Tomasz Sawczuk
W co wierzy liberalna ironistka. Czytając Rorty’ego od początku
Bergson twierdził, że filozof próbuje przez całe życie ująć w słowa jedną myśl. Jeżeli tak, to w wypadku Richarda Rorty’ego kulminacją tej myśli byłaby „liberalna ironistka”, chyba najbardziej znana figura filozofii zmarłego przed kilku laty najsławniejszego amerykańskiego neopragmatysty. Mimo dużego dorobku i wielu przekładów najważniejszych książek Rorty’ego, jego filozofia nie jest w Polsce szerzej dyskutowana czy komentowana, a szkoda. Mogłoby to mieć ciekawe konsekwencje. Na przykład kilka miesięcy temu prof. Zybertowicz, niegdyś uważny komentator neopragmatycznych pomysłów, użył w Brukseli idei Rorty’ego do obrony TV Trwam. Najczęściej jednak odniesienia do Rorty’ego funkcjonują w polskiej debacie raczej pośrednio, przy okazji krytyki postmodernizmu jako przyczyny upadku wszelkich tabu i moralnych powinności lub w ramach podniosłych zaleceń, by dążyć do prawdy i tym samym oprzeć się zgubnemu relatywizmowi.
Stanowisko amerykańskiego filozofa ma dla myślenia o sferze publicznej ważne konsekwencje. W szczególności uważa on, że teoria filozoficzna nie powinna być budulcem działalności politycznej, a raczej środkiem samodoskonalenia – krytykuje więc wszelką metafizykę. W jego ujęciu publiczną solidarność budują nie uniwersalistyczne pomysły filozofów, lecz powieści i reportaże, które uwrażliwiają jednostkę na cierpienie i okrucieństwo. Chociaż liberalna ironistka Rorty’ego faktycznie nie wierzy, że obiektywność jest możliwa, jest jednak postacią bogatszą i bardziej zaangażowaną społecznie, niż można by przypuszczać. By zrozumieć ironistkę, stanowiącą syntezę intelektualnych poszukiwań Rorty’ego, a może i stać się nią, trzeba jednak przebyć pewną filozoficzną drogę, której różne punkty budzą silne kontrowersje.
Pożegnanie z platonizmem
Zdaniem amerykańskiego filozofa pytanie o naturę związku istniejącego między słowami i światem to kluczowy spór rzutujący na całą historię zachodniej filozofii. W jego ujęciu błąd założycielski zachodniej myśli filozoficznej został popełniony już w starożytnej Grecji, gdy Platon uznał, że prawda polega na zgodności słów z rzeczywistością. Trzeba więc w pierwszej kolejności odrzucić koncepcję prawdy jako korespondencji. Jak obrazowo ujmuje to Rorty, choć świat jest na zewnątrz nas, prawda jednak dotyczy zdań, a zdania znajdować się mogą tylko wewnątrz. W konsekwencji, jeżeli na zewnątrz nas nie ma żadnych zdań, to prawda musi dotyczyć tego, co jest wewnątrz nas. W tym sensie, tworząc opisy świata, tworzymy prawdy. W dalszym ciągu pozostajemy w ścisłym kontakcie z rzeczywistością, rezygnujemy jednak z pomysłu, że słowa, którymi się posługujemy, ze swojej istoty stanowią ścisłe odwzorowanie świata.
Ze zmianą myślenia o związku łączącym świat z językiem wiążą się następne kwestie: porzucenie wizji jaźni jako małego człowieczka zamkniętego w ciele, któremu przedstawiany jest świat, a następnie odrzucenie uznawanego przez filozofów od wieków podziału na podmiot i przedmiot jako efektu posługiwania się słownikiem platonizmu. Jeżeli bowiem nie jest tak, że mały człowieczek w ludzkiej głowie (kartezjański podmiot) odbiera świat istniejący na zewnątrz za pomocą magicznie odwzorowującego tenże świat języka, to można swobodnie powiedzieć, iż nie ma przedmiotu poznania bez podmiotu poznającego, a zatem że kształt wszelkiego doświadczenia zależy od pojęć, którymi dysponuje konkretny człowiek. Nie da się więc opisać świata samego w sobie, ponieważ każdy opis pochodzi od konkretnej jednostki, która poddana jest uwarunkowaniom historycznym, ma określone doświadczenia i posługuje się pewnym zbiorem pojęć nazywanym przez Rorty’ego jego słownikiem. Podobnym słownikiem jest na przykład słownik nauki, która nie odkrywa istoty świata, lecz proponuje metody opisu zjawisk działające najlepiej, pozwalające osiągać najlepsze rezultaty i będące najbardziej przydatne do stawiania prognoz.
Jeżeli zatem język przypomina raczej narzędzie, którym możemy się posługiwać, niż zwierciadło odbijające świat, to nie ma sensu zadawać pytań o to, czym jest prawda, czym jest dobro, a także innych pytań zaczynających się od „czym jest…?”. Jeżeli chcemy poznać znaczenie pewnych terminów, powinniśmy raczej zastanawiać się nad tym, jak są używane. Widać stąd, że przedstawiana przez Rorty’ego wizja języka uniemożliwia udzielenie odpowiedzi na wiele z tradycyjnych filozoficznych pytań. Między innymi dlatego Rorty głosi, że są to historyczne problemy filozofów, nie zaś odwieczne problemy filozofii jako takiej.
Przeciw okrucieństwu
Jeżeli niedwuznacznie twierdzi się, że nie można odpowiedzieć na pytanie, „czym jest dobro”, zachodzi obawa, czy w konsekwencji nie doprowadzi to do porzucenia wszelkich skrupułów i uznania, iż „wszystko wolno”. Wyznająca wspomniany wyżej pogląd ironistka nie staje się jednak nagle pozbawiona moralności. Nie dysponuje tylko żadnym kosmicznym argumentem na poparcie swoich etycznych propozycji. W razie zaproponowania przez inną osobę czegoś lepszego (choć nie będą to propozycje bardziej prawdziwe czy odkrywające obiektywne prawa), ironistka jest gotowa do rewizji swojej opinii – jest wręcz regularnie targana wątpliwościami. W sytuacji nieznajomości ostatecznych i uniwersalnych praw, uważa ona solidarność między zdanymi na siebie i w pewnym sensie osamotnionymi ludźmi za istotną sprawę. W zasadzie nie jest w żaden sposób mniej czuła czy empatyczna niż jej bardziej skłonni do metafizyki współobywatele (jest raczej na ogół mniej radykalna) i posiada, podobnie jak oni, jakąś koncepcję sprawiedliwości (najlepszą, jaką dysponuje). Dziwny wydaje jej się pogląd, że odmowa podania obiektywnych czy racjonalnych i uniwersalnych praw – w sytuacji, gdy zwolennicy tychże praw sami nie mogą być ich pewni i wraz z biegiem historii zmieniali swoje opinie o ich treści (historia metafizyki obfituje w liczne konkurencyjne teorie) – miałaby uczynić z człowieka jakiegoś zezwierzęconego potwora.
Zdaniem ironistki Rorty’ego minimalizowanie okrucieństwa jest głównym celem liberalnej społeczności. Filozof wystrzega się jednak twierdzenia, że jest tak ze względu na immanentne zło okrucieństwa czy na wymagania stawiane przez naturę ludzką. Głosi on, że żaden słownik, którym się posługujemy nie może zostać ostatecznie uzasadniony bez argumentu, który opierałby się na błędnym kole. Liberalna ironistka nie potrafi więc podać ostatecznej racji dla swoich przekonań, metafizyk też nie jest jednak w stanie tego uczynić. Zdaniem Rorty’ego poszczególnych słowników nie przyjmuje się na podstawie jakichś kryteriów, nie mamy bowiem niezależnych kryteriów pozwalających wybrać odpowiedni słownik. Słowniki owe są więc raczej wyrazicielami różnych temperamentów, uczuć (w tym poczucia słuszności), na które w istotny sposób wpływają warunki społeczne i ekonomiczne, w jakich przyszło żyć konkretnemu użytkownikowi języka. Wszelkie słowniki są w tym kontekście przygodne (nie mają uniwersalnej ważności) oraz historycznie uwarunkowane (nie są niezmienne czy wiecznie trafne). Rorty nie może zatem w tradycyjnym sensie tego słowa uzasadnić, dlaczego akurat unikanie okrucieństwa miałoby być centralnym punktem liberalnych dążeń, natomiast stara się, jak tylko może, uczynić swoją propozycję atrakcyjną, by przekonać innych do jej akceptacji. Czasem mówi o tym, że liberalna utopia w proponowanym przez niego kształcie najlepiej odpowiada praktycznym potrzebom ludzi, innym razem zaznacza, że skoro żyjemy w społeczeństwach, a nasza prywatna chęć autokreacji może nieść innym krzywdę, to sfera publiczna musi regulować współistnienie wolne od powodowania cierpienia. Przy pomocy odkryć, dokonanych przez metafizyka, po prostu nie da się uzgodnić natury człowieka z jego publicznymi powinnościami.
W stronę utopii
Liberalna utopia Rorty’ego to idea do pewnego stopnia niejasna. Nie jest to z jego perspektywy zbyt poważny zarzut, ponieważ wielokrotnie podkreślał on, że liberalna społeczność żyje nadzieją na coś lepszego niż obecnie, co trudno sobie wyobrazić, zanim do tego dojdzie. Podkreślał także, że propozycja nowego słownika zawsze wydaje się dziwna i osobliwa do chwili, gdy nie zostanie uwewnętrzniona w społecznych praktykach. Tak na przykład, jego zdaniem, teoria ewolucji Darwina w dalszym ciągu nie uzyskała pełni społecznego znaczenia. Nie ma też powodu, by traktować ideę utopii dosłownie jako krainę wiecznej szczęśliwości – trzeba ją raczej odbierać jako propozycję czegoś bardziej wartego uwagi niż świat obecny.
Czy możliwe jest jednak, by przeciętny obywatel stał się liberalnym ironistą? Sądzę, że jest to w zupełności do wyobrażenia (choć mało prawdopodobne do zrealizowania), natomiast Rorty twierdzi, że byłaby to sytuacja niepożądana. Uważa on, że droga autokreacji to metoda życia dla nielicznych i zaznacza, że nieustanna ironia i ciągłe poszukiwanie lepszych słowników znajdują wyraz w prywatnych praktykach, natomiast nie mają wpływu na sprawy publiczne, gdzie pewnych wątpliwości się nie rozważa. Jest to uderzające, ponieważ wydaje się niemożliwe, by szeroko praktykowana prywatna ironia mogła być po prostu prywatna. Wydaje się to w szczególności wątpliwe, gdy, tak jak to czyni Rorty, podkreśla się, że proponowanie nowych słowników jest fundamentalnym narzędziem zmiany.
Jak zatem możliwe jest żyć w pewien sposób, dawać tym samym przykład innym (także w formie filozofii, rozmowy, powieści czy reportażu) bez wpływania na życie publiczne? Przecież prywatna ironia dotyczyć ma najbardziej oryginalnych i niespokojnych ludzi, ludzi, którzy najczęściej stają się źródłem inspiracji i zwykle są bardzo obecni w sferze publicznej. Można próbować to wyjaśnić, głosząc za Rortym, że każdy z nas potrzebuje równocześnie dwóch słowników: jednego, będącego narzędziem samorealizacji, wyrażającego choćby i najśmielsze fantazje i przeznaczonego dla sfery prywatnej, oraz drugiego, w ramach którego ma nam zależeć na minimalizowaniu okrucieństwa w sferze publicznej. W kulturze liberalnej to właśnie nieuniknione konflikty pomiędzy tymi dwoma rodzajami słowników są jego zdaniem przedmiotem politycznej debaty. Tak czy inaczej, trudno wskazać istotną różnicę poglądów pomiędzy liberalnymi ironistami, a pozostałymi obywatelami liberalnej utopii, których Rorty charakteryzuje jako nominalistów i historycystów nieuznających (najwyraźniej) korespondencyjnej teorii prawdy. Zdaje się, że elementy te wystarczą, by wydobyć z liberalnej ironistki to, co najważniejsze, i gdyby pozbawić filozofię Rorty’ego tej spersonalizowanej figury, jego refleksja mogłaby się bez nie obyć.
Jak każdej utopii, także utopii liberalnej Rorty’ego nie widać na horyzoncie. Jeżeli jednak się ziści, to prawdopodobnie dowiemy się o tym raczej od literatów niż od filozofów. Dowiemy się też pewnie poniewczasie. Jak lubił mówić Rorty za Heglem: „Kiedy filozofia o szarej godzinie maluje swój świt, wtedy pewne ukształtowanie życia już się zestarzało, a szarością o zmroku nie można niczego odmłodzić; można tylko poznać. Sowa Minerwy wylatuje dopiero z zapadającym zmierzchem”. Wypada więc poczekać.
* Tomasz Sawczuk, stały współpracownik „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 196 (41/2012) z 9 października 2012 r.