Grzegorz Brzozowski

Przekleństwo łatwej litości. „Szacunek w świecie nierówności” Richarda Sennetta

Świeżo przetłumaczona na język polski, wydana w 2003 roku książka Richarda Sennetta to urzekający erudycją socjologiczny traktat z gorzką pointą. Błyskotliwy styl opowieści o związkach korozji szacunku z rosnącymi nierównościami przyciągnie uwagę nie tylko profesjonalistów, ale i laików. Coś dla siebie znajdą tu zarówno gorliwi badacze stratyfikacji społecznej, jak i antropolodzy religii, ekonomiści, a nawet zawodowi muzycy. Daleko jej wszakże do motywacyjnego traktatu dla ewentualnych pracowników socjalnych. To raczej spis gorzkich rozczarowań autora, wynikających zarówno z jego własnej biografii, jak i teorii społecznej – w poszukiwaniu recepty na współczesny deficyt szacunku. Sennett przekonuje nas, że mające wypełnić go reformy systemu socjalnego wymagają dużej ostrożności, gdyż należą do dziedziny frustrującej i obfitującej w etyczne dylematy, podatnej na nadużycia ze strony silniejszych, których koszty ponoszą inni.

Powrót do krainy erudycji

Pod względem formalnym „Szacunek w świecie nierówności” to pozycja wydana na wszystkie zarzuty, jakie już wysuwano pod adresem książek Sennetta. Powraca tu chociażby charakterystyczny, drażniący niekiedy styl jego wywodu. Budując błyskotliwy traktat socjologiczny, autor nie stroni od długich, gawędziarskich wstawek autobiograficznych, swój wywód okrasza ponadto obfitymi popisami erudycji, w których na dalszy plan schodzi główna myśl tekstu. Można odnieść wrażenie, że jest ona wykładana niejako w przerwach między rozważaniami dotyczącymi sporu Locke’a z Hume’em, instrukcjami wykonywania symfonii Schuberta i refleksją nad poezją Audena, inspirowaną malarstwem Breughla.

Spójność narracji zdaje się podtrzymywać jedynie powtarzanie tych samych, dobrze już znanych motywów i kategorii teoretycznych. „Szacunek w świecie nierówności” jest kolejną książką, która dowodzi, że w całym dziele Sennetta mamy do czynienia z jedną, pisaną od lat opowieścią, rozbitą na kilka tomów. To, co je różni, to inaczej rozłożone akcenty. W traktacie o szacunku nie zaskoczy nas zatem podkreślanie walorów dystansu w relacjach międzyludzkich zaczerpnięte z jego „Upadku człowieka publicznego”, pochwała fachu wzięta z „Etyki dobrej roboty”, krytyka elastycznych instytucji zapożyczona z „Kultury nowego kapitalizmu” czy wreszcie pytanie o osobiste konsekwencje życia w świecie, w którym wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu, znane z fenomenalnej „Korozji charakteru”, która jako pierwsza przybliżyła Sennetta polskiemu czytelnikowi.

Powracają tu nawet znajome z poprzednich opowieści postaci, jak chociażby XVII-wieczny rachmistrz admiralicji Samuel Pepys – mieszczanin, który stał się jednym z pierwszych przykładów kariery zbudowanej na własnym talencie raczej niż arystokratycznych przywilejach. Być może Sennett wraca tu niejako do swego zarzuconego powołania muzyka i rozgrywa z uporem ten sam motyw w różnych wariacjach. Być może przywołuje stare wątki także dlatego, że problemy, na które od lat zwracał uwagę, zdają się dziś przybierać na sile. W okresie, gdy nierówności ekonomiczne dramatycznie rosną, pogłębiona refleksja nad sposobem okazywania sobie szacunku jest nam z pewnością niezwykle potrzebna.

Zgubiona recepta na szacunek

Podstawowym problemem nowoczesnych społeczeństw diagnozowanym przez Sennetta jest wielopłaszczyznowy deficyt szacunku. Dotyczy on zarówno poszanowania okazywanego nam przez innych, jak i poczucia własnej godności. Jednym z symptomów tego zjawiska jest wstyd odczuwany przez beneficjentów systemu socjalnego za każdym razem, gdy muszą przyznawać się do swoich potrzeb. Te ostatnie brane są bowiem za oznakę słabości. Źródeł odczuwania „hańby zależności” jest zresztą więcej. Jedno z nich to fałszywe założenie, że fundamentem szacunku musi być materialna samowystarczalność. Okazywaniu szacunku nie sprzyjają też zaostrzające się klasowe i rasowe podziały. Jak jednak zaznacza Sennett, część nierówności – chociażby w sferze uzdolnień – jest nie do uniknięcia. Podstawowym wyzwaniem socjologa okazuje się zatem diagnoza skutecznego sposobu unikania różnic niepotrzebnych.

Sennett już na wstępie studzi jednak oczekiwania czytelników. Nie oddaje w nasze ręce kompleksowego projektu reformy systemów socjalnych. Jak pisze: „nie da się zadekretować, by ludzie traktowali się nawzajem z szacunkiem”. Możemy myśleć najwyżej o planowym łagodzeniu nierówności, bez wpadania przy tym w pułapkę głoszenia radykalnego egalitaryzmu. Sennett nie tyle podsuwa nam zatem własne rozwiązanie, co raczej ostrzega przed dotychczasowymi receptami, zwłaszcza tymi opartymi na groźnych, często ideologicznych, uproszczeniach. Równie ostro krytykuje zarówno zakusy mocniejszej liberalizacji systemów socjalnych, jak i postulaty Nowej Lewicy, z którą swego czasu sympatyzował. Sam ucieka od pokusy traktowania z bezwzględną pewnością nawet własnej metody badawczej. Zamiast narzucać własne kategorie, uważnie obserwuje i słucha swoich rozmówców, stając się godnym przedstawicielem szkoły wywiadu i następcą swych mistrzów z Harvardu, Daniela Riesmana i Erika Eriksona.

Sennett przestrzega nas przed powielaniem uproszczonych założeń w myśleniu o systemie socjalnym, na przykład łatwego zrzucania na słabszych odpowiedzialności za swe położenie. Mylą się ci, twierdzi Sennett, którzy głosząc kapitalistyczny etos, nakazują dawać coś innym tylko wówczas, gdy zasłużą na nasz dar. Wymiana nie musi być bowiem symetryczna, by dawać poczucie szacunku i podtrzymywać więź społeczną. Z równą siłą Sennett ostrzega nas też przed sentymentalnym mitologizowaniem ubogich. Łatwe współczucie może stać się impulsem do budowania hierarchicznych systemów opieki, broniących słabszym dostępu do ich współtworzenia. Nawet reforma skostniałych biurokratycznych instytucji, która ma na celu zamienienie ich w ponowoczesne, efektywne organizacje biznesowe, nie stanowi tu rozwiązania. Elastyczna struktura organizacji często oznacza jedynie skrócenie perspektywy czasowej w opiece i przez to osłabienie poczucia odpowiedzialności wobec tych, których się nią otacza. Co gorsza, nawet ewentualny sukces – chociażby w postaci aktywizacji zawodowej bezrobotnych – okazuje się często być zwycięstwem pozornym. Czy dużo lepsze jest bowiem przeniesienie beneficjentów systemu socjalnego na niższe stanowiska elastycznie zarządzanych przedsiębiorstw, w których wydani będą na „korozję charakteru”?

Błogosławieństwa dystansu, dobrodziejstwa rytuału

Praca nad reformami socjalnymi nie prowadzi zatem do żadnych łatwych i pewnych rozwiązań. Każde z nich wiązać się będzie z jakimś rodzajem kosztów. Pewnym głosem Sennett broni jedynie stanowiska, że słabsi powinni mieć zawsze możliwość dookreślania warunków własnej zależności. Jak zaznacza, jego pozycja wyrasta z psychologii autonomii, która postuluje poszanowanie immanentnych różnic między ludźmi. To na tym założeniu raczej niż na równości rozumienia należy budować właściwą komunikację silniejszych ze słabszymi. Nawet jeśli takie podejście skazuje nas na podtrzymywanie pewnego dystansu. Sennett woli jednak emocjonalną rezerwę zainspirowanych socjalizmem amerykańskich pracownic socjalnych z początków minionego wieku niż łatwą ekspresyjność zakonnic, kultywujących patrymonialne podejście arystokratycznych filantropek. Ważne jest, by nasz dar nie poniżał obdarowanego. „Powstrzymując się, podkreślamy swą obecność – na tym właśnie polega najbardziej subtelny i pozytywny aspekt rezerwy” – zaznacza Sennett, przywołując jako przykład wykonanie Kwintetu klarnetowego b-moll op. 115 Brahmsa.

Dla Sennetta nieoczekiwana lekcja utrzymywania dystansu płynie z praktyk tradycyjnych społeczności. Budując swój retoryczny wywód na temat współczesnych systemów socjalnych, amerykański badacz śmiało sięga do antropologicznych analiz Malinowskiego, Maussa czy Levi-Straussa. Zamiast gloryfikować jednak utracony wdzięk przednowoczesnych plemion, zwraca uwagę na instytucję rytuału, który pozwalał odczuwać szacunek nawet mimo nierówności pozycji społecznych jego uczestników. Nowocześnie zarządzane instytucje walczą tymczasem z wszelkiego rodzaju nawykami, wzbudzając w swych podopiecznych nieustające poczucie ryzyka. Pozbawieni podstawowego ontologicznego bezpieczeństwa tracą oni tym samym możliwość skupienia się na dobrze wykonanej robocie będącej jednym z narzędzi kształtowania charakteru.

Jedną z najważniejszych nauk czerpanych z obserwacji przednowoczesnych społeczeństw może być to, że to nie materialna samowystarczalność czy nacisk na symetryczną wymianę ekonomiczną, ale właśnie nazbyt łatwo dziś pogardzane ontologiczne bezpieczeństwo, stanowi fundament naszego poczucia godności, więzi społecznej i – w dalszym planie – systemu bezpieczeństwa socjalnego opartego na wzajemnym szacunku. „Kto niczego nie daje i nie bierze niczego, ten utraci wnet miłość przyjaciela każdego” – powtarza Sennet XVI-wieczne francuskie przysłowie, uzupełniając je o fenomenalny opis „rytuału leczenia” wieśniaków przez przygłuchą ciotkę Talleyranda. Jest to scena, w której każdemu przypisane zostało zaszczytne miejsce, a przez to „współistniały nierówności i wzajemny szacunek”. Wbrew obecnemu nakazowi kulturowemu, by uwalniać się od zastanych ról w poszukiwaniu własnej tożsamości, trwanie przy nich nie zawsze musi według Sennetta oznaczać ograniczenie. Nie musi też prowadzić do upokorzenia obdarowywanych. Warunkiem szacunku w ich własnych oczach jest bowiem możliwość przynajmniej symbolicznego odwzajemnienia daru.

Socjologia osobista i publiczna

Książka Richarda Sennetta otwiera też oczy na inny sposób ujmowania samej socjologii. Ta ostatnia może bowiem stanowić nie tyle naukę opartą na specjalistycznej wiedzy, ile refleksję pomagającą nam samym żyć, a przynajmniej zrozumieć własne życie. Rozwinięte biograficzne partie „Szacunku…” pozwalają zakorzenić w życiorysie autora wszystkie podstawowe pojęcia jego teorii. Sennett próbuje zrozumieć doświadczenie awansu społecznego na swoim własnym przykładzie – od syna pracowniczki socjalnej na ubogim osiedlu Chicago do uzdolnionego muzycznie dziecka, od złamanej kariery genialnego wiolonczelisty do absolwenta Harvardu. Nacisk na autonomię jako podstawę szacunku bierze się między innymi ze wspomnienia protekcjonalnej interwencji pracowników socjalnych na jego rodzinnym osiedlu po tym, jak jego rówieśnicy poranili się w zabawie w „szklane wojny” (obrzucania się szkłem z rozbitych okien). Nawet kontuzja nadgarstka, która uniemożliwiła mu grę na wiolonczeli, staje się pretekstem do rozważań nad naturą talentu we współczesnych społeczeństwach czy korektą heglowskiej dialektyki.

Impulsem do skonstruowania teorii szacunku jest więc dla Senneta osobista potrzeba przepracowania bezpowrotnego rozstania z domem, o którym nie potrafi wszakże myśleć z naiwnym sentymentalizmem. Autor wraca myślami w rodzinne strony, by znaleźć odpowiedni, nieelitarystyczny język dla opowieści o własnym awansie społecznym. Język, który, dając słuchaczom nadzieję na wyrwanie się z nędzy, nie pozbawi ich poczucia honoru. Czytając własny życiorys przez pryzmat socjologii, Sennett próbuje nie tylko zidentyfikować kształtujące go społeczne struktury, ale też określić możliwość własnego na nie oddziaływania. To właśnie we właściwym sposobie rozstania z rodzinnym środowiskiem, które w nowoczesnej, mobilnej strukturze społecznej jest doświadczeniem tak powszechnym, Sennett szuka własnego sposobu na zachowanie szacunku dla samego siebie.

Książka:

Richard Sennett, „Szacunek w świecie nierówności”, przeł. Jan Dzierzgowski, Wydawnictwo Literackie Muza 2012.

* Grzegorz Brzozowski, szef działu „Patrząc” w „Kulturze Liberalnej”. Doktorant w Instytucie Socjologii UW, pracuje nad rozprawą doktorską z zakresu antropologii widowisk i socjologii religii. Absolwent kursu dokumentalnego w Mistrzowskiej Szkole Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy, autor dokumentu „Dzisiaj w Warszawie, jutro gdzieś w świecie”.

 „Kultura Liberalna” nr 198 (43/2012) z 23 października 2012 r.