Paweł Marczewski

Hegemon politycznej wyobraźni

„Najbardziej ekscytujący moment kampanii został zawczasu zaplanowany. Słusznie zgadując, że Li będzie chwalił się doświadczeniem politycznym «większym niż Zhou Enlaia», Xi sam wymyślił druzgocącą ripostę […] «Panie wicepremierze, służyłem Narodowi razem ze Zhou Enlaiem. Znałem go, był moim przyjacielem. Pan go nie przypomina»” – to fragment artykułu-prowokacji opublikowanego na łamach „Foreign Policy” przez Isaaca Stone’a Fisha. Co by było, gdyby w Chinach odbywały się kampanie wyborcze w amerykańskim stylu; gdyby wiceprezydent i wicepremier, walczący o najwyższy urząd w państwie, prześcigali się w szukaniu „haków” na rywala, a ich sztaby obmyślały cięte riposty do wykorzystania podczas telewizyjnych debat?

Prowokacja Stone’a jest szczególnie smakowita, gdyż uderza jednocześnie w amerykańską „mediokrację”, pogoń za bon motem odwracającym wyborcze karty, oraz piętnuje brak demokracji w Chinach. Dynamikę walki o władzę w Państwie Środka dobrze rozumieją jedynie najlepiej poinformowani specjaliści. W USA, niezależnie od wyrafinowanych, owianych tajemnicą strategii sztabów, zmagania prowadzone są w świetle jupiterów. Nawet jeśli globalna pozycja Stanów Zjednoczonych uległa w ostatnich latach poważnemu osłabieniu, amerykański wyścig o prezydenturę wciąż przykuwa uwagę globalnej opinii publicznej jak żadne inne wyborcze zmagania wyborcze na świecie. USA mogą już nie sprawować politycznej i gospodarczej hegemonii, ale wciąż są hegemonem politycznej wyobraźni.

Amerykańskie kampanie wyborcze, chociaż ich rezultat ma dla coraz większych regionów świata coraz mniejsze znaczenie, wciąż działają na emocje i traktowane są jako geopolityczny „game changer”, ożywiają mniej lub bardziej realistyczne nadzieje – albo kładą im kres. Kiedy w 2008 roku John McCain przegrał z Obamą, co oznaczało koniec planów budowy w Polsce tarczy rakietowej, niektórzy polscy konserwatyści i prawicowcy rwali włosy z głowy. Znowu nas zdradzą! To nic, że tarcza miała służyć przede wszystkim obronie przed irańskim atakiem rakietowym (co przypominali również amerykańscy „jastrzębie” chcący uspokoić Rosję i przekonać ją do sojuszu antyirańskiego). Grunt, że wcześniej mogliśmy grać Moskwie na nosie, chowając się za plecami Waszyngtonu, a potem zabrano nam tę możliwość poprawiania sobie samopoczucia małym kosztem i bez poważniejszych politycznych konsekwencji.

W tym roku, szczególnie po wizycie Mitta Romneya w Warszawie, nadzieje odżyły. Prezydent Komorowski zaczął przebąkiwać o powrocie do planów budowy tarczy antyrakietowej. Po raz kolejny amerykańska kampania wyborcza działa na wyobraźnię na tyle silnie, że rozmaici politycy na całym świecie wiążą z nią swoje mniej lub bardziej realistyczne nadzieje.

Ciekawe, kiedy po przemówieniu wicepremiera Li w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego polscy politycy zaczną snuć marzenia o budowie wielkiej fabryki Żubrówki pod Szanghajem?

* Paweł Marczewski, adiunkt w Instytucie Socjologii UW. Członek redakcji „Kultury Liberalnej” i „Przeglądu Politycznego”.

„Kultura Liberalna” nr 196 (41/2012) z 9 października 2012 r.