Wojciech Kacperski
Co mają „domki fińskie” do placu Defilad?
29 listopada tego roku zaczęła się rozbiórka „domków fińskich” na warszawskim Jazdowie. Kolonia powstała po wojnie w okolicy parku Ujazdowskiego jako podarunek od ZSRR dla odbudowującej się Warszawy. Nazywane są „fińskimi” gdyż były to wyprodukowane w Helsinkach gotowe domy, które Związek Radziecki otrzymał jako reparacje wojenne. Miały one służyć Biuru Odbudowy Stolicy w czasach, kiedy domów brakowało. Przez osiedle to przewinął się kawał historii – począwszy od tego, że powstawały tu plany odbudowy miasta, mieszkali w nim znani artyści oraz osoby zasłużone dla polskiej kultury (np. Jonasz Kofta), było to także miejsce częstych spacerów Warszawiaków.
Osiedle to stanowiło (pozwolę sobie już mówić o nim w czasie przeszłym) swoisty ewenement. Przybysze z zagranicy zawsze przecierali oczy ze zdumienia, gdy kilka minut po ujrzeniu gmachu Sejmu wkraczali ze mną, jako przewodnikiem, w tę przestrzeń. Było to jak gdyby wejście do „innego wymiaru”, innej rzeczywistości miejskiej – podmiejskiej, sielskiej, spokojnej, a paradoksalnie znajdującej się w samym pulsującym centrum śródmieścia. Z jednej strony jedno z najgorętszych miejsc w Polsce – siedziba polskiego parlamentu – z drugiej głośna i zapełniona rozpędzonymi samochodami Trasa Łazienkowska, a tu w środku – cisza, zapach suszącego się na wietrze prania, dużo zieleni i nastrój znany z weekendowych wypadów za miasto. Z dzisiejszej perspektywy myślę, że to było trochę za piękne, żeby mogło przetrwać.
Rozbiórka „domków fińskich” podyktowana została potrzebą wybudowania w tym miejscu gmachów ambasad (w okolicy kilka już istnieje). To one podobno bardziej „licują” z tym terenem. Dyskusja na temat tego, czy „domki fińskie” tam pasowały, czy nie pasowały, czy warto je zachować, czy nie, przetoczyła się przez stołeczne media kilka razy: najpierw, gdy o pomyśle zlikwidowania ich poinformował Urząd Dzielnicy Warszawa-Śródmieście, teraz – gdy zaczęła się ich rozbiórka – a zatem nie ma sensu powtarzać tego, co zostało już powiedziane. Swoją drogą to swoisty skandal, że przy usuwaniu rzekomo „wsiowych domków fińskich” (przy czym „wsiowy” w tym wypadku to określenie użyte tyleż prawdziwie, co w niesprawiedliwie pejoratywnym znaczeniu), absolutnie nietknięty pozostaje najbardziej „wsiowy” teren w Warszawie – plac Defilad.
Te dwie sprawy mają w gruncie rzeczy więcej wspólnego, niż nam się to może z początku wydawać. Pokazują one zupełnie dowolny sposób traktowania warstw czasowych miasta. Przez „warstwę czasową” rozumiem tutaj materialną manifestację określonego okresu historycznego, czy to w postaci budynków, czy też dowolnych innych struktur urbanistycznych. Zarówno „domki”, jak i stojący na placu Defilad Pałac Kultury powstały mniej-więcej w podobnym okresie (1945-1955, przy czym Pałac jest nawet młodszy od „domków”). Pałac jest już zabytkiem, stał się nim nagle, ku zdziwieniu wielu, ale zgodnie z prawem – „domki” jednak, schowane w gąszczach Jazdowa nie miały takiego szczęścia. Z tym „byciem zabytkiem”, to jak wiadomo, różnie bywa i wiemy, że status ów nie chroni w pełni od zniknięcia, ale to osobna kwestia. Tak, czy inaczej, szkoda, że ktoś ich wcześniej nie zauważył – z Pałacem nie było problemów, bo jest widoczny. Wszędzie.
Pokazują także zupełny brak wizji miasta jako całości – w tym wypadku śródmieścia. Zamiast starać się tworzyć miejsca, do których po prostu chce się chodzić, projektuje się przestrzenie nieprzyjazne, zamknięte, ograniczonej użyteczności, w których po prostu nie chce się być. Jak to się ma do placu Defilad – wystarczy na niego spojrzeć. Pokazują ponadto brak jakiejkolwiek łączności z mieszkańcami, którzy w całym procesie tworzenia tych przestrzeni zostali pominięci. Nikt nie uzgadniał z nami, mieszkańcami śródmieścia, co byśmy chcieli mieć na terenie Jazdowa – podobnie zresztą chyba nikt nie zapytał się żadnego z mieszkańców, co byśmy chcieli zobaczyć na obecnym placu Defilad. Czy na pewno budynki i wieżowce? Ja coraz częściej słyszę, że woleli byśmy mieć po prostu ładny park.
Przede wszystkim jednak pokazują niemoc Urzędu Miasta, który pod płaszczykiem tworzenia „światowego” śródmieścia stolicy wyrzuca „domki”, by zarobić na budowie nowych, drogich budynków. Na Bemowie istnieje sobie spokojnie od dawna „osiedle Przyjaźń”, założone w podobnych czasach i w podobnym celu, te domki jednak przetrwały i mają się dobrze. Co roku przyciągają wielu ciekawskich z całego miasta z aparatami fotograficznymi. To jest jednak daleka dzielnica Warszawy, a nie ścisłe centrum, gdzie każdy centymetr ma gigantyczną cenę. Na placu Defilad z kolei – Muzeum Sztuki Nowoczesnej ostatecznie jeszcze nie powstało, a ostatnio głośno zrobiło się o tym, że deweloper budujący wieżowiec „Cosmopolitan” nabrał apetytu na teren wokół Pałacu Kultury. Gdyby wzniósł tam budynek, chyba już doszczętnie ośmieszyłby naszych urzędników. Drżąc w przerażeniu przed tym pomysłem, wyznam jedno – na pewno im się to należy.
Spójrzmy na to wszystko od jeszcze innej strony – „domki fińskie” miały być w końcu tylko czasowo istniejącym osiedlem. Pod tym względem pokazują nam po raz kolejny, że najmocniejszą naszą stroną w projektowaniu miasta są obiekty tymczasowe. To one wykazują największą trwałość. Pod tym względem – ktoś może powiedzieć – to dobrze, że budynki te zostają rozebrane, w ten sposób symbolicznie pokonujemy naszą niemoc w byciu konsekwentnymi względem tymczasowości (mówiąc w dużym skrócie). Może, ale mnie to jednak nie przekonuje.
* Wojciech Kacperski, student socjologii i filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Miejski przewodnik po Warszawie. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
„Kultura Liberalna” nr 203 (48/2012) z 27 listopada 2012 r.