Magdalena M. Baran
Nieprzygotowanie
„Nasze płace są niższe niż murarzy, tramwajarzy i ślusarzy” – mówił szef Związku Zawodowego Pracowników Szkolnictwa, Pavel Ondek, rozpoczynając bezterminowy strajk słowackich nauczycieli. I rzeczywiście, podczas gdy wykwalifikowani specjaliści mogą całkiem realnie myśleć o pensjach przekraczających i tysiąc euro, nauczyciele muszą zadowolić się stawkami znacznie niższymi. Średnio 652 euro w szkole podstawowej i 682 euro w szkole średniej, oto stawki oprotestowywane przez państwową kadrę pedagogiczną, wspieraną nie tylko przez własny Związek, ale również przez nauczycieli szkół prywatnych i katolickich, oraz przez Radę Wyższych Uczelni. Skoro średnia pensja w budżetówce wynosi 889 euro, to czemu ci, którzy „wlewają olej” w głowy słowackich dzieci nie mogą liczyć na więcej…
W poniedziałkowy poranek nad bramami słowackich szkół zawisły transparenty: „Mamy dość! Walczymy o przyszłość naszych dzieci! Do kiedy będziemy nauczać za jałmużnę?” Tysiące dzieci pewnie ucieszył taki przedłużony weekend, ale przecież sprawa jest znacznie poważniejsza. Protestujący na Słowacji nauczyciele wcale nie mówią, że ich praca jest niewdzięczna. Nie wspominają o zmianie zachowań podopiecznych, czy szybszym wkraczaniu w dorosłość, co stało się udziałem ich uczniów. Nie mówią także o przemocy, jakiej sami doznają od wychowanków, a której coraz trudniej w szkole (nie tylko polskiej) uniknąć. Nie tłumaczą nikomu, że dzień po dniu rzucają perły przed wieprze. Nic z tych rzeczy. Po prostu chcą uczyć, ale uczyć w dobrych warunkach i za godziwe pieniądze, pozwalające im żyć normalnie, poświęcać czas swojej rodzinie i uczniom, a nie – zaraz po skończonych lekcjach – biec udzielać kolejnych korepetycji.
Nauczyciele, którzy wyszli na ulice Bratysławy, Koszyc czy Bańskiej Bystrzycy z goryczą patrzą nie tylko na swój własny los. Sporo mówią też o sytuacji słowackiego szkolnictwa, które boryka się z ciągłym niedoinwestowaniem. Obok domagania się podwyżek wskazują na konieczność poczynienia inwestycji w edukację, tak na poziomie czysto technicznym, jak i intelektualnym. Mówią o potrzebie bodaj modernizacji infrastruktury, o najpotrzebniejszych remontach (bo nie wszystkie da się zrealizować za unijne pieniądze, a mniejszym gminom najzwyczajniej brakuje funduszy na wymagany przy takich projektach wkład własny). Niektórzy mówią, że dla zapewnienia właściwego, europejskiego poziomu edukacji brakuje im niemal wszystkiego. A przecież radzą sobie całkiem nieźle…
Rząd Roberta Fico nie jest jednak skłonny do wielkich ustępstw. Gdy Związek mówi o podwyżce na poziomie 10 proc., lewicowcy proponują 5 proc. Co więcej, ostateczność tej propozycji wyrażona jest niemal w tonie „nie negocjujemy z terrorystami”. „Pożyczamy Grekom, a nie mamy na pensje dla nauczycieli!” – rzucają rządzącym protestujący, a Fico powtarza, iż nie dostaną oni ani centa więcej. A „jeśli będą upierać się przy podwyżkach, jedyną drogą będzie zbiorowe zwalnianie pracowników. Rozumiem was. Macie niskie pensje. Ale na Słowacji musimy oszczędzać, mamy kryzysowy budżet, podobny budżet planują inne kraje Unii. Jeśli damy wam podwyżki, natychmiast zażądają ich inne grupy zawodowe”. Koronnym argumentem poprzedzających strajk, wielomiesięcznych negocjacji (przerwanych protestem ostrzegawczym, który miał miejsce we wrześniu) jest procentowe zestawienie, pokazujące, że w ostatnich pięciu latach liczba uczniów spadła o 16 proc., zaś nauczycieli o niecałe 8 proc. Ba, nikt nie zwalniał ich na siłę… Nikt nie zamykał również małych, jak powiedziałoby wielu „nierentownych” szkółek, gdzie uczy się od 50 do 150 podopiecznych. Fakt, to fakt. Tyle od premiera. Póki co strajk ogłoszono jako bezterminowy, choć nauczyciele rozważają już powrót do szkół. Nie po to jednak by podjąć nauczanie, ale by zapewnić dzieciom opiekę. Lekcji nie będzie. Ciekawe tylko czy swoje domowe zadanie odrobi Robert Fico, dla którego protest nauczycieli to pierwszy strajk w tej premierowskiej kadencji. Może jednak rząd Słowacji znajdzie sposób by w następnej rundzie negocjacji nie zgłosić nieprzygotowania.
* Magdalena M. Baran, publicystka „Kultury Liberalnej”. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.
„Kultura Liberalna” nr 203 (48/2012) z 27 listopada 2012 r.