Obecnie – trzydzieści lat później – „Białą flagę” widzimy na absolutnym szczycie „Polskiego Topu Wszech Czasów”. Drugi rok złoto!

To nie przypadek.
To arcydzieło!

Należę do pokolenia garażowych gitarzystów stanu wojennego i z prawdziwym zdziwieniem, ale i radością, przeczytałem dokonaną przez Krzysztofa B. Marciniaka analizę piosenkologiczną „Białej flagi”, opublikowaną w 201. wydaniu „Kultury Liberalnej” [1]. O autorze czytam, że jest jeszcze studentem muzykologii; musiał więc urodzić się ładnych kilka lat po epoce pierwszych triumfów „Białej flagi”. Z kolei na YouTube do dwóch milionów odsłon zbliża się kongenialne nagranie tej piosenki w wykonaniu słynnego gliwiczanina – CeZika – świeżego absolwenta automatyki, stwarzającego w muzycznych multimediach klasę dla siebie. Wśród wielu dalszych coverów swój klip wrzucili nawet gimnazjaliści z Knurowa, a na fan forach z największym entuzjazmem o tej piosence wypowiadają się… trzynastolatki!

Skąd bierze się zainteresowanie tak dawnym utworem w najmłodszym pokoleniu wykonawców, twórców, analityków i miłośników muzyki? Nie wiem. Żadnej reklamy nie widać. Przypuszczam więc, że ten utwór nadal przemawia do młodzieży. Ale jak przemawia? Czym? Na te pytania warto dziś odpowiadać szerzej, bo rzecz jest… szeroka i głęboka. A ja tymczasem przypomnę, jak i czym „Biała flaga” przemawiała w stanie wojennym.

Akapit o metodzie

„Co mi śpiewa «Biała flaga»” i wcześniejsze studium Marciniaka o „Luizce” Tomasza Manna („Kultura Liberalna” nr 183–184) [2] każą podejrzewać autora o pracę nad stworzeniem metody. Jest to niezwykle ważne i ambitne zadanie w czasach, gdy w radiu, telewizji, w gazetach lub czasopismach, a zwłaszcza w internecie, mówi się prawie wyłącznie o warstwie celebryckiej muzyki popularnej: kto z kim, kiedy, co. O samych utworach… tyle, że są.

Trzydzieści lat temu czytanie w radiu celebryckich informacji, wydrukowanych na okładce niedostępnego longplaya z Ameryki, było czymś naturalnym i oczekiwanym; było wirtualnie odbieraną wizytówką, biletem, kluczem do świata sztuki muzycznej. Dziś jest anachronizmem, zbędnym wytrychem, bo te drzwi są już w internecie otwarte na oścież. Potrzebne jest opracowanie nowego języka i zasad nowego mówienia o muzyce popularnej. Potrzebna jest metoda. Nowe pokolenie musi mówić o piosence inaczej niż – wiecznie żywe – dinozaury radiowego mikrofonu. Zapomnij, młodzieńcze, o emerytowanym strukturalizmie, odrzuć więdnący z nadmiaru antykoncepcji postmodernizm. Pora na młody głos. Jaki? Czas pokaże.

Oprócz warstw już przeanalizowanych przez Marciniaka (budowa formalna, barwa i ton głosu, niuanse wysokościowe, dykcja, mikrodynamika, mikrorytmika), trzeba jeszcze opisać co najmniej takie elementy muzyki „Białej flagi” jak rytm, harmonia, melodia i faktura z tym strasznym fortepianowym ostinatem w lewej ręce. Z tą niespodziewaną kwartą w dół i klasterowymi improwizacjami, stanowiącymi w ogóle szczyt doskonałości w swojej klasie ze względu na genialny dobór środków muzycznego wyrazu. Tam potrzebne były właśnie klastery, bo wyrażały to, czego innymi środkami nie można było oddać tak prawdziwie.

A o „prawdziwości” powiem tyle, że obowiązkiem artysty, jak i kapłana, nie jest prawdziwe przeżywanie wszystkich cierpień swojego ludu. On tylko ma dać ich prawdziwy wyraz. Artystyczny! Tego właśnie dokonał Grzegorz Ciechowski, który… no cóż, pianistą nie był. Ale w klasterach osiągnął mistrzostwo świata.

Kontekst historyczny

Gdy mamy do czynienia z arcydziełem, wyróżniającym się na tle całych dziejów piosenki polskiej, warto rozszerzyć analizę samego utworu o przypomnienie ciekawego kontekstu historycznego. Do takiego opisu też jest potrzebna metoda. Tu przyjmuję punkt widzenia ówczesnej młodzieży. Odrzucam domniemania, a nawet potwierdzoną wiedzę o tym, „co autor miał na myśli”. Przedstawiam to, co ja wtedy myślałem o „Białej fladze” i co wtedy wynikało z rozmów na temat piosenek. A muzyka młodzieżowa ważnym tematem była zawsze. Naj-prawie-ważniejszym!

Pamiętamy, że rok 1981 przeszedł do historii jako Karnawał „Solidarności”. Mówimy dziś o owych czasach z powagą. Tymczasem młodzież odbierała to zupełnie inaczej. Matki martwiły się, co tu włożyć do garnka, ojcowie – w chwilach wolnych od strajków, zebrań i manifestacji – też musieli wystawać po przeróżnych kolejkach, natomiast dzieci myślały tylko o jednym: żeby na wiosnę zobaczyć… Nie, nie „Solidarność”!

Tamta wiosna lekko się opóźniła… o jakieś siedem lat. 13 grudnia przyszła „ich” zima, po której – wbrew wypisywanemu na murach hasłu „Zima wasza, wiosna nasza” – długo „naszej” wiosny nie było. Młodzież opowiedziała się jednoznacznie i powszechnie przeciwko komunistycznej władzy. Ale do konspiracji przeszli nieliczni. Większość popadła w apatię i przełączyła się na bierny odbiór muzyki. Bo przecież nie propagandy.

Zapraszamy do „trujki”

Z punktu widzenia władzy najważniejsze było odsunięcie młodzieży jak najdalej od polityki, bo przekonywanie uczniów i studentów, by „socjalizmu bronili jak niepodległości”, było już niewykonalne. Niech więc zajmą się byle czym. Na przykład tym, co dla młodego człowieka jest najważniejsze: piosenką.

Akurat na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych powstawało sporo zespołów nowej fali rocka, które skazane były – tak jak większość ich poprzedników – na uwiąd, z braku możliwości występowania w radiu i telewizji. To wtedy powstały takie późniejsze potęgi, jak Perfect, Bajm, Republika, Maanam, Lady Pank, Lombard i inne. Nie zwiędły, bo stan wojenny otworzył przed nimi bramy raju: radio.

Opozycjoniści polityczni przyjęli te zmiany wrogo: oto władza próbuje zneutralizować młodzież, daje im nawet to, o czym wszyscy marzą jak głodny o chlebie: Trójkową Listę Przebojów. Byle tylko uczniowie i studenci nie uczestniczyli w manifestacjach i innych formach oporu. Niestety – to posunięcie władz okazało się bardzo skuteczne, bo młodzież ówczesna żyła dokładnie tymi samymi wartościami, co i dzisiejsza: miłością i muzyką. Tą muzyką, która wyrażała ducha pokolenia. Rockiem!

Złote lata polskiego rocka

Zaczęła się przedziwna gra. Władza chciała mieć artystów w mediach, a nowe zespoły odpowiadały: owszem, ale będziemy śpiewać to, czego ludzie chcą słuchać. „Wiosna nasza” pojawiła się więc nie w polityce, lecz w eterze. Przypomnę kilka tytułów z roku 1982: „Chcemy bić ZOMO” (ukryte pod łatwo dekodowanym tytułem: „Chcemy być sobą”), „Autobiografia”, „Kombinat”, „Jeszcze czekam”, „Przeżyj to sam (z odgłosami ulicznej zadymy w ścieżce dźwiękowej)”, „Dorosłe dzieci”, „Nie bój się tego wszystkiego”, „Pałac (na piasku)”, „Inwazja z Plutona”, „Bogowie i demony”, „Życie jest teatrem”, „Parada nadzwyczaj wielkich słoni”, „Stutonowy walec”, a nawet „W domach z betonu nie ma wolnej miłości”.

Ta ostatnia ballada ma ważny tytuł i charakterystyczny dla epoki tekst. Tak zakodowany, że właściwie żaden cenzor nie mógł się przyczepić. O to właśnie chodziło: żeby piosenka była o niczym lub o byle czym, ale żeby „wyrażała” (w domyśle: żeby wyrażała to, o co nam chodzi). Tu – Martyna Jakubowicz potwierdzała powszechną prawdę: w PRL-u nie ma wolności, a domy są z betonu. To chciało się słyszeć, a reszta – to folklor. Piosenki zespołów młodego polskiego rocka – tytułem, jakimś fragmentem tekstu a nawet jednym słowem – poruszały mocno napięte struny w sercach młodzieży. Oczywiście – odpowiednio zestawionymi elementami muzycznego wyrazu też. W tym akurat celowała Republika, wprowadzająca zupełnie nowe, ostre brzmienia i wyrażająca samym głosem Ciechowskiego jeszcze więcej niż niósł tekst.

Warstwa tekstowa

Istnieje wiele wersji studyjnych i koncertowych „Białej flagi”, różniących się raz układem akcentów, kiedy indziej – całym zestawem odniesień do aktualnych zjawisk społecznych, jak na przykład w nagraniu z roku 1991, będącym ideową kontynuacją „Naszej klasy” Kaczmarskiego. Tu wydobywam wybrane fragmenty tekstu pierwotnego, zwracając szczególną uwagę na to, że słowa „Białej…” są arcydziełem masowego wrażenia poprzez liczne odniesienia do innych arcydzieł i do wydarzeń politycznych.

Już pierwsze słowa zapowiadają dramat: „Gdzie oni są!”. To nie jest pytanie. To jest wyrzut. Rok po wprowadzeniu stanu wojennego dziesięciomilionowa „Solidarność” rozpadła się jak domek z kart. A ci, co byli tacy mocni w gębie, ci wszyscy „przyjaciele”… „Gdzie oni są!” – pyta Grzegorz Ciechowski i zaraz sam odpowiada: „schowali się po różnych mrocznych instytucjach”. I przedrzeźnia sam siebie, dochodząc do koniecznego rymu: „galopująca prostytucja -ucja-ucja-ucja-ucja-ucja”.

I zaraz o Jaruzelskim: „co to za pan w tych kulturalnych okularach” (w wersji ocenzurowanej: „co to za pan tak kulturalnie opowiada”). Ironią losu – tekst naprawdę nie miał z Jaruzelskim nic wspólnego, powstał wiele miesięcy przed wprowadzeniem stanu wojennego, ale pojawił się w radiu dopiero rok po 13 grudnia 1981. Jak więc ówczesna młodzież mogła interpretować to dopowiedzenie?

„…się stara ładnie siedzieć i wysławiaaaaaaać
ach co za ton co za ukłon
co za miara w każdym zdaniu
i jakie mądre przekonania -ania-ania-ania-ania-ania”.

Gwałt wyśpiewany

To przedrzeźnianie śpiewało się dosadniej: „-onania-onania-onania”! Jakoś trzeba było wyrazić, że gwałt na społeczeństwie odbywa się poprzez słowny samogwałt oratora, który publicznie masturbuje się bolszewicką nowomową. Deklarowane „jedynie słuszne decyzje” zostały tu wyszydzone jako „mądre przekonania -ania-ania-ania…”. Tu muszę dopowiedzieć, że obecność rocka w radiu była w ogóle takim gwałtem niejednoznacznym – gwałtem przez ucho, o którym myśleliśmy tylko: oby nigdy się nie skończył! Intencje władzy – oczywiście złe, ale rezultaty? Faustowskie! W piosence, bo nie w gospodarce, gdzie intencje były raczej dobre. Ponieważ jednak tamtej władzy już wszystko wychodziło na opak, więc gospodarka padła, a muzyka sięgnęła nieba.

Dalej w tekście „Białej flagi” pokazuje się niejednoznaczny obraz:

„co za pochód co za piękny krok
maszerują ramię w ramię wprost
i w bamboszach, w garniturach
z pidżamami pod pachami
z posadami podatkami i z białymi chorągwiami”.

Czy to są manifestacje antyrządowe? Czy raczej chodzenie dookoła więziennego spacerniaka? A może kapitulacja z białą flagą na czele? Pochód zombie? Nie wiemy. W garniturach, a raczej w swetrach, szło się czasem na przesłuchania do bezpieki, ale – na wszelki wypadek – zawsze z węzełkiem rzeczy osobistych, ze szczoteczką do zębów i jakąś pidżamą, która za chwilę może być potrzebna. Ten tekst nie musi dokładnie odzwierciedlać stanu rzeczy. Musi tylko harmonizować ze stanem ducha. Powinien odsyłać do różnych możliwych kontekstów i sytuacji, nawet groteskowych (w bamboszach?). Przypominam, że tekst powstał w pierwszej połowie roku 1981, w czasie bliskim prowokacji bydgoskiej. Ale któż o tym wiedział?

Po tym odróżniamy wieszczów od tekściarzy, że ci drudzy piszą, co widzą, a ci pierwsi – widzą, co piszą, i to się staje. Oni przeczuwają pierwsi. I pierwsi wyrażają.

A już majstersztykiem ukrytego cytowania jest kulminacja piosenki z wielokrotnie wykrzyczanym, dziwnie zaszyfrowanym zwrotem: „tłumy ich, tłumy ich, tłumy ich!”. Takie niezwykłe zestawienie zwykłych wyrazów każe od razu domniemywać, że to tylko powierzchnia czegoś głębszego. A co wtedy mogło się w głowach otwierać, jeśli nie słynna, każdemu wówczas znana i na każdym kroku przypominana fraszka Norwida: „Siła ich”?

„Ogromne wojska, bitne generały,
Policje – tajne, widne i dwu-płciowe –
Przeciwko komuż tak się pojednały?
– Przeciwko kilku myślom… co nienowe!”

Wystarczyło zaśpiewać „siła ich” i już wszystko było wiadomo. Nawet w wersji „tłumy ich”! Bo nie zawsze konieczna jest dosłowność. Potęga prawdziwej sztuki polega na niedopowiedzeniach, na zaproszeniu do przemyślenia, do przeżycia. Sztuka okresu PRL polegała właśnie na stawianiu i zamazywaniu tropów, na wskazywaniu punktów zaczepienia, na kierowaniu do biblioteki – a tam już półkę, książkę i stronicę musiałeś znaleźć sam. Tak zakodowana była też PRL-owska piosenka. Nikt wtedy nie realizował „projektów muzycznych”. Po prostu – artyści tworzyli zwykłe dzieła sztuki. Niektórzy – arcydzieła. Jak niezwykłe, widać dopiero po trzydziestu latach. Taka jest „Biała flaga” z pierwszego tłoczenia.

Przypisy:

[1] Zob. https://kulturaliberalna.pl/2012/11/13/marciniak-co-mi-spiewa-biala-flaga-grzegorza-ciechowskiego-czyli-piosenkologia.
[2] Zob. https://kulturaliberalna.pl/2012/07/10/marciniak-luizka-w-luizce-tomasza-manna; https://kulturaliberalna.pl/2012/07/17/marciniak-luizka-w-luizce-tomasza-manna-czesc-2.