Łukasz Sarek
Recenzowanie na kolanach. Polemika z Jackiem Dobrowolskim
W „Dzienniku Opinii” Krytyki Politycznej ukazał się artykuł Jacka Dobrowolskiego pt. „Chiny mają się dobrze”. Autor zachęca do przeczytania książki Martina Jacques’a „When China rules the World”, która w jego opinii ma czytelnikowi przybliżyć Chiny i ułatwić mu zrozumienie co się dzieje w Państwie Środka. Niestety autor poprzestaje w swojej obszernej recenzji przede wszystkim na epatowaniu czytelnika wspaniałymi wizjami prezentowanymi przez angielskiego dziennikarza, nie podejmując jednocześnie nieco rzeczowej oceny, w jakim stopniu zaprezentowany w książce wizerunek Chin pokrywa się z rzeczywistością. Dobrowolski niezwykle obszernie prezentuje hurra optymistyczne koncepcje Jacques’a przeciwstawiając im jedynie skrótową wyliczankę przyczyn, które co prawda nieco mącą ten wspaniały obraz, jednak nie rozwija ich i nie przeciwstawia poszczególnym tezom Jacques’a. Książka, która w środowisku sinologów, chinoznawców i innych osób związanych z Chinami, została w ogromnej większości poddana druzgoczącej krytyce ze względu na liczne przejaskrawienia i przekłamania, w oczach recenzenta urasta do wartościowego źródła wiedzy. Zajmijmy się zatem kilkoma zaprezentowanymi kwestiami nieco bardziej szczegółowo.
Tezę Jacques’a, że państwo chińskie nie cierpi na brak legitymizacji, cieszy się poparciem zdecydowanej większości społeczeństwa, a opór jest minimalny, Dobrowolski lakonicznie dopełnia frazą, że mają miejsce „setki strajków pracowniczych i buntów wiejskich”. Rzeczywistość przedstawia się zupełnie inaczej, a setki wystąpień społecznych w tak ogromnym kraju jak Chiny oznaczałyby niemal idyllę i pełnię harmonii. Według danych prezentowanych przez chińskich naukowców w ostatnich kilkudziesięciu latach wybuchało od kilkudziesięciu do ponad 100 tysięcy tzw. masowych incydentów. Prof. Yu Jianrong z Chinese Academy of Social Science szacuje, że w 2009 roku doszło do prawie 90 tysięcy incydentów (w porównaniu z 8790 z 1993 roku). Wcześniejsze badania tej jednostki wykazywały, że w 2006 roku miało miejsce ok. 60 tysięcy, a w 2007 ok. 80 tysięcy tego typu zdarzeń. Prof. Tsinghua University, Sun Liping, szacuje, że w 2010 roku miało miejsce ok. 120 tysięcy masowych incydentów. Wiele z tych protestów wybucha w terenach wiejskich, a ich główną przyczyną są bezprawne zabory ziemi, bez lub za symbolicznym odszkodowaniem, przykładem może być słynny protest w Wukan. Jednak trzeba zwrócić uwagę na fakt, że coraz większe i gwałtowniejsze wystąpienia mają miejsce również w miastach – w Ningbo, Zhongshan, Qidong i wielu innych.
Przyznać należy, jak podnosi to Jacques, a za nim Dobrowolski, że władzom Chin udało się wyprowadzić z nędzy setki milionów Chińczyków – jest to niewątpliwie wielki sukces i partii, i społeczeństwa. Jednak trzeba także pamiętać – do czego recenzent już się nie odniósł – że nie wszyscy równomiernie korzystają z owoców wzrostu gospodarczego. W ostatnich latach drastycznie powiększyła się przepaść między bogatymi i biednymi. Warstwa średnia jest wciąż nieliczna i słaba w porównaniu do całej populacji. Bardzo często przyczyną niezadowolenia społecznego nie jest pozostawanie w biedzie per se, ale świadomość tego, że innym grupom społecznym czy jednostkom powodzi się znacznie lepiej. Oficjalny współczynnik Giniego opublikowany przez władze chińskie po raz ostatni za 2000 roku wynosił 0,412. Przyjmuje się, że współczynnik między 0.4 a 0.5 oznacza bardzo znaczną różnicę w dochodach, która jest zazwyczaj jedną z poważnych przyczyn napięć społecznych. Chinese Academy of Social Science podało, że w 2005 roku współczynnik Giniego wynosił 0,47, co jest zbliżone do wyników podanych przez naukowców z innych chińskich uczelni. CIA podaje, że w 2009 roku wartość ta wyniosła 0,48, natomiast prof. Li Shi z Beijing Normal University alarmował na początku tego roku, że w 2010 roku współczynnik przekroczył krytyczną wartość 0,5. Dla porównania współczynnik Giniego dla Polski w 2008 wynosił 0,34, a w 2011 roku 0,325, co oznacza tendencję odwrotną do tej w Chinach. Współczynnik Giniego na poziomie około 0,5 notuje się dla takich krajów jak Brazylia, Panama czy Zambia. Potwierdzenie narastającej przepaści w dochodach między bogatymi, a biednymi i względnej słabości klasy średniej znaleźć można również w badaniach przeprowadzonych przez grupę naukowców chińskich pod kierownictwem Wang Xiaolu. Wykazali, że w 2008 roku różnica między dochodami (uwzględniając dochody szarej strefy) 20 proc. najbogatszych gospodarstw w miastach, a 20 proc. najbiedniejszych gospodarstw wiejskich wynosiła 65-krotna, podczas gdy w 2005 r. była to ich 55-krotność. O tym co zwykli Chińczycy myślą o swoich zarobkach i ich sile nabywczej, szczególnie gdy przymierzają się do kupna mieszkania, można poczytać na chińskich forach internetowych i w niektórych co bardziej niezależnych mediach. Według badań Pew Research Center z 2012 roku 48 proc. badanych uważało, że przepaść w poziomie dochodów między biednymi a bogatymi stanowi bardzo poważny problem, a 80 proc. twierdziło, że bogaci się jeszcze bardziej bogacą, a biedni ubożeją. Próba losowa była reprezentacyjna dla około 64 proc. populacji. W porównaniu z wynikami z 2008 roku, widać wyraźny trend wzrostowy ocen negatywnych.
Twierdzenie o harmonii i współdziałaniu pomiędzy poszczególnymi organami władzy, które akumulują moc na wspólne działania, a nie trwonią na wzajemne konflikty i tarcia, brzmi paradoksalnie w świetle wydarzeń z ostatnich kilku miesięcy. Ucieczka Wanga Lijun do amerykańskiego konsulatu spowodowała wybuch afery Bo Xilai, która obnażyła tarcia w partii i bezpardonową walkę między frakcjami. Kryzys polityczny, niefortunnie dla partyjnej wierchuszki, wybuchł na kilka miesięcy przed przekazaniem władzy kolejnemu pokoleniu przywódców. Afera spowodowała kilkumiesięczny klincz polityczny i przesunięcie terminu zjazdu partii, co zaowocowało odsunięciem zasadniczych decyzji o kierunku w jakim ma podążać gospodarka i polityka społeczna państwa. W Chinach władza to partia. Ostre konflikty i walka o wpływy mają miejsce nie tylko pomiędzy poszczególnymi frakcjami partyjnymi, ale również pomiędzy poszczególnymi ministerstwami i agencjami rządowymi, które są traktowane przez frakcje partyjne jako strefy wpływów. Również do silnych, acz o wiele mniej widocznych na zewnątrz, tarć dochodzi na linii rząd centralny – rządy lokalne. Na temat nieformalnego współdziałania i koalicji, jakie rządy lokalne tworzą w celu ochrony swoich partykularnych interesów, którym zagrażają reformy i wytyczne rządu centralnego pisał np. Zhou Xueguang. Lokalni urzędnicy bardzo często skutecznie paraliżują na swoim terenie inicjatywy i działania rządu centralnego. Zhou opisał również jak wyglądają konflikty pomiędzy poszczególnymi szczeblami administracji lokalnej czyli np. jak rządy powiatowe jednoczą wysiłki dla wyprowadzenia w pole władz prowincjonalnych. Tajemnicą poliszynela jest, że rządy lokalne fałszują wyniki gospodarcze swoich powiatów czy prowincji. W czasach szybkiego rozwoju gospodarczego zaniżały raportowany wzrost PKB, w okresie bessy z kolei go zawyżają. Nikt inny jak Li Keqiang, członek Stałego Komitetu Biura Politycznego Komitetu Centralnego KPCh, który ma w marcu przejąć obowiązki premiera od Wen Jiabao, miał powiedzieć że chińskie dane PKB są fałszowane i niewiarygodne.
Stwierdzenie, że „[…] mało które w istocie [państwo] ma równie lojalnych, patriotycznych i zadowolonych obywateli, równie mocno jak Chińczycy się z nim identyfikujących, z niego czerpiących swoje poczucie wartości ”, w kontekście rosnącej chińskiej emigracji nie pozostaje nic innego, jak interpretować je tak: Chińczycy tak bardzo kochają swoje państwo i dbają o jego rozwój oraz wygodę krajan, że są gotowi udać się na emigrację, aby pozostałym w Chinach rodakom żyło się wygodniej i przyjemniej. Prawie połowa Chińczyków z majątkiem powyżej 10 mln RMB (około 1,6mln USD) planowała w ubiegłym roku opuścić swoją ojczyznę na stałe. Rośnie chińska emigracja inwestycyjna i inna nie tylko do Kanady, USA, Australii czy Wielkiej Brytanii, ale również do innych krajów, które otwierają swoje podwoje, jak choćby Bułgaria czy Węgry. Żeby uzyskać paszport kanadyjski należy udzielić lokalnemu rządowi nieoprocentowanej pięcioletniej pożyczki na okres 5 lat w kwocie min. 800 tysięcy dolarów kanadyjskich. „Wiza inwestycyjna” do USA to od 500 tysięcy do 1miliona USD zainwestowanych w działalność gospodarczą kreującą zatrudnienie. Mimo tych dość wysokich wymagań oba kraje cieszą się ogromną popularnością wśród bogatych Chińczyków. Ustanowiona przez rząd kanadyjski w ubiegłym roku kwota 700 imigrantów inwestycyjnych została zapełniona w ciągu tygodnia – 697 aplikacji napłynęło z Chin. Z kolei według badań Instytutu Gallupa 22 milionó1) dorosłych Chińczyków zadeklarowało chęć wyjazdu do USA – ponad dwukrotnie więcej niż Hindusów. Najczęściej wymieniane przyczyny wyjazdu to: lepsza edukacja, lepsza opieka zdrowotna, rządy prawa i inne korzyści związane z demokracją i poszanowaniem praw jednostki, czystsze niż w Chinach środowisko naturalne oraz zdrowa i bezpieczna żywność. Mimo wzrostu gospodarczego i bogacenia się chińskiego społeczeństwa trend emigracyjny, zamiast słabnąć czy nawet zanikać, zyskuje na sile. Wspomnieć należy o tym, że zdecydowana większość chińskich elit politycznych, włącznie z najwyższą wierchuszką partyjną, wysłała i wysyła swoje dzieci na zachodnie uniwersytety, a duża część z nich pracuje w zachodnich firmach lub prowadzi z nimi interesy. Na chiński patriotyzm i nacjonalizm ciekawe światło rzucają wypadki jakie miały miejsce w czasie niedawnego sporu o wyspy Diaoyu/Senkaku. W najgorętszym okresie sporu wyniki ankiety online na platformie Weibo, i tej oficjalnej zorganizowanej przez portal i wcześniejszej nieoficjalnej, dały zaskakujące wyniki: internauci najchętniej widzieliby swoje dziecko urodzone na spornych wyspach jako posiadacza paszportu – w pierwszej kolejności tajwańskiego, w drugiej hongkońskiego, następnie japońskiego (20 proc. w formalnej ankiecie) i na samym końcu chińskiego (15% w formalnej ankiecie).
Autor tekstu z „Dziennika Opinii” podchodzi niemal bezkrytycznie do tez Jacques’a apoteozujących chiński ustrój gospodarczy. Na temat cech, mechanizmu działania i przyczyn coraz słabszej wydolności chińskiego kapitalizmu państwowego w jego obecnej postaci oraz patologii, które dzięki niemu kwitną jak między innymi korupcja, puste inwestycje, narastające zadłużenie rządów lokalnych itd. pisałem w jednym z numerów Kultury Liberalnej. Ze słabości systemu doskonale zdają sobie sprawę partyjni włodarze, jednak w obecnej sytuacji konieczne są reformy strukturalne, a pozornie niewielka nawet zmiana może mieć poważne konsekwencje. Jak to celnie powiedział Roderick MacFarquhar: „W Chinach nie wiedzą, która z reform może być kamyczkiem, który poruszy lawinę. Dlatego też nikt nie jest chętny, żeby cokolwiek zrobić”. Koncepcja jedności władzy, państwa, narodu, rodziny i gospodarki jako jednego wielkiego monolitu, w którym te określenia mają być „serią synonimów, odnoszących się do rozmaitych atrybutów zasadniczo jednej substancji” jest koncepcją, która ma się nijak do faktycznych stosunków jakie zachodzą na linii jednostka-rodzina-społeczeństwo, a jeszcze bardziej nijak na linii jednostka-rodzina-państwo (a raczej partia i jej organy). Dla Chińczyka podstawą i oparciem była w przeszłości i jest obecnie rodzina. Państwo i jego instytucje bardzo często są traktowane jako element zewnętrzny i obcy, jak to opisał Leszek Niewdana: „Szukanie oparcia w instytucjach publicznych często było z góry skazane na niepowodzenie i przetrwanie jednostki w znacznym stopniu zależało od jej relacji z jiaren (członkowie rodziny) i shouren (w skrócie bliscy znajomi)”.
Przykłady przejaskrawień, bezpodstawnych uogólnień, mijania się z prawdą czy wprost pisania nieprawdy przez Martina Jacques’a można jeszcze długo mnożyć. Podobnie jak Daniel Bell, należy do grupy bezkrytycznych wielbicieli nie tylko chińskiej kultury, ale również chińskiego ustroju politycznego oraz systemu gospodarczo-społecznego. Nie zauważają oni, albo nie chcą zauważać, podobnie jak zdeklarowani przeciwnicy Chin – „sinożercy” jak Gordon Chang – wielu elementów rzeczywistości, które nie pasują do zbudowanego przez nich wizerunku Państwa Środka. Chiny, mają na swoim koncie wiele sukcesów, ale jednocześnie stoją przed wieloma narastającymi problemami, których obecna ekipa rządząca nie jest w stanie rozwiązać. Czy będzie – zobaczymy. Dobrowolski podejmując się trudnego zadania zrecenzowania książki tak jednostronnej, której autor odrywa się od rzeczywistości lub manipuluje faktami, czyni to w sposób mocno asymetryczny. Szeroko opisuje poszczególne elementy wizji Chin jaką prezentuje Jacques, praktycznie nie podejmując żadnej merytorycznej krytyki poza zdawkową i suchą wyliczanką argumentów, które przeczą tezom postawionym przez autora książki. Brak jest w recenzji dokładnego odniesienia zarzutów do poszczególnych tez, tezy Jacques’a i kontrargumenty nie zderzają się ze sobą – one się rozmijają. Książka „When The China rules the World” prezentuje bardzo wycinkowe i subiektywne spojrzenie na chińską rzeczywistość i mające z nią niewiele wspólnego, a w recenzji Dobrowolskiego brakuje rzetelnej oceny i krytyki.
* Łukasz Sarek studiował prawo i sinologię na Uniwersytecie Warszawskim oraz język i kulturę Chin na Zhejiang University i Nanjing Normal University. Przez wiele lat mieszkał i pracował w Chinach. Obecnie zajmuje się doradztwem biznesowym.
„Kultura Liberalna” nr 202 (47/2012) z 20 listopada 2012 r.