Łukasz Jasina
Smak festiwalu w mniejszym mieście. Na marginesie lubelskich „Konfrontacji Teatralnych”
Czym różni się dziś przeżywanie świąt kina i teatru? Dawno minęły już czasy, kiedy oddech światowej kinematografii odczuwało się na nielicznych przeglądach, organizowanych do tego w większych ośrodkach miejsko-uniwersyteckich. Miłośnikowi kina dostęp do obiektów jego fascynacji umożliwił niezwykły rozwój nośników cyfrowych i specjalistycznych kanałów telewizyjnych. Wprawdzie z produkcją niszową nadal jest trochę trudniej, ale i ona pojawia się w Polsce na co najmniej kilku festiwalach oraz afiszach kin studyjnych nie jest tego wiele, ale miłośnicy ambitniejszych filmów to rzadko kiedy wielotysięczny tłum. Festiwale filmowe zamieniają się zatem w bardziej subtelne formy spotkań towarzyskich miejsca interakcji specjalistów.
Z teatrem jest jednak trochę trudniej spektakle są zjawiskiem dziejącym się „tu i teraz” (choć elementy filmowego rejestrowania niejednokrotnie się we współczesnym teatrze pojawiają). Dzięki przybyciu do festiwalowych miejsc zespołów z całego świata, publiczność może zetknąć się z najnowszymi prądami i przemianami sztuki. Wydarzenia te mogą stać się okazją do nadania intensywności życiu kulturalnemu, reklamowania miast prowincjonalnych, a nawet proklamowania zbliżeń między narodami. Jaka jeszcze rola może dziś przypadać festiwalom teatralnym? Przyjrzyjmy się temu na marginesie zakończonego właśnie lubelskiego święta teatru.
Czy tylko festiwal „na prowincji”?
Lubelskie „Konfrontacje Teatralne” odbywają się już po raz siedemnasty. Dwie dekady w życiu tego typu imprezy to bardzo dużo, zwłaszcza gdy dotyczy to miasta tradycyjnie uznawanego za symbol polskiej „prowincjonalności”. Lublin jest tymczasem od lat jednym z ważniejszych centrów polskiej sztuki teatralnej, i to w każdej z jej odmian. Co najmniej od 1945 roku tutejszy teatr dramatyczno-repertuarowy był zauważany przez krytyków. Słynął wprawdzie raczej jako kuźnia kadr aktorskich, gdyż tacy luminarze sceny, jak Jan Machulski, Stanisław Mikulski, Wiesław Michnikowski czy Zofia Kucówna, szybko stąd uciekali, niemniej jednak to tutaj, w maleńkiej salce Xenia Grey stworzyła jedną z lepszych operetek w Polsce. Tutaj wreszcie zaczęły się rozwijać teatry niezależne, związane z nazwiskami Janusza Opryńskiego czy Leszka Mądzika. Nie należy też zapominać, że i Gardzienice leżą pod Lublinem.
Lubelski festiwal zorganizowany w mieście przyjaznym teatrowi skonfrontowany więc był od zawsze z dwojaką publicznością: wyrobionymi teatralnie miłośnikami sztuki dramatycznej (w mniejszym lub większym stopniu związanymi z którymś z miejscowych środowisk kulturalnych) oraz publicznością szerszą, lubelską. Ta ostatnia poznawała za pośrednictwem festiwalu, czym jest współczesny teatr jakże odmienny od widywanych w szkołach adaptacji Kochanowskiego. Z biegiem czasu festiwal stał się również „miejscem spotkań” różnych grup i ludzi: krytyków teatralnych czy poszukiwaczy nowych form. Jego zamysłem jest także zbliżanie Wschodu i Zachodu – za chwilę szerzej o tym, na ile jest to pomysł udany.
Hasło „festiwal na prowincji” stało się zatem w wypadku Lublina synonimem czegoś pozytywnego. Sztuka na poziomie nie niższym niż w Warszawie czy Krakowie może egzystować tu wręcz w spokojniejszych warunkach i przy znacznie większym zainteresowaniu ze strony ogółu, jakiego nie zapewniają zaganiane metropolie. Choć z drugiej strony historia ostatnich dwóch dekad w Lublinie i wielu podobnych miastach pełna jest zapomnianych już dziś festiwali, które trwały przez dwa lub trzy sezony. Co jest przyczyną tego, że jedna impreza przetrwa, a inna nie? Jej nośność wśród publiczności, zacięcie organizatorów czy zwykłe szczęście?
Lublin jako teatr
Kolejny już raz zatem Lublin został zareklamowany jako przestrzeń przyjazna teatrowi. Sporą część imprez festiwalowych związano z miastem poprzez występy lubelskich teatrów, działania aktywnych tutaj lub przez Lublin ukształtowanych artystów (Tomasza Bazana czy Pawła Passiniego). Można by rzec: reklama, jakich wiele w polskich miastach. Skoro Rzeszów reklamuje się przy pomocy zespołu Pectus, czemu Lublin nie miałby robić tego dzięki ambitnemu teatrowi? Lublin miasto KUL i premier teatralnych z udziałem Jacka Poniedziałka – jawić się zaczyna jako coś znacznie bardziej różnorodnego niż „stolica Polski B”. „Showcase lubelski” okazał się jednak sukcesem nie z uwagi na jego walory reklamowe. Lubelskim patriotom lokalnym objawiła się oto ciekawa prawda istnieje w Polsce miasto, które wprawdzie nie umie rozwiązać problemów z bezrobociem, ale ma za to spójną politykę artystyczną, a osobliwie: teatralną. To w naszym kraju rzeczywiście rzadkość.
Tyle zalet teraz czas zwrócić uwagę na pewne problemy. „Konfrontacje” jako festiwal anektowały miejską przestrzeń, a przez to stawały się zjawiskiem nieco nazbyt omnipotentnym. To, że w festiwalowych wydarzeniach uczestniczy praktycznie każda znacząca miejska instytucja teatralna i wykorzystywana jest każda z miejscowych sal, poprzez pewien nadmiar imprez prowadzić może do wrażenia rozmycia. Zbyt obfita oferta utrudnia widzowi skupienie, zmuszając do dokonywania nie zawsze łatwych wyborów. Ponadto masowość to zaprzeczenie elitarności, a elitarność to mimo wszystko siła teatralnych spotkań. Ale z drugiej strony, czyż nie po to właśnie są nam potrzebne festiwale, by zaangażować w nie jak największą przestrzeń i nadać szarej codzienności odświętny charakter?
Mity otwarcia na Wschód?
Lublin jako miasto i ośrodek kulturalny próbuje wykreować swoją markę „polskiej bramy na Wschód”. Tego typu hasła mogą wydawać się nieco na wyrost. Na Wschód jest wszak dziś otwarta cała Polska, a Lublin jest tylko jednym z miast, w których związki kulturalne z Ukrainą, Białorusią czy Rosją są jednym z ważniejszych elementów pejzażu artystycznego. Mimo wszystko jednak to właśnie w Lublinie pewne narzędzia wspomnianej wyżej współpracy zostały wykreowane. Teatry zza wschodniej granicy pojawiają się tu od samego początku, a zamierzenia organizatorów w tej sferze były zawsze równie omnipotentne, jak ich plany wobec lubelskiej przestrzeni. Obok teatrów alternatywnych widziano w Lublinie i tamtejszy mainstream na lubelskich scenach gościł choćby Bohdan Stupka. Tym razem nie zabrakło różnorodności, ale trudno też głosić jednoznaczny sukces zbliżenia ze Wschodem.
Najlepszym spektaklem ze wschodniego segmentu „Konfrontacji” był „Aporia ’43 / Dekalog: lokalna wojna światowa”. Zrealizowany wspólnie przez polskich i ukraińskich aktorów dwuczęściowy dramat starał się zbudować platformę artystyczną do dyskusji o polsko-ukraińskim konflikcie sprzed siedemdziesięciu lat. Dyskusja taka z pewnością nastąpi, ale artystycznie i historycznie broniła się jedynie część zrealizowana przez Polaków. Ukraińska połowa spektaklu pełna była historycznych klisz, nacjonalistycznych wtrętów i dowodów na to, że nikt z jej autorów nie wziął na poważnie polskiego myślenia o historii. Fakty niewygodne przemilczano, a niektórymi wręcz manipulowano. Bandera stawał się równorzędnym przeciwnikiem Stalina, miłośnikiem Polaków i obrońcą Żydów. W Polsce nawet Moczar tak ostrych manipulacji się nie dopuszczał. Mimo starań dialog polsko-ukraiński poprzez teatr okazuje się wyjątkowo trudny zbyt wiele dzieli polskich artystów-intelektualistów i cyrkowy świat ukraińskiego teatru z Charkowa, hołdujący wspaniałemu skądinąd jarmarczno-egzystencjalnemu podejściu do sztuki dramaturgicznej i uproszczonemu podejściu do historii.
Osoby niezorientowane zapamiętają jednak niewprawne wypowiedzi aktorów i dziwne pomysły inscenizacyjne. Wydaje się, że rolę znaku firmowego tegorocznych „Konfrontacji” zamiast nieudanych przedstawień Rosji mogłyby spełniać raczej znakomite spektakle polskich teatrów, inspirowane tak różnorodnym materiałem, jak „Treny” Kochanowskiego czy proza Virginii Woolf.
Jaka idea stanie za następnymi „Konfrontacjami”, jeszcze nie wiemy. Na pewno jednak trzeba uważać z przypisywaniem do politycznych przegródek oraz wspieraniem przez festiwal zjawisk, za którymi sam teatr nie stoi. Podstawową rolą takiego festiwalu jest przecież stworzenie święta teatru – fetowane jest tu medium, które usiłuje opowiadać o świecie w sposób inny niż telewizyjne newsy. Udany festiwal pozwala nam pogłębić refleksję nad rzeczywistością, zamiast skupiać się na wysiłku zebrania w jednym miejscu wszystkich i wszystkiego. Miejmy nadzieję, że i to się w kolejnej edycji „Konfrontacji” uda.
17. Lubelskie „Konfrontacje Teatralne” były objęte patronatem medialnym przez „Kulturę Liberalną”.
* Łukasz Jasina, doktor filmoznawstwa i historyk kina, mieszka w Hrubieszowie. Członek zespołu „Kultury Liberalnej”. Pracownik Katedry Realizacji Filmowej i Telewizyjnej KUL.
„Kultura Liberalna” nr 198 (43/2012) z 23 października 2012 r.