylko żadnej nie wykorzystał, ale nawet wykorzystać nie próbował. W podsumowaniu debaty „New York Times” napisał, że zabrakło w niej bumper-sticker moments, czyli krótkich wypowiedzi punktujących słabość rywala, które potem mogłyby stać się hasłami przewodnimi kampanii, tak chętnie umieszczanymi przez Amerykanów w oknach domów czy na samochodowych zderzakach (bumpers).
Przed kandydatami jeszcze dwie debaty. Podczas najbliższej, 16 października, pytania obu politykom zadawać będzie publiczność. Debata ostatnia – zaplanowana na 22 października i prowadzona jak pierwsza, wyłącznie przez moderatora – poświęcona będzie polityce zagranicznej. W kontaktach z wyborcami to Obama jest lepszy, a w polityce zagranicznej Romney nie ma żadnego doświadczenia i całą masę wpadek na koncie. Obecny prezydent jest więc w obu wypadkach zdecydowanym faworytem. Jak jednak pokazało środowe starcie, faworyci niekiedy przegrywają – zwłaszcza gdy są niewyspani.
* Łukasz Pawłowski, członek redakcji „Kultury Liberalnej”, doktorant w Instytucie Socjologii UW, obecnie visiting scholar na Wydziale Politologii i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Oksfordzkiego.
„Kultura Liberalna” nr 195 (40/2012) z 2 października 2012 r.