Łukasz Wróbel
Boris Vian – kwadratowa centryfuga
Za dnia był inżynierem pracującym we Francuskim Stowarzyszeniu Normalizacyjnym (AFNOR), wieczorami jazzmanem szalejącym z trąbką w klubach muzycznych Paryża. Pisał skandalizujące i szalone powieści, wiersze, dramaty, opery, piosenki, był tłumaczem, aktorem, wynalazcą, malarzem i krytykiem muzycznym. Udało mu się obrazić pół Paryża, zmarł podczas prapremiery filmu będącego ekranizacją jego własnej powieści. Nie sądzę, by miał równo pod sufitem. W Polsce niedawno ukazał się pierwszy wybór jego poezji.
Należał do tzw. elity z Saint-Germain. W Paryżu lat 40. regularnie okupował wraz z przyjaciółmi: Jean-Paul Sartre’em, Simone de Beauvoir, Albertem Camus, Raymondem Aronem i Maurice’em Merleau-Pontym, dolną salę w sławnej Café de Flore u zbiegu bulwarów Saint-Germain i Saint-Benoit. Sartre’a umieścił zresztą w powieści „Piana dni”, gdzie znany filozof, niejaki Jean-Sol Partre podczas swoich wykładów przedstawia publiczności „próbki wypchanego womitu”, zaś jeden z protagonistów przeczesuje antykwariaty w poszukiwaniu napisanych przez niego dzieł, jak oprawiony w skórę półskunksa tom „Wymiotów”, umieszczony w okładce z fioletowego safianu i ozdobiony herbem księżnej de Bovouard egzemplarz „Stęchlizny”, wydrukowany na nieząbkowanym papierze toaletowym „Wstępny wybór przed nudnościami” czy oprawiony w czerwony safian „Paradoks o wymiocinach”.
„Chcę życia w kształcie ości / Na błękitnym talerzu”
Najbardziej znana jest awantura, jaka rozpętała się wokół opublikowanego pod pseudonimem „Vernon Sullivan” skandalizującego kryminału „Napluję na wasze groby” (1946). W kwietniu 1947 niejaki Edmond Rougé udusił swoją kochankę Marie-Ann Masson w hotelu opodal dworca Montparnasse. Oboje byli w związkach małżeńskich. Tego wieczoru Marie-Ann oświadczyła Edmondowi, że go rzuca, ponieważ ma innego kochanka. Edmond udusił Marie-Ann, po czym sam popełnił samobójstwo pod Paryżem. W pokoju hotelowym, gdzie wszystko się rozegrało, pozostał na łóżku egzemplarz „Napluję na wasze groby”, książki opowiadającej o niejakim Lee Andersonie, który morduje siostry Asquith, w tym jedną gołymi rękoma. Wydawcę i książkę zaatakował Cartel d’action sociale et morale, którego przewodniczący, Daniel Parker, walczył już od jakiegoś czasu z bezeceństwami prozy Henry’ego Millera. Także prasa zaczęła wytaczać coraz cięższe działa. „France-Soir” oraz „Libération” publikowały cytaty z książki jako ilustracje do opisu dokonanej zbrodni. Powszechnie utrzymywano, że odrzucony kochanek pomysł na morderstwo oraz sposób jego wykonania zaczerpnął z kryminału. W jednej z gazet zdjęcie Viana wydrukowano nawet obok zdjęcia Edmonda Rougé. Epicentrum ataków był Daniel Parker. Jednocześnie sprawa trafiła do sądu, a Vian kończył prace nad kolejną powieścią, „Les Morts ont tous la même peau” (Wszyscy zmarli mają taką samą skórę). Jej główny bohater, Amerykanin o biało-czarnych korzeniach, zrobił karierę w białej etnicznie społeczności i żyje w strachu, że ktoś mógłby się dowiedzieć o jego pochodzeniu. Zastraszony przez mężczyznę podającego się za jego brata i grożącego ujawnieniem sekretu (co niechybnie zniszczyłoby jego pozycję społeczną), zabija szantażystę. Vian kończył powieść, ale cały czas nie nazwał jeszcze swojego protagonisty. Wypadki roku 1947 same nasunęły rozwiązanie, bohater jego powieści miał nazywać się Daniel, Daniel Parker. Sam proces zakończył się w maju 1950 roku, wydawca został skazany za pogwałcenie moralności i musiał zapłacić 100 tysięcy franków kary. A Vian? Vian opublikował artykuł zatytułowany „I Am a Sex Maniac”, w którym całą sprawę po prostu wyśmiał. Co ciekawe, dziewięć lat później właśnie na prapremierze ekranizacji „Napluję na wasze groby” kilka minut po rozpoczęciu seansu Vian umrze tzw. nagłą śmiercią sercową. Film podobno mu się nie podobał.
Mój ulubiony filmik z Vianem, jaki znaleźć można w sieci, ukazuje go na balkonie, grającego na dziwacznym dziewięciostrunowym instrumencie będącym połączeniem gitary i liry (tzw. gitara Mozzani). Vian początkowo zwrócony tyłem do kamery nagle odwraca się, by przyszpilić uwagę widza, jest poważny, acz zarazem na jego twarzy dostrzec można cień lirycznego rozmarzenia. Przystojna, pociągła twarz, ciemne, nieco zmierzwione włosy, powaga spojrzenia kontrastująca z rozmarzeniem ust, nieznacznie drgającymi brwiami i falistością głosu stapiającego włoski i francuski akcent. Vian śpiewa, jak się zdaje, włoską piosenkę, może serenadę. Jest to w istocie refren jego piosenki „Huit jours en Italie” (Osiem dni we Włoszech):
Gelati, spaghetti, frittati, legumi, salami
Panino, vitello, formaggio et brodo di pollo
Minestra, senapa, gazzosa, e cioccolata
Les signori, ils sont servis!
Gdy kobiecy głos z tzw. offu pyta, o co w tym wszystkim chodzi. Vian informuje uprzejmie, iż po pierwsze zainspirował go sam instrument, po drugie nigdy nie był we Włoszech, więc musiał napisać piosenkę, by móc sobie je wyobrazić. O kompletnej bzdurności tekstu i absurdzie sytuacji nie wspomina. Absurd jako podstawowy egzystencjał francuskiego światka powojennych kręgów kulturowych niekoniecznie mieści się przecież w porządku eksplanacji.
„Jest oczywiste, że poeta pisze”
W Polsce postać tego francuskiego pisarza jest znana. „Piana dni”, „Jesień w Pekinie” i inne jego utwory prozatorskie stanowią obiekt miłości licealistów i studentów. Po raz pierwszy jednak polski czytelnik może zderzyć się z wierszami Viana. Ten zaś aspekt jego twórczości nie został u nas rozpoznany. Garść wierszy wydrukował niegdyś na łamach „Okolic” Jerzy Menel (1989, nr 1), Bartek Chaciński z kolei opublikował przekład piosenki „Dezerter” wraz z artykułem o jej autorze w „Machinie” czternaście lat temu (1998, nr 6). Tym większym więc zaskoczeniem jest dwujęzyczny (!) zbiór wierszy Viana przetłumaczonych przez Alicję Ślusarską oraz Dariusza Dziurzyńskiego i opublikowanych przez Wydawnictwo „Zeszytów Poetyckich”. Pięknie wydany tomik, tekst oryginalny podawany wraz z tłumaczeniem oraz Vian – jeden z wariatów powojennego Paryża. Czyż można chcieć więcej?
W zbiorze znajduje się siedemnaście wierszy zaczerpniętych ze wszystkich trzech tomów poezji Viana. I dają one dobry wgląd w twórczość liryczną autora „Piany dni”. Co może zaskoczyć, to odmienność tych poezji od powieści Viana. Jakkolwiek nadal wysmakowane pod względem językowym (tekst polski nie zawsze oddaje płynność i melodyjność prozodii widoczną w wersjach oryginalnych), nie są to rzeczy tak wariackie słowotwórczo i stylistycznie jak na przykład „Jesień w Pekinie”. Synkopowane rytmy, obfitość wewnętrznych rymów, zestawienia homofonów spotykają się tutaj niejednokrotnie ze spokojem materii językowej, stonowaną wersyfikacją, wreszcie wyrazistością obrazów poetyckich. Ciekawe to doświadczenie – czytać, najchętniej powiedziałbym: spokojne wiersze Viana, mając w pamięci jego językowe rozbuchanie w tekstach prozatorskich. Jeśli już dominuje tutaj jakiś żywioł, to nie słowotwórczy, lecz muzyczny – realizowany płynnością wewnętrznych rymów, paronomazji czy aliteracji („Les mouches”, „Je voudrais pas crever”, „Le fond de mon coeur”). Tak jakby najważniejsze było połączenie melodyki tekstu z ewokowanym w nim (w niej?) obrazem. To rzeczywiście poezja tworzona przez muzyka.
Sporo radości mogą przynieść czytelnikowi te wiersze. Vian opowiada w nich na przykład o syrenach, które „wydzierają się jak opętane”, by zwrócić uwagę mężczyzn i nieustannie ponoszą klęskę, przegrywając z rozpanoszonym pomiędzy owłosionymi marynarzami homoseksualizmem. Opowiada o kobietach pachnących bulionem z dzikiego królika, projektuje kolejne wersje swojego zgonu, bawi się europejskimi figurami literackimi (Edyp, Carmen, Wiktor Hugo, Jean-Paul Sartre). Wszystko to na poważnie, wszystko zdecydowanie nie na poważnie. Vian zmienia rejestry stylistyczne, przerzuca rozmaite formy gatunkowe. Oscyluje pomiędzy poetyką surrealizmu, parodią i zwykłą kpiną z metafizycznego nadęcia modernistycznej poezji. Te wiersze nie są jednak zaledwie krótkotrwałą rozrywką, żartem, wydmuszką. Budują przestrzeń komunikacji bez „napinki”: na serio, ale niekoniecznie na poważnie. Są ludyczne, ale i niepozbawione tragizmu. Jak w poniższej strofie, która niewątpliwie powinna zostać umieszczona w annałach skrzydlatych myśli wtłoczonych w ramy wiecznego powtórzenia:
W krajach gdzie brakuje kobiet
lub gdzie są zakorkowane
(co wychodzi na jedno i to samo)
Dobry pies wart jest więcej niż masturbacja.
Książka:
Boris Vian, „W hołdzie płetwom. Wybór wierszy / À nageoires. Choix de poèmes”, przeł. Alicja Ślusarska, Dariusz Dziurzyński, Zeszyty Poetyckie, Gniezno 2011.
* Łukasz Wróbel, teoretyk literatury, asystent w Instytucie Literatury Polskiej na Wydziale Polonistyki UW.
„Kultura Liberalna” nr 202 (47/2012) z 20 listopada 2012 r.