Łukasz Mikołajewski

Retusze Europejczyka

Jeżeli przeszłość jest obcym krajem, to przeglądając teksty, które w ostatnich latach powstawały o Andrzeju Bobkowskim, niewiele widzieliśmy w nim z cudzoziemca. Czytając „Szkice piórkiem”, łatwo było utożsamić się z tym młodym polskim Europejczykiem wrzuconym w piekło dwudziestego wieku. Zakochany we Francji i jednocześnie głęboko nią rozczarowany, już podczas wojny jasno oceniający zło obu europejskich totalitaryzmów nie godził się na szaleństwa swojego kontynentu. Nie zamierzał w imię jakichkolwiek ideologii rezygnować z możliwości cieszenia się życiem i wolnością. Dzięki humorowi Bobkowskiego, jego zmysłowi codzienności i niechęci do patosu opowieść niezamożnego, ale nadrabiającego zaradnością wagabundy brzmiała zaskakująco świeżo, niemal współcześnie. Była opowieścią „naszego człowieka” w okupowanej Francji. Na swój sposób tragiczną, bo cena wyjazdu do Gwatemali była wysoka, lecz mimo wszystko spełnioną. Jego bystrość i pragnienie niezależności budziły podziw, podobnie jak dowcip i pasja, temperatura myśli poparta gotowością do wprowadzania ich w czyn. Nawet możliwe do zauważenia naiwności, pewne pogubienie się autora w Gwatemali (z czułą ironią opisane przez Andrzeja Stasiuka w eseju „Nasza konkwista”) sprawiały, że historia Bobkowskiego wydawała się jedynie bardziej poruszająca i autentyczna.

Porównanie „Szkiców piórkiem” wydanych po raz pierwszy w Paryżu w 1957 roku przez Instytut Literacki z odnalezionymi kilka lat temu w nowojorskich archiwach PIASA wojennymi rękopisami dzienników Bobkowskiego nieco ten obraz komplikuje*. Okazuje się, że Bobkowski poprawił swoje wojenne dzienniki tak, aby lepiej odpowiadały jego perspektywie politycznej z lat 50. Zatarł część uwag, w których jako „stary Europejczyk” pisał z niepokojem o Stanach Zjednoczonych oraz kulturze masowej. Wyostrzył swój stosunek do komunizmu. Wreszcie – i tu zmiana największa – przemodelował sposób, w jaki odnosił się w dziennikach do Żydów i ich prześladowań.

Podczas gdy w „Szkicach piórkiem” narrator na wieść o powstaniu w getcie warszawskim notuje krótkie i solenne zdanie: „Niesamowite i imponujące”, w wojennych notatkach natrafiamy na reakcję odmienną: „A to się żydy postawiły. Niesamowite. Smutne w tym jest tylko to, że zniszczenie małego żyda nie rozwiązuje problemu. Problem pozostaje zawsze ten sam, dokąd pozostaje wielki żyd u steru gospodarki światowej. Każdy banknot St. Zjedn. nosi podpis Morgenthau’a. Coraz wyraźniej przebija w tej wojnie walka wielkiego żyda o dalszą supremację nad światem”.

Notatki pokazują, że Bobkowski przez dłuższą część wojny zgadzał się z argumentami znanymi z kampanii antysemickich lat 30. Na ogół nieufny wobec niemieckiej propagandy, w tej jednej kwestii właściwie za nią podążał. Upatrując w działaniach Żydów na świecie jednego z największych zagrożeń dla Polski i Europy, Bobkowski długo bez sprzeciwu, wręcz z niejakim poczuciem rewanżu komentował w swoich zapiskach wieści o eskalacji stosowanej wobec nich przemocy. „Piszę co najmniej jak Goebbels – notuje pod datą z sierpnia 1942 roku – ale co gorsze, że coraz bardziej wierzę, iż der internatzionale Jude, że ten żyd anglo-amerykański jest tak samo zabójczy, jak tratujący nas w tej chwili Aryjczyk”.

Dopiero począwszy od wpisów z lata 1943 roku dostrzec można oznaki pewnej przemiany w notatkach Bobkowskiego. Antysemickich komentarzy robi się mniej, daje się w nich też zauważyć pewien opór wobec skali zbrodni. Nieco wcześniej Bobkowski spotyka szkolną koleżankę swojej żony, Żydówkę, która ukrywa się z dzieckiem po aresztowaniu i wywiezieniu jej męża. Po jakimś czasie autor dziennika decyduje się jej pomóc, co komentuje z przekąsem: „Nigdy nie przypuszczałem, że ja, tak kochający Żydów, będę pomagał komuś z tego przeklętego plemienia Judy. Ale co robić. Jeżdżę i staram się. Przynajmniej jak Wielkie Demokracje wygrają, to mnie wynagrodzą. Za co jak za co, ale zato napewno. Przygotowuję sobie tyły. Szkoda, że nie mam w rodzinie żadnej żydówki albo żyda. Zrobiłbym po wojnie karjerę. No ale powołam się na tą, to może jako życzliwiej spojrzą na człowieka”.

W „Szkicach piórkiem”, wydanej kilkanaście lat później wersji literackiej dziennika, z tego wpisu pozostał jedynie fragment o udzieleniu pomocy i staraniach. Podczas redakcji zeszytów, dokonanej w Gwatemali, Bobkowski usunął wszystkie fragmenty świadczące o tym, że podczas wojny podchodził do Żydów z niechęcią. Wymazał z wcześniejszych notatek ślady wrogości, przeprawił antysemickie żarty, skojarzenia i dialogi wymieniane z przyjaciółmi. Dodał też w kilku miejscach zdania nowe, w których narrator literackiej wersji dziennika przedstawia się już czytelnikom jako współczujący świadek prześladowań Żydów, od początku odczuwający głęboki sprzeciw wobec ich dyskryminacji i stosowanej wobec nich przemocy. W jednym z tych nowych, dopisanych już w Gwatemali fragmentów Żydzi wyniesieni są do rangi „drożdży” cywilizacji „białych ludzi”, jej „najbardziej wartościowego elementu” – „współbraci”.

Jak podejść do tych zmian? Nie chodzi o to, by Bobkowskiego wytykać palcem – oskarżać go o to, że „naomamiał, natruł i nabujał” – ale o to, byśmy mogli uświadomić sobie skalę oddalenia obrazu literackiego ze „Szkiców” od wcześniejszych notatek z czasów wojny. Rękopisy z archiwum PIASA w Nowym Jorku to ważny dokument ukazujący, w jaki sposób na eskalację prześladowań Żydów reagować mógł w prywatnych notatkach polski inteligent wykształcony na warszawskiej uczelni drugiej połowy lat 30. – i przebywający podczas wojny we Francji. W kontekście wojennych zeszytów także wątek żydowski w „Szkicach piórkiem” nabiera nowego znaczenia. Pozwala zobaczyć, w jaki sposób w latach 50. przemilczanie niedawnego antysemityzmu mieszało się nieraz z fabularyzacjami wojennej rzeczywistości oraz nowymi deklaracjami na temat szczytnej roli, jaką Żydzi odegrali w historii zachodniej cywilizacji.

Być może w latach powojennych podobne przemilczenia były nieuniknione. Miały jednak swoją cenę. To po części za ich sprawą dokumenty takie jak zeszyty Bobkowskiego urastają dziś do rangi owego elephant in the room, którego widzi się, ale o którym trudno jest mówić, trudno wkomponować w resztę obrazu bez uciekania się do krzepiących, szybko zamykających temat formuł, bez tracenia zmysłu proporcji czy prokuratorskiego tonu.

„Pamiętnik: ta część naszego życia, którą możemy opowiedzieć nie rumieniąc się.” Cytując ten aforyzm Ambrosa Bierce’a, Miłosz zastrzega we wprowadzeniu do „Rodzinnej Europy”, że nie pretenduje do absolutnej szczerości. Lata dzielące napisanie dzienników Bobkowskiego od wydania „Szkiców piórkiem” to czas daleko posuniętych przewartościowań i rewizji myślenia politycznego Europejczyków, przemian języka, którym się posługiwali, a także uczuć, których się nie wstydzili. Redagując swoje notatki, Bobkowski dał temu wyraz w znamienny sposób. Gatunek dziennika literackiego (inny od pisanych z perspektywy lat wspomnień takich jak „Rodzinna Europa”) skłonił go do nadania po latach swojemu myśleniu politycznemu pozorów ciągłości tam, gdzie w istocie doszło do ważnych zmian, nawet zerwań. W jego retuszach można odnaleźć przewrotny ślad tego, o czym w latach po wojnie wielu europejskich intelektualistów wolało nie pamiętać.

* Na temat przemian perspektywy politycznej widocznych w poprawkach dzienników Bobkowskiego pisałem rok temu w obszernym artykule „Pamięć fabularyzowana” („Res Publica Nowa” 15/jesień 2011). Ten sam artykuł, wzbogacony o polemikę z Maciejem Nowakiem z KUL, ukazał się także w książce pod redakcją Jarosława Klejnockiego i Andrzeja S. Kowalczyka „Buntownik, cyklista, kosmopolak. O Andrzeju Bobkowskim i jego twórczości” (Więź, 2011).

** dr Łukasz Mikołajewski, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego we Florencji, członek zespołu redakcji „Res Publiki Nowej”, współpracuje z „Kulturą Liberalną”.

„Kultura Liberalna” nr 201 (46/2012) z 13 listopada 2012 r.