W związku z tym trudno nie zauważyć dużej liczby powstających na ten temat tekstów, organizowanych imprez i wystaw. Wymieńmy tylko kilka ostatnich wydarzeń: „Nieprzekupne oko” z serią wykładów w Zachęcie w Warszawie, festiwal „Płynąć z Fluxusem”, który miał ostatnio miejsce w Poznaniu czy wernisaż wystawy „Uwolnieni Szaleńcy…” wraz z towarzyszącymi performance’ami w MOCAK-u w Krakowie. Idee wypływające z tych spotkań przenoszą naszą uwagę z muzyki na muzyczność świata, często w bardzo czystej formie: czyli na tę, która po prostu jest wokół nas, na co dzień. Podobno jesteśmy o wiele bardziej uwrażliwieni na bodźce wizualne i z tego względu łatwiej jest nam coś dostrzec niż usłyszeć. Dźwięk „gdzieś tam” funkcjonuje jako naturalne tło naszych działań, lecz jeśli nie jest ono wykrojone z rzeczywistości, zaaranżowane i nazwane muzyką, zwykle zdaje się umykać naszej uwadze. Gdy natomiast zostanie dostrzeżone, zwykle jest nazywane „hałasem”, przeszkadza i irytuje.

Posłuchaj

Podobnymi wartościami kieruje się główna bohaterka filmu „Sound of Noise” („Nieściszalni”) [1]. Staje na dachu budynku i, rozglądając się wokoło, z dezaprobatą wypowiada się na temat dźwiękowej strony otoczenia. Jej ostatnie słowa w tej scenie są groźbą: „damy temu miastu koncert, jakiego jeszcze nigdy nie słyszało!” – mówi, po czym zabiera się za organizację sześcioosobowej ekipy, która ma za zadanie wystąpić przeciwko… dokładnie niesprecyzowanemu „dźwiękowemu wszystkiemu”. Muzycy ci zachowują się trochę jak zbuntowani nastolatkowe, którym nie podoba się zarówno muzyka klasyczna, jak i przypadkowa muzyka miasta. Proponują w zamian dobrze zorganizowaną przestrzeń dźwiękową w miejscach, gdzie zwykle sfera audio jest przez nas ignorowana lub traktowana jako hałas: na salach operacyjnych, w banku czy podczas robót drogowych. Choć oglądając ten film nie da się chyba nie przywołać w pamięci postaci Johna Cage’a czy Fluxusu, nie jest to dokładne podążanie za ich myślą.

Tutaj bowiem krytykuje się dźwiękowość miasta i raczej nie ma miejsca na przypadek, który był tak istotnym elementem w twórczości Cage’a. Kompozycje odgrywane przez bohaterów filmu opierają się na konkretnym wzorze i gdy zostaną w jakiś sposób zaburzone (na przykład: pacjent, na którym odbywa się utwór, prawie umiera, lub: policjant atakuje jednego z muzyków, przeszkadzając mu w dalszej grze), między członkami zespołu zaczyna rodzić się panika: dzieło być może nie zostanie odegrane do końca. Działanie przeciwko muzyce jest tu równocześnie działaniem muzycznym. Zharmonizowanym, rytmicznym i melodyjnym. Mimo że muzyki tej nie gra się na klasycznych instrumentach ani w salach koncertowych, to jednak – po działaniach podejmowanych przez neoawangardę – nie ma w tym nic zaskakującego.

To, co może być wyjątkowe, to nasuwająca się w trakcie oglądania filmu myśl przekładająca estetyczną wartość ponad funkcjonalność. I tym razem nie dzieje się to w ramach sztuki, lecz życia.

Zagraj

Twórcy Fluxusu przekładali życie ponad sztukę, mówiąc, że to właśnie wokół nas odbywają się najpiękniejsze symfonie – wystarczy, że zechcemy ich wysłuchać. Cage opowiadał, że nie potrzebuje kupować płyt, gdyż najciekawsze koncerty odbywają się za jego oknem na Szóstej Alei w Nowym Jorku [2]. Mamy tu jednak do czynienia tylko z przeklasyfikowaniem tego, co nazywamy sztuką – z jej definicji wyeliminowano to, czym była do tej pory, i powstałą pustkę zastąpiono rzeczywistością. Bohaterowie „Sound of Noise”, uwrażliwieni na dźwięk, zapominają o praktycznych aspektach ludzkich działań i koncentrują się tylko na ich dźwiękowej stronie – ryzykując śmierć pacjenta ze szpitala, zniszczenie znaczącej sumy pieniędzy w banku czy dopuszczając się aktu wandalizmu na schodach prowadzących do filharmonii. Ani rzeczywistość, ani sztuka, jaką znają, nie mają dla nich żadnej wartości. Dlatego postanawiają narzucić wszystkim swoją własną muzykę. Co jednak mogłoby wyniknąć z połączenia obu tych idei – a więc ze zwrócenia uwagi na dźwiękowość rzeczywistości tak, aby osiągnąć „klasyczną” jakość muzyczną?

Idąc tym tropem, proponuję, abyśmy wyobrazili sobie, czym stałoby się nowoczesne miasto, gdyby każdy jego dźwiękowy element potraktowany został jako część kompozycji, z rozwagą wykorzystywany. Gdyby na miejscu budowy metra robotnicy działali w sposób zsynchronizowany, uderzali młotami we właściwym rytmie, w odpowiednim momencie wiercili wiertarką. Gdyby każdy samochód miał na uwadze inne samochody i ruszał tylko w odpowiednim dla reszty kompozycji momencie, zdając sobie sprawę z dźwiękowej mocy swojego silnika. Gdyby wydawana w sklepie reszta dzwoniła w harmonii z resztą wydawaną przy innych ladach, a otwierane kasy tu – układałyby się w melodię z otwieraną kasą tam. Trzeba by uważać na rytm własnych kroków nie tylko podczas spacerów, ale i drogi do pracy – i na to, że być może nikt nigdy nie byłby przez to na czas. Zorganizowana przestrzeń dźwięków na pewno zaburzyłaby zorganizowaną przestrzeń czasową, w której żyjemy obecnie.

Być może jednak, wyrządzony przez taką wizję niewielki chaos przydałby się nam chociażby po to, żeby na jakiś czas przestać irytować się nieprzyjemnym łoskotem placów budowy, remontami w mieszkaniach sąsiadów i hałasem ulic. Zamiast tego – moglibyśmy poczuć, że ktoś rzeczywiście o nas dba, a my dbamy o innych – wystukując i wybrzękując naszą wspólną miejską kompozycję. Bo „przede wszystkim dźwięk nas wzrusza, interesuje, roznamiętnia, ponieważ nas przenika. Jest elementem wewnętrzności, ponieważ jego istota, jego energia własna implikuje to, że zmusza nas, byśmy go przyjęli” [3]. Stalibyśmy się świadomymi twórcami, jednoczącymi się we wspólnym celu, którzy przenikają się nawzajem poprzez powstającą melodię. I może dzięki temu niektórzy z nas poczuliby się trochę mniej samotni – wiedząc, że teraz coś nas łączy. Wiedząc, że jakkolwiek wciąż żyjemy tak samo, wykonując mnóstwo czynności bez sensu, to z tego braku sensu zdajemy sobie sprawę. Wyśpiewujemy naszą wspólną melodię – i jest nam chociaż przyjemnie ze sobą. Bo zamiast wykorzystywać i używać siebie nawzajem, tworzylibyśmy wartość estetyczną, która – oprócz tego, że jest wypracowana z trudem, z uwagą na to, co robią inni – i oprócz tego, że pięknie brzmi – nie ma żadnej funkcjonalnej wartości.

Przypisy:

[1] „Nieściszalni” (Sound of Noise), reż. Ola Simonsson, Johannes Stjärne Nilsson, prod. Francja, Szwecja 2010. Zwiastun

[2] „Listen”, reż. Miroslav Sebestik, prod. USA 1992. Zob.

[3] Jacques Derrida, „O gramatologii”, przeł. Bogdan Banasiak, Wydawnictwo KR, Warszawa 1999, s. 305–318.