Bartek Biedrzycki
Niech żyje reedycja!
Rynek komiksowy w Polsce to twór dziwny. Z jednej strony niezwykła ilość komiksów ambitnych, niezależnych, artystycznych, z drugiej – palmę pierwszeństwa sprzedaży wydaje się niepodzielnie od lat dzierżyć głównonurtowy, frankoński „Thorgal”. Z jednej strony, co i rusz pojawia się kolejny mędrzec głoszący, że tylko masowy komiks zeszytowy ocali sytuację, a publikacja kolekcji superbohaterskich historii Marvela przyjmowana jest w niektórych kręgach jako najlepsze, co się zdarzyło w ciągu ostatniej dekady, z drugiej zaś komiksy spod szyldu Gwiezdnych Wojen, które wydawałoby się są „pewniakami” w obliczu wielkości fandomu GW i w świetle ogromnej popularności nowego animowanego serialu z tego uniwersum, ograniczają częstotliwość wydawania niektórych serii.
Zresztą Egmont Polska, wydawca zarówno „Thorgala”, jak i „Gwiezdnych Wojen”, wydaje się działać dość zachowawczo. Wprawdzie po latach pojawiło się wreszcie nieco więcej komiksów z Batmanem, ale inne serie amerykańskie, takie jak „Hellblazer” odeszły w niebyt, zaś niepodzielnie królują wznowienia, głównie kolejne wydanie przygód Asterixa, kolejne wydanie przygód Thorgala, ale też wznowienia klasyków polskich. Dużym uznaniem cieszyło się nareszcie (prawdopodobnie) kompletne wydanie „Kajtka i Koka w kosmosie”, zresztą zainteresowaniem cieszą się nadal chyba wszystkie komiksy zmarłego kilka lat temu Janusza Christy. Tylko patrzeć, jak pojawią się dodruki przygód dzielnych wojów Mirmiła – Kajka i Kokosza.
Chyba trochę w tym duchu zachowawczego stawiania na sprawdzone rzeczy i odwoływania siędo popularnego sentymentu wydawnictwo kierowane przez Tomasza Kołodziejczaka zadecydowało o reedycji przygód sympatycznej dwójki dzieciaków i magicznego stwora, których znają bodaj wszyscy, którzy mieli okazję dorastać w latach 70 i 80, czyli Jonki, Jonka i Kleksa. To produkcja skierowana do szerokiego grona odbiorców, a zatem jest inwestycją bezpieczną. Sięgną po nią zarówno dzisiejsi ojcowie, niegdysiejsi czytelnicy, jak i ich dzieci. Rynek był zresztą na przyjęcie tej reedycji przygotowany. W 2009 roku Wydawnictwo Ongrys przygotowało monumentalne wydanie zbiorcze przygód Kubusia Piekielnego, które spotkało się z dobrym przyjęciem i zainteresowaniem czytelników.
Szarlota Pawel (wł. Eugenia Pawel-Kroll) ma swoje miejsce na piedestale pośród „starych mistrzów”, równie poczesne co Polch, Rosiński, Chmielewski czy Christa. Zresztą dla mnie jest to ten sam okres i typ twórczości co właśnie „Tytus, Romek i A’Tomek” czy „Kajko i Kokosz” – bo czytałem te komiksy przez całe lata 80. Trudno jest mi ocenić, czy pierwszym w jej dorobku był dla mnie Kleks, czy Kubuś Piekielny – możliwe, że pojawili się jednocześnie. Jak zwykle w moim przypadku siłą nabywczą była moja matka, która wyposażyła mnie nie tylko w ówczesne wydanie dopiero co wznowionego zeszytu „Niech żyje fantazja”, ale też w inne, nieśmiertelne klasyki jak „Zamach na Milusia” czy – w późniejszych latach i o zupełnie innym ciężarze gatunkowym – „Walka o planetę”.
Pawel całą swoją twórczością udowadnia, że kobiety w Polsce komiks robić mogą i że mogą to robić dobrze. Czyni to zresztą od czasów, gdy współczesne autorki próbujące lansować tę tezę nie potrafiły jeszcze trzymać kredki w ręku. W dodatku, co stwierdzam z ogromną przyjemnością, jej twórczość, humorystyczna, lekka i niepozbawiona polotu, doskonale znosi próbę czasu. Tak przynajmniej rzecz ma się z Kleksem – bo wspomniany Kubuś Piekielny, aczkolwiek nadal śmieszny, wszedł już w tę sentymentalno-wspominkową strefę mroku, której moje dzieciaki nie ogarniają w pełni. W końcu trzeba było żyć w wielkiej płycie w okresie Gierka lub borykać się z kłopotami zaopatrzeniowymi, żeby pewne żarty „załapać” w tych komiksach, opartych na silnych, satyrycznych odniesieniach do świata współczesnego autorce.
Tymczasem perypetie atramentowego ducha, rudej pieguski i jej nieco fajtłapowatego imiennika mają się świetnie. Nadal bawią niewymuszonym, niepretensjonalnym humorem, który w czasach, gdy dzieciakom serwuje się żarty o pierdzeniu i pogwałconą ortografię, tym bardziej się docenia. Niezwykłe, baśniowe perypetie trójki w pierwszym tomie „Niech żyje fantazja” nadal są tak samo aktualne i tak samo rozbrajające – w tym chyba tkwi ich siła, w tej ponadczasowości. W końcu, gdy czytam o przygodach na wyspie uśmiechu albo kolejny raz zaśmiewam się ze Szwajcarii Kaszubskiej, to nie różni się to zbytnio od rozentuzjazmowanych opowieści, sprzedawanych półgłosem lalkom, kucykom i misiowi w pokoju dziecięcym w moim domu. I tu i tam niczym nieograniczona, wręcz nieświadoma jakichkolwiek granic wyobraźnia dziecka ponosi w zupełnie niesamowite, odległe krainy, tworząc absurdalne historie.
Jako dziesięciolatek z zapartym tchem czytałem awanturnicze „Złoto Alaski” czy kryminalno-sensacyjną fabułę (też dopiero co wznowionego) komiksu „Pióro contra flamaster” – tak samo dobrze czyta mi się je teraz, ćwierć wieku później. Ten drugi album zresztą, mimo osadzenia akcji w nieco umownym, lecz jak najbardziej realnym świecie, nadal trzyma się dobrze. I chociaż młody czytelnik może nie załapać żartu z taksówką albo zdziwić się tym, że za granicą nikt nie używa telefonów komórkowych, to jedynym faktycznym problemem może być wyjaśnienie, co to jest ten atrament i te wieczne pióra, które produkuje Masters. Sama intryga zaś, absurdalne zwroty akcji, szybkie tempo wydarzeń – wszystko to sprawia, że album przypomina najlepsze francuskie czy duńskie komedie sensacyjne. Pokolenie urodzone na przełomie wieków, czytające komiksy Disneya i sięgające powoli w kierunku uniwersum Lucasa (obecnie również Disneya) z pewnością odnajdzie w tych fabułach wiele elementów, które zna i lubi.
Trzeba przyznać szczerze, że również od strony graficznej prace Szarloty Pawel nadal siębronią, mimo że mija trzecia dekada od ich powstania. Autorka posługuje się rasowym cartoonem, jakbyśmy to teraz określili, a ten, jeżeli jest zrobiony dobrze, po prostu się nie starzeje i nie dewaluuje. Uczennica Henryka Chmielewskiego osiągnęła, jak się zdaje, poziom wyższy od mistrza – między jej starszymi i nowszymi pracami nie widać tej warsztatowej przepaści, która dzieli chociażby pierwsze „Tytusy” od późniejszych. Tym bardziej, że mimo założonej, umownej prostoty rysunki jednak stoją na bardzo wysokim poziomie – są czytelne, komunikatywne, doskonale ilustrują i uzupełniają narrację – jako nośnik sprawdzają się bezbłędnie. Oczywiście, pozostaje jak zawsze kwestia gustu, ale chociażby Piotrek Nowacki swoimi cenionymi także za granicą pracami udowadnia, że jest zapotrzebowanie i jest odbiorca nastawiony na taki styl.
Reedycje Szarloty Pawel, jak wspomniałem wcześniej, chociaż odwlekane, trafiły na dobry czas. Pokolenie pierwotnych czytelników dorosło i wychowuje kolejnych fanów komiksu w Polsce. Doskonale, że będzie im co podsunąć, bo na tak dziwnym rynku jak nasz nie jest to wcale zadanie ani oczywiste, ani proste. Nie wszystkie klasyki wytrzymały próbę czasu – wątpię, czy Bruno (na razie zafascynowany jedynie resorakiem-batmobilem, ale to dobry początek) będzie w stanie przebrnąć przez lemowską już niemal pod względem technologii i opowieści „Ekspedycję”. Nie jestem pewien, czy Zuza, czytając przygody szympansa, którego desperacko próbuje uczłowieczyć dwójka harcerzy śmiać się będzie tak często jak ja. Natomiast przygody Jonki, Jonka i Kleksa – te komiksy raczej nie będą wymagały zachęty, tłumaczenia i objaśniania.
To, że do wznawianych prac Chmielewskiego, Christy i innych „dawnych mistrzów” dołącza teraz Pawel, jest wydarzeniem bardzo ważnym. Chociażby dlatego, że po kolejnej przeprowadzce wszystkie moje „Kleksy” gdzieś wessało i już nigdy ich w żadnym z pudeł nie odnalazłem. A teraz, na przyzwoitym papierze i z wreszcie dobrze nałożonymi kolorami, w dodatku za naprawdę przystępną cenę wskakują mi na listę zakupów. I, jak miewam poważne wątpliwości co do polityki wydawniczej Egmontu, tym razem mówię głośno i wyraźnie – panie Tomku, świetna robota!
Komiksy:
Szarlota Pawel, „Niech żyje wyobraźnia”, „Pióro contra flamaster”, Egmont Polska, Warszawa 2012.
* Bartek Biedrzycki, CIO w branży telewizyjnej, podcaster, wydawca komiksów. Członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 206 (51/2012) z 18 grudnia 2012 r.