Katarzyna Kazimierowska
Nie ma sztuki bez kobiet
Dopiero 10 października dowiemy się ostatecznie, jaki los czeka trzy członkinie rosyjskiej grupy Pussy Riot, zatrzymane pół roku temu za odśpiewanie w moskiewskiej cerkwi „Bogurodzico, wypędź Putina”. W tym czasie, gdy mam nadzieję oczy całego świata spojrzą z potępieniem na łatwą do przewidzenia, czyli niekorzystną dla dziewczyn, decyzję sądu, w Poznaniu dobiegać końca będzie festiwal promujący kobiecą sztukę „No Women No Art”.
Piszę o nim, bo jest to dla mnie jeden z najradośniejszych festiwali kobiecych w Polsce. Przyświeca mu jedna idea: nie ma sztuki bez kobiet. Koniec, kropka i nic ponadto. I dlatego co roku – a to już szósta edycja – organizatorki prezentują i zachęcają do oglądania twórczości innych kobiet, nie tylko tych doświadczonych, uznanych przez krytykę, kontrowersyjnych i nie wszędzie lubianych, ale też tych początkujących, które szukają wyrazistości w kolejnych działaniach.
W tym roku na festiwalu pojawią się dwa niezmiernie ważne dla mnie nazwiska kobiet, które swoją pomysłowością, refleksją i ciężką pracą wydeptały sobie własne artystyczne ścieżki uznania.
Pierwszą jest słynna już Lynn Hershman Leeson, ikona amerykańskiej sztuki feministycznej, której film dokumentalny „!Women Art Revolution” zobaczyć będzie można podczas poznańskiego festiwalu. Leeson wykonała tu gigantyczną pracę, zbierając setki godzin wywiadów ze znanymi artystkami, kuratorkami i historyczkami sztuki, by poprzez rozmowy z nimi pokazać z jednej strony drogę kobiet-artystek i włączanie ich w struktury sztuki, a z drugiej – krok po kroku przekazać wiedzę o tym, jak kształtowały one idee i wartości powstającej wówczas sztuki feministycznej. Ten film ma wartość bezcenną, bo wskazuje na wydarzenia, które zmieniły bieg sztuki końca XX wieku, pokazując jednocześnie sam nurt zmiany. Bo dzięki działaczkom chociażby z Ruchu Sztuki Feministycznej i kobiet typu Judy Chicago dziś możemy podziwiać i uszanować twórczość takich artystek jak Lynn Hershman Leeson czy Miranda July. Hershman znana jest także ze stworzenia swojego alter ego – artystka przez cztery lata funkcjonowała w społeczeństwie jako Roberta Breitmore, a tworząc nową tożsamość – wraz z pełną dokumentacją, od dowodu tożsamości, po papiery z pracy etc. – obserwowała, jak funkcjonuje kobieta, którą stworzyła, w społeczeństwie, które ją przyjęło.
Miranda July zdobyła moją sympatię kilka lat temu, gdy pojawiła się w wymyślonym i nakręconym przez siebie filmie „Ja, ty i wszyscy, których znamy”. Organizatorki „No Women No Art” przygotowały przegląd jej filmów. Miranda July wygląda jak dziewczynka, patrzy na świat oczami dziecka i stawia pytania, których my sami nie zadajemy, bo uważamy je za głupie lub naiwne. Za pomocą tych prostych pytań, sugestii i stwierdzeń July zaprasza nas do świata intymnych relacji międzyludzkich; świata, gdzie żadna rozmowa nie jest nigdy small-talkiem, bo na takie szkoda czasu. Jeśli rozmawiać, to tylko o tym, co dla nas istotne. Na swoim blogu, a nawet na stronie informującej o napisanej przez nią książce, artystka wprowadza nas w intymną rozmowę, zaprasza do swojego świata. I wiadomo, że już na początku z tych zaproszeń wielu zrezygnuje, bo to świat pozornie nieznośnie naiwnych stwierdzeń i pytań oraz szczerych do bólu odpowiedzi. W tym wszystkim July – żona i matka – zapewnia o swoim feminizmie, ale robi to na swój cudowny sposób, mówiąc: „Co jest niejasne w byciu feministką? To po prostu bycie za tym, by mieć możliwość robić to, co potrzebujesz robić”.
To zdanie jest tak proste i prawdziwe jak nazwa festiwalu – „No Women No Art”. I pierwsze, i drugie to wyraźne zakwestionowanie obecności, bez wchodzenia w politykę i krytykę istniejącego systemu patriarchalnego. Dziewczyny robią swoje. Jedźcie do Poznania. Kobieca sztuka w rozkwicie już od 6 października.
* Katarzyna Kazimierowska, redaktorka portalu Zwierciadlo.pl i rp.pl, współpracuje z kwartalnikiem „Cwiszn”, absolwentka podyplomowych Gender Studies. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
„Kultura Liberalna” nr 195 (40/2012) z 2 października 2012 r.