Karolina Wigura

Żenująca kampania wyborcza

Tu i ówdzie na ulicach Innsbrucku można jeszcze znaleźć jeden z 230 bilbordów, które swego czasu narobiły, delikatnie mówiąc, dużo szumu. I to nie tylko w Austrii, ale i na arenie międzynarodowej. Przyczyniły się bowiem do nieprzyjemnego napięcia z… Marokiem,  a sympatycznie uśmiechający się z bilbordów polityk zdecydował się wystąpić z Austriackiej Partii Wolności (FPÖ) i same plakaty są usuwane.

Przyczyną całego zamieszania nie była oczywiście wesoła fizjonomia Augusta Penza – pięćdziesięcioletniego właściciela trzech hoteli i działacza partyjnego, który zapragnął kandydować na stanowisko burmistrza Innsbrucku. Poszło o hasło wyborcze, które krzyczało do przechodniów wielką czerwoną czcionką: „Heimatliebe statt Marokkaner-Diebe”, co oznacza: „Miłość ojczyzny – zamiast marokańskich złodziei”.

Jeszcze niedawno uważano Penza za nową gwiazdę FPÖ. Zapowiadano, że nawet jeśli nie zasiądzie w fotelu burmistrza, wprowadzi partię do krajowego rządu. Wywołało to wielkie nadzieje w prawicowo-populistycznej partii, cieszącej się dużym poparciem za czasów Jörga Haidera, a dziś mającą wśród wyborców popularność raczej niewielką.

W wyborach lokalnych z 15 kwietnia ugrupowanie zdobyło jedynie nieco ponad siedem procent mandatów, zatem znacznie poniżej jej oczekiwań. A Penz odcina się dziś i od plakatów, i od partii.

„Człowiek dobrze poznaje firmę dopiero, gdy w niej jest – to samo ma się także do partii. W FPÖ zdarzyło się wiele rzeczy, przed i po wyborach, które sprawiły, że nie czuję się tam już jak u siebie. Ostatnia z tych rzeczy, to kiedy przed kilkoma tygodniami zadzwonił do mnie dziennikarz i zapytał, co mam co powiedzenia na temat oskarżenia o podżeganie. Nie wiedziałem, o co chodzi. W partii jednak wiedziano doskonale. Nikt mnie nie informował”.

Tak tłumaczył się Penz w długiej rozmowie, której udzielił tygodnikowi „Die Zeit”. Stwierdził także, że szefowie FPÖ zachęcali go do dalszego kandydowania, pomimo iż treść plakatów spotkała się z ostrą krytyką już podczas kampanii. Sam szef ugrupowania Heinz-Christian Strache miał wysłać mu sms z wiadomością „proszę nie pozwolić się zirytować tym szczurom” – Penz nie tłumaczy jednak, z jakiego powodu czuł się przedtem „jak u siebie” w partii, której szef mówi w taki sposób o dziennikarzach i przedstawicielach organów państwowych.

Można też powiedzieć, że w końcu niedoszły burmistrz doskonale wiedział, jakiego rodzaju slogany preferuje partia, do której należał. „Schluss mit falscher Toleranz” („Koniec z fałszywą tolerancją”) mówiły plakaty FPÖ w 2009 roku, dyktując wyborcom, na czym ma polegać tolerancja prawdziwa: „Deutsch ist Pflicht, Keine türkischen Dolmetscher, keine Minarete” („Obowiązkowy niemiecki, żadnych tureckich tłumaczy, żadnych minaretów”). Jeśli nawet slogan o marokańskich złodziejach umieszczono na plakatach bez zgody Penza i dowiedział się o nim dopiero z mediów (choć plakatów było bądź co bądź ponad dwieście), jest on tylko trochę mocniejszy w wymowie, niż bilbordy z poprzednich lat. I choć w „Die Zeit” Penz narzeka na trudności z zachowaniem w Austriackiej Partii Wolności własnego zdania, o Jörgu Haiderze wypowiada się wciąż z jak największą estymą.

Zamieszanie dokoła Penza trwa. Nie tylko usuwa na własny koszt bilbordy i wystosował uroczyste przeprosiny do Marokańczyków. Innsbrucka prokuratura wytoczyła przeciwko niemu proces, zarzucając mu obrażenie godności Marokańczyków. Kilka tygodni po tych wydarzeniach złożył też partyjny mandat.

Nikt inny w FPÖ nie poczuwa się do odpowiedzialności za te wydarzenia. A dla nas to co najmniej pouczający przykład, w jaki sposób na Zachodzie Europy nietolerancja może przekładać się na politykę.

* Karolina Wigura, doktor socjologii, dziennikarka. Członkini redakcji „Kultury Liberalnej” i adiunktka w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Obecnie przebywa w Instytucie Nauk o Człowieku w Wiedniu jako Bronisław Geremek Junior Visiting Fellow.

„Kultura Liberalna” nr 199 (44/2012) z 30 października 2012 r.