Magdalena M. Baran
Lecąc sobie „w kulki”
Na taką broń wcale nie trzeba pozwolenia. Ot, kilka groszy. Asortyment ogromny – od najprostszych pistolecików, przez strzelby (kolorowe lub czarne – „dla prawdziwych facetów”) aż po broń przypominającą karabiny maszynowe. Każdy może znaleźć coś wedle własnego gustu. Jedni w chińskim markecie, drudzy na przykościelnym odpuście, jeszcze inni podczas wakacji nad morzem. Mało to widać pociech, których wołami odciągnąć nie można od straganu? Tupie, wrzeszczy, wstyd robi na pół ulicy (czasem po cichu dopingowane przez tatusia, co w młodości marzył o podobnym cudzie), aż zakup zostanie dokonany. A później już można strzelać…. Do czegoś, lub co gorsza – do kogoś. Plastikowa broń miotająca kulki wcale nie jest taka znów bezpieczna. Najlżejszym obrażeniem bywa dokuczliwy siniak – ot, maleństwo, niechciana pamiątka strzeleckiej pasji… Inna jednak rzecz, gdy kulkowa broń ze świata dziecinnych igraszek i zabawy w czterech pancernych przenosi się do świata znacznie bardziej realnego, albo wmiesza się w politykę. I oto mamy grono zaskoczonych ochroniarzy, bezradną policję i czeskiego prezydenta, do którego ktoś strzelał. Cóż z tego, że z „kulkowca”. Sprawa wydaje się poważna.
„Ktoś tu leci w kulki? Ten zamach to na poważnie, czy (mówiąc kolokwialnie) dla jaj?” – pytają niektórzy. „W państwie czeskim dzieje się tak źle, że każdy sposób zwrócenia uwagi będzie dobry – dorzucają inni. „W końcu mówią o nas w światowych mediach” – skwitują całą sytuację jeszcze następni, nie dodając (po cichu, jak ja teraz), że cała sytuacja była kuriozalna. Że choć sprawa poważna, choć poleciały głowy, to wyszedł trochę taki… „czeski film”. Media poszumią trochę, poopowiadają o braku profesjonalizmu ochrony czeskiego prezydenta (pokazując przy okazji archiwalny zapis zamachu na Reagana albo fragmenty filmów, w których ochrona lub policja własnym ciałem zasłaniają „obiekt”), o niedostatecznym zabezpieczeniu terenu przez władze miasta, o eurosceptycyzmie Václava Klausa. Niektórzy – wspominając defenestrację praską – śmiali się nawet, że niegdyś Czesi zdecydowanie bardziej radykalnie rozwiązywali swoje wewnętrzne problemy. I tyle.
Niewiele przy tym słychać o samych Czechach, o ich sprzeciwie wobec kolejnych reform rządu Petra Nečasa, o różnych formach, jakie przyjmowały prowadzone przez nich protesty. Niewiele słychać o skali niezadowolenia narodu, który – podobnie jak wiele innych krajów europejskich – tnie wydatki i próbuje obronić się przed kryzysem. Narodu, który wiosną 2013 roku po raz pierwszy sam, w wyborach powszechnych będzie wybierał swego prezydenta, następcę ostrzelanego kulkami Klausa. „Nie bójcie się, to tylko pistolet na plastikowe kuleczki – tłumaczył dziennikarzom strzelający mężczyzna. – Chciałem zaprotestować przeciwko rządowi, który pozostaje ślepy i głuchy na wolę narodu”, mówił w kilka chwil po oddaniu strzałów. Nikt się na niego nie rzucił, nikt nie odseparował od mediów, przez chwilę nawet nikt go nie szukał. Czeskie władze ani jego słów, ani czynu (jak się zdaje) nie potraktowały poważnie, wysuwając jedynie oskarżenie (znów kuriozum) o „zakłócenie porządku publicznego”. Tym sposobem głuchota na czeskie niedole sięgnęła kolejnych kręgów władzy.
„Oddałbym mu, ale nie było na to szansy” – już po chwili drwił z całej sytuacji Václav Klaus. Cóż, może ostrzelanie z kulkowego pistoletu mniej boli polityka w pełnym rynsztunku, może nie zostawia na ciele fioletowych śladów, z którymi przychodzi się później mierzyć przy każdym ruchu. Pozostaje nadzieja, że duma czeskiego prezydenta nie jest tak pancerna, i że choć ona została tymi strzałami mocno posiniaczona.
* Magdalena M. Baran, publicystka „Kultury Liberalnej”. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.
„Kultura Liberalna” nr 195 (40/2012) z 2 października 2012 r.