Szanowni Państwo,
gdy w święta zamykają się drzwi polskich domów… Czy można po prostu wierzyć, że piękne życzenia rzeczywiście się za nimi spełniają? Czasem tak – często, niestety, nie. W Polsce rocznie przemocy doświadcza od około 700 tysięcy do niemal miliona kobiet. Przyjęcie „Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej” wzbudziło w Polsce zdumiewające opory. A przecież prawo pięści to dla wielu rodzin codzienność, niestety, także świąteczna.
Kiedy wypada powiedzieć prawdę o przemocy pomiędzy bliskimi? Czy nie wtedy, gdy właśnie wszyscy oczekują od siebie bliskości?
A przemoc objawia się w rodzinie na różne sposoby. To może być nękanie fizyczne, psychiczne, ekonomiczne. Przyjmujące formy wulgarne lub niezwykle wyrafinowane. Ważne jest upokorzenie ofiary, odebranie jej godności, podporządkowanie chorej potrzebie dominacji. Sprawcy zwykle nie stają się przez to szczęśliwi. Sąsiedzi udają, że to nie ich sprawa. Konsekwencje wstydu dotykają jednakowo wszystkich.
Mierząc się z problemem przemocy domowej musimy za każdym razem na nowo postawić pytanie o granice podziału na sferę prywatną i publiczną, szczególnie w kraju tak silnie wspólnotowym jak Polska.
Pierwsza z naszych dzisiejszych autorek, Anna Dryjańska, znakomicie ujmuje sprawę, pisząc, że tak długo, „jak liberalizm będzie polegać na ochronie praw i wolności jednostek, państwo demokracji liberalnej ma nie tylko prawo, ale i obowiązek wtrącania się w sprawy rodziny, jeśli właśnie w rodzinie te prawa i wolności są zagrożone”. Podobnie sprawę stawia Monika Płatek. Tak rozumiana wolność jednostki w uzasadnionych przypadkach może nawet prowadzić do kwestionowania podziału na sferę publiczną i prywatną, na co zwraca uwagę Elżbieta Korolczuk.
Joanna Piotrowska wyjaśnia, dlaczego i w jaki sposób temat przemocy domowej przez całe dziesięciolecia był w naszym kraju ignorowany. Nawet wartościowe i dalekowzroczne projekty czy kampanie medialne często nie mogły przynieść pozytywnych efektów. Do gorącej dyskusji na temat „Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej” oraz polemik z Episkopatem oraz polskimi konserwatystami odnosi się w swoim tekście Katarzyna Kazimierowska.
Zapraszamy do lektury!
Karolina Wigura
1. ANNA DRYJAŃSKA: Przeciw unieważnieniu kobiet
2. MONIKA PŁATEK : O potrzebie ingerencji państwa w życie rodziny
3. ELŻBIETA KOROLCZUK: Dlaczego w Polsce nie uważa się przemocy domowej za istotną
4. JOANNA PIOTROWSKA: Powiedzmy to głóśno: przemoc ma płeć!
5. KATARZYNA KAZIMIEROWSKA: Nie rozmieniajmy się na drobne
Anna Dryjańska
Przeciw unieważnieniu kobiet
Czy państwo liberalnej demokracji powinno się wtrącać w sprawy rodziny? A czy kiedykolwiek istniało państwo, które się nie wtrącało?
Nie sięgając do starożytności, można przywołać przykłady Landrechtu pruskiego czy Kodeksu Napoleona, które na terenie porozbiorowej Polski instytucjonalizowały patriarchalny model rodziny. Trudno sobie wyobrazić, by państwo miało zrezygnować z nadawania praw i egzekwowania obowiązków członkiń i członków związków małżeńskich, partnerskich czy rodziny. Pytanie nie brzmi więc „czy”, ale „jak”.
„Wtrącanie się” państwa jest dyskursywnie przezroczyste do momentu, gdy tematem debaty zaczyna być przemoc w rodzinie – w najpowszechniejszym wydaniu przemoc mężczyzn wobec kobiet lub rodziców wobec dzieci. Landrecht pruski regulował kwestię bardzo precyzyjnie: rodzice mogą karcić swoje dzieci w każdy dogodny sposób, o ile nie spowoduje to uszczerbku na ich zdrowiu. Władzę nad dziećmi przyznano ojcu. Państwo demokracji liberalnej boryka się z obyczajową spuścizną czasów, których kodeksy wprost stwierdzały, że głową rodziny jest mężczyzna i przyznawały mu znaczne środki egzekwowania posłuszeństwa członkiń i członków jego rodziny.
Tak długo, jak liberalizm polega na ochronie praw i wolności jednostek, państwo demokracji liberalnej ma nie tylko prawo, ale i obowiązek wtrącania się w sprawy rodziny, jeśli właśnie w rodzinie te prawa i wolności są zagrożone. Jako że dokonywanie i doświadczanie przemocy jest na mocy tradycji silnie związane z płcią społeczno-kulturową, państwo demokracji liberalnej ma jednak problem z wykonywaniem swoich powinności. Myślenie o kobietach jako o podmiotach i obywatelkach nie zakorzeniło się jeszcze na tyle powszechnie i głęboko, by urzędnicy dopełniali swoich obowiązków w sytuacji, gdy mężczyzna stosuje przemoc. Dawne kodeksy tylko formalnie utraciły swoją moc.
„Życie nas uczy, że alkowa małżeńska to rzecz święta, jak długo porachunki w małżeństwie załatwiane zostają między małżonkami, tak długo kit łączący obie strony może trzymać.
Wmieszanie się trzeciej osoby, a w szczególności wmieszanie się niedźwiedziej
łapy władzy państwowej w sprawy tak delikatnej natury, jak sprawy małżeńskie, chyba raczej przyczynią się do rozbicia małżeństwa niż do naprawy błędu. Tę ingerencję państwową trzeba, więc zachować dla spraw ważniejszych” – jeszcze w 1928 roku mówił znany polski prawnik Władysław Wolter.
Echo jego słów niesie się aż do dziś. Słychać je, gdy współczesny adwokat krotochwilnie argumentuje, że zgwałcenie powinno być ścigane tylko na wniosek ofiary, a nie z urzędu, skoro to „niewiasta” może określić, czy doszło do gwałtu, czy niewinnego flirtu. Dźwięczy, gdy wycofanie ze sprzedaży książek instruujących, jak bić niemowlęta w podeszwy stóp, określane jest jako atak na rodzinę. Pobrzmiewa, gdy jedna trzecia mężczyzn, którym udowodniono gwałt, dostaje od polskich sędziów kary w zawieszeniu.
W manifeście liberalnym Jarosław Kuisz i Paweł Marczewski upatrują źródeł polskiego liberalizmu w traumatyzującej próbie unieważnienia jednostki przez PRL. Unieważnienie to być może najważniejsze doświadczenie kobiet w historii. Niezależnie od tego, czy chodzi o czas III RP, PRL, II RP czy wcześniejsze epoki, kobiety i ich doświadczenia, osiągnięcia lub krzywdy były unieważniane. Rewolucja liberalna, datowana przez autorów manifestu na 1989 rok, dla kobiet jak dotąd nie nadeszła. Krokiem w dobrym kierunku jest podpisanie przez polski rząd europejskiej Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Proces ratyfikacji pokaże, jak bardzo Polska jest państwem liberalnym, a jak bardzo patriarchalnym.
* Anna Dryjańska, socjolożka, pracownica Fundacji „Feminoteka”, współorganizatorka III Europejskiego Kongresu Kobiet. Autorka „Pocztu przeciwników praw kobiet” wystawionego w Muzeum Sztuki w Łodzi.
***
Monika Płatek
O potrzebie ingerencji państwa w życie rodziny
Bardzo go kochała, więc kiedy po raz pierwszy poprosił, by jednak nie szli na ten recital, na który byli umówieni z jej przyjaciółmi, zgodziła się nie iść. Z czasem przestała wychodzić, by go nie drażnić, bo jej rodzina i jej znajomi wyraźnie działali mu na nerwy, a wtedy złościł się. Ale zanim doszło do rękoczynów długo i stopniowo wsiąkała w to, co trudne do nazwania. Twierdził, że w domu wszystko musi być tak, jak on chce i było, bo w końcu nawet fakt, że wyliczał ją z każdego wydatku, kontrolował, żądał seksu, obiadu i posprzątanego mieszkania trudno było nazwać czymś niewłaściwym. Sądziła, że wszyscy tak żyją. Nie podobało się jej, że coraz częściej wyśmiewał jej wygląd, zaczął zdradzać, a kiedy sprzeciwiła się po kolejnej zdradzie pójść z nim do łożka, zaciągnął ją bez słowa, przydusił, zrobił swoje. Na spowiedzi ksiądz uświadomił ją, że skoro mąż nie bije to niech nie narzeka i stara się tak zachowywać, by nie zmuszać go do brania jej silą, jest w końcu jego żoną. Lekarz ogólny do którego zgłosiła się z nasilającymi bólami w podbrzuszu i z którym próbowała rozmawiać o sytuacji w domu zbył ja i zalecił regularne branie no-spa. Policjant o którego zwróciła się z prośba o pomoc , gdy obok przymuszania do współżycia pojawiała się regularnie szarpanina i wyzwiska współczuł jej, ale stwierdził, że skoro nie widać siniaków i nic nie ma złamanego to on to kiepsko widzi…
Definicja przemocy w rodzinie przyjęta w polskiej ustawie o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie obejmuje i nazywa przemocą opisany powyżej stan rzeczy. Tyle, że dzieje się to w kraju, który nie odrobił lekcji, zadania, jakie na siebie przyjął ratyfikując już 2 kwietnia 1982 roku Konwencję ONZ w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji kobiet [CEDAW]. Państwo polskie wzięło już wówczas na siebie zobowiązanie, by podjąć wszelkie stosowne kroki, by wyrugować dyskryminację kobiet, również tę, która towarzyszy przemocy w rodzinie. Ingerencję państwa w sprawy rodziny rozumiemy zbyt często w postaci policjanta, który puka i wyprowadza partnera, który bije, znęca się, awanturuje. Zbyt rzadko rozumiemy, że owa ingerencja to proces, który ma na celu eliminację z naszej świadomości i rutyn, przyzwolenia na przedmiotowe, pogardliwe, podporządkowane traktowanie. Jak dalece państwo powinno ingerować w życie rodziny? Tak dalece, jak się zobowiązało w konwencji CEDAW i w konstytucji gwarantując niedyskryminacje i wsparcie dla rodziny. Przyjęta definicja przemocy mogłaby mówić wprost o formach w jakich się wyraża, o fizycznym, psychicznym, ekonomicznym i seksualnym jej aspekcie. Nie mówi i nie musi to być problemem, jeśli mamy wolę ściągania wszelkich już rozpoznanych form, a definicja jest na tyle szeroka i ogólna, że obejmuje je wszystkie. Na poziomie praktycznym mamy trudność i z jej rozpoznawaniem i z polityką społeczną, która ma na celu jej przeciwdziałanie. Ta ostatnia wymaga przykładów zachowań wskazanych i wyraźnego komunikatu co jest niedozwolone, niestosowne, niewskazane oraz tego jakie są konsekwencje przekroczenia norm i tego, że będą one konsekwentnie egzekwowane. Póki co brak jest i informacji i konsekwentnego ścigania. Podpisana Konwencja Rady Europy [CETS 210] nazywa rzecz po imieniu i konkretyzuje. Nie będzie więc już można wykręcić kotem ogona, udać, że się nie wie, nie rozumie lub odczytuje inaczej. W krajach, gdzie kultura prawna i kapitał społeczny są równie słabo rozwinięte taka precyzja jest wskazana. Polska jest takim krajem. I czy w związku z tym potrzebne są nam w ramach infrastruktury porządne domy dla matek samotnie wychowujące dzieci? Być może, ale przede wszystkim Polsce potrzebne jest zrozumienie, że dziecko ma dwoje rodziców tak samo za nie odpowiedzialnych i w równej mierze potrzebnych, jeśli chodzi o poświęcony mu czas, uwagę i miłość. To ważniejsze niż domy dla samotnych…a już jeśli maja takie być, to powinni się w nich znaleźć w pierwszej kolejności ci, którzy dom swój, stosując przemoc niszczą.
Tyle, że o oni mogą mieć wobec państwa „regres”. Ukochany mojej bohaterki nie miał innych wzorów, naśladował te, które poznał w domu, o których słuchał w pracy i z ambony. Uważał, że zachowuje się jak tradycyjny, normalny dobry mąż i głowa rodziny. Uważał, że miał prawo wymagać i jako głowa rodziny miał prawo żądać szacunku i podporządkowania się, a skoro napotkał na opór i sprzeciw uważał , że ma prawo dyscyplinować żonę. Nie chciał źle, chciał utrzymać porządek i rodzinę. Jego zdaniem, to żona biegając po księżach, lekarzach i policjantach przynosiła mu wstyd i nie zachowywała się niewłaściwie.
Na dzień dzisiejszy poniewierane na różne sposoby już co raz częściej wiedzą, że to, co im się przytrafia nie ma nic wspólnego z dobrą rodziną, nawet jeśli jest to rodzina tradycyjna. Sprawcy tego nie wiedzą. Ingerencja państwa nie może się zaczynać tam, gdzie urzęduje policjant, prokurator i sąd. Państwo już w 1982 roku zobowiązało się rugować uprzedzenia, zwyczaje, tradycje i inne praktyki oparte na idei niższości kobiet i na stereotypowym modelu roli kobiet i mężczyzn. Mój bohater na równi z Ministrem Sprawiedliwości pokazuje jak kiepsko się z tego wywiązaliśmy. Nie było woli nawet wtedy, gdy Pekińska platforma działania z 1995 dostarczyła do tego narzędzi. Podpisanie tej Konwencji daje i narzędzia i nadzieję, że tym razem nie chodzi o pusty gest lecz o świadomą wolę eliminacji przemocy wobec kobiet i w rodzinie.
* Monika Płatek, prawniczka i wykładowczyni akademicka, feministka. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, pracuje w Zakładzie Kryminologii w Instytucie Prawa Karnego na Wydziale Prawa i Administracji.
***
Elżbieta Korolczuk
Dlaczego w Polsce nie uważa się przemocy domowej za istotną
Usprawiedliwianie braku rozwiązań instytucjonalnych brakiem pieniędzy wynika nie z ubóstwa, ale z priorytetów władzy. Choć wydatki na stadiony stały się już przysłowiowe, wciąż brakuje środków na infrastrukturę socjalną i wspomaganie ofiar przemocy domowej. To nie przypadek.
Debaty o przemocy domowej opierają się na założeniu, że stosunkowo łatwo jest oddzielić sferę publiczną od prywatnej. Feministyczne badaczki i teoretyczki, takie jak choćby Susan Moller Okin czy Ruth Lister, dawno poddały ten podział krytycznej analizie. Wciąż jednak uznaje się, że w sferze publicznej ingerencja państwa jest usprawiedliwiona i akceptowalna, zaś sfera prywatna ma być wolna od interwencji kogokolwiek z zewnątrz. Polityczny wymiar rodziny jest w tym ujęciu kompletnie ignorowany, podobnie jak problem braku sprawiedliwości w życiu prywatnym. Uznaje się, że kwestie władzy czy przemocy, które są elementami definicyjnymi polityki, nie odnoszą się do sfery rodzinnej. Ta ma być apolityczna. To jeden z ważnych powodów, dla których nasze państwo tak niechętnie podejmuje temat przemocy domowej, uznając ją za sprawę prywatną i odmawiając tym samym ochrony jej ofiarom. Jeśli ktoś zostaje napadnięty na ulicy, nikt nie ma wątpliwości, że jest ofiarą przemocy, bez względu na to, jakie relacje łączą go ze sprawcą. Dlaczego więc, gdy do przemocy dochodzi w domu, nie jest to takie oczywiste?
Niekonsekwentne państwo
W wielu krajach, w tym też w Polsce, podział na sferę publiczną i prywatną jest specyficzny. Jak pisała Nanette Funk, pewne elementy życia rodzinnego, takie jak kwestie reprodukcji, czyli edukacja seksualna czy aborcja, uznawane są za sferę, która powinna podlegać państwowej regulacji. Jednocześnie o przemocy domowej, która przecież także dotyczy sfery prywatnej, myśli się jako o zjawisku, w które państwo nie powinno się mieszać. To istotna niekonsekwencja, której wiele osób nie dostrzega. W efekcie sankcjonuje się przemoc: instytucjonalną – państwa, które decyduje za kobiety w kwestii rozrodczości, oraz bezpośrednią – w sferze domowej, która dotyka przede wszystkim kobiet i dzieci.
Konwencja Rady Europy jest dokumentem ważnym i potrzebnym, między innymi dlatego, że podkreśla istnienie przemocy w przestrzeni prywatnej i to w różnych wymiarach: psychicznym, fizycznym, seksualnym i ekonomicznym. Jako społeczeństwo oswoiliśmy się z tym, że istnieje problem fizycznej przemocy domowej, natomiast bardzo mało mówi się o jej pozostałych rodzajach. Uświadamianie młodych osób na temat tego, co jest przemocą, oraz że mają prawo powiedzieć „nie” i szukać pomocy, powinno być ważnym elementem edukacji seksualnej czy edukacji w ogóle.
Ważną rolę pełnią też kampanie społeczne, nawet jeśli najsłynniejsza polska medialna kampania antyprzemocowa ze sloganem „Bo zupa była za słona” jest często wyśmiewana i uznawana za przerysowaną. Moim zdaniem zrobiła ona wiele dobrego – przede wszystkim dlatego, że wywołała publiczną dyskusję na temat przemocy domowej. Zasięg tej kampanii był nie do przecenienia, gdyż tego typu komunikaty w mediach pojawiają się sporadycznie. Ostatnia dyskusja wokół sytuacji Katarzyny Figury czy publiczna spowiedź Hanny Lis, która wyjawiła, że w poprzednim związku była ofiarą przemocy, są przykładami przełamywania stereotypu przemocy jako problemu dotykającego tylko marginesu społeczeństwa. Tego typu wypowiedzi osób znanych są niezwykle ważne, bo naprawdę uświadamiają, że taki problem może dotknąć każdego. Nie zastąpią jednak edukacji i szeroko zakrojonych kampanii społecznych, które powinny być finansowane i wspierane przez państwo.
Konwencja to nie magiczna różdżka
Przeciwnicy Konwencji – konserwatywni politycy i hierarchowie Kościoła katolickiego – ubolewają, że może się ona przyczynić do demontażu tak zwanej tradycyjnej rodziny. Nie tłumaczą zwykle, co przez to pojęcie rozumieją, poza tym, że ma być ona heteroseksualna. Jeśli ma to być również rodzina, w której przemoc jest oczywistością, to rzeczywiście dobrze byłoby się z nią pożegnać – podobnie jak z dyskryminacją kobiet czy mniejszości seksualnych. Konwencja bardzo trafnie wskazuje na to, że szeroko rozumiana równość między płciami jest warunkiem wstępnym walki z przemocą. Jeżeli mówimy o przemocy ekonomicznej, to składają się na nią kwestie strukturalne: to, że kobiety są częściej bezrobotne, mniej zarabiają i są przez to uzależnione ekonomicznie od swoich partnerów. Dlatego też wprowadzane rozwiązania powinny być kompleksowe i obejmować likwidację nierówności między płciami w takich obszarach, jak zarobki, dostęp do zatrudnienia czy do instytucji opiekuńczych. To podstawa ich skuteczności.
Konwencja to nie magiczna różdżka, ale jedno z narzędzi, które może być wykorzystywane przez organizacje pozarządowe czy inne instytucje do wywierania nacisku w celu wprowadzania konkretnych rozwiązań, na przykład reformy budżetu. Polska, wbrew pozorom, wcale nie plasuje się w światowej końcówce pod względem dochodów. Usprawiedliwianie braku rozwiązań instytucjonalnych brakiem pieniędzy pokazuje nie tyle nasze ubóstwo, co priorytety władzy. Wydatki na stadiony stały się już przysłowiowe, ale pokazują one, jakiego typu inwestycje państwo preferuje. Dlaczego zawsze brakuje środków na takie kwestie, jak infrastruktura socjalna czy wspomaganie ofiar przemocy domowej? Po prostu dlatego, że państwo uznaje tę sferę za nieistotną.
Czy podpisanie Konwencji i jej, miejmy nadzieję, szybka ratyfikacja rzeczywiście będą miały to znaczenie w sensie praktycznych rozwiązań, zależy od tego, w jaki sposób władze będą konwencję wprowadzały w życie. Nie mam wątpliwości, że konieczne jest przede wszystkim krytyczne podejście do zakładanego podziału pomiędzy prywatnym i publicznym i rezygnacja z założenia, według którego sfera prywatna ma być wolna od interwencji państwa w przypadku, gdy dochodzi w niej do przemocy, łamania praw niektórych członków rodziny. Państwo ma tu wiele do zrobienia i czasem nie wymaga to ogromnych nakładów finansowych, dziś bowiem odchodzi się od wizji, w ramach której ofiara przemocy ma uciekać do specjalnych schronisk czy domów pomocy. Przyjmuje się, że to sprawca powinien być izolowany, ponosić odpowiedzialność za swoje czyny, na przykład tracąc prawo do zajmowanego do tej pory mieszkania.
Jako socjolożka wiem, że nazywanie pewnych zjawisk – zmiana w mówieniu i myśleniu – jest bardzo ważnym elementem zmiany społecznej. To jest taki element, którego nie możemy zadekretować. Musimy nad nim po prostu długo i intensywnie pracować. Podpisanie konwencji – mimo żenujących i absurdalnych wypowiedzi jej przeciwników – jest dobrym początkiem zmian.
* Elżbieta Korolczuk, doktor socjologii, badaczka zatrudniona na Södertörns University w Sztokholmie, współredaktorka (z Renatą E. Hryciuk) książki „Pożegnanie z Matką Polką? Dyskursy, praktyki reprezentacje i macierzyństwa we współczesnej Polsce”. Członkini Porozumienia Kobiet 8 Marca.
***
Joanna Piotrowska
Powiedzmy to głośno: przemoc ma płeć!
Mam nadzieję, że rząd nie ulegnie naciskom Kościoła i szybko ratyfikuje Konwencję o zwalczaniu przemocy, wprowadzając część jej zapisów natychmiast. Do tego potrzeba jednak odwagi, nieustępliwości i wspólnych wysiłków rządu oraz organizacji antyprzemocowych.
W Polsce rocznie doświadcza przemocy od 700 tysięcy do niemal miliona kobiet. Około 150 Polek rocznie zostaje zamordowanych w wyniku tak zwanych nieporozumień domowych. Choć skala przemocy wobec kobiet i dziewcząt jest w naszym kraju ogromna, przytaczane dane nie robią wrażenia na kolejnych ekipach rządzących. Większość podejmowanych po 1989 roku prób wprowadzenia spójnego i skutecznego programu antyprzemocowego, uwzględniającego największą grupę ofiar przemocy, jaką są kobiety, spełzły na niczym. Problem przemocy wobec kobiet wciąż jest traktowany marginalnie, nadal brakuje systematyczności i kompleksowości działań w tym zakresie. Co więcej, wiele grup w Polsce – począwszy od polityków, przez przedstawicieli służb pomocowych, aż po ekspertki i ekspertów antyprzemocowych – często podważa konieczność zajęcia się problemem przemocy wobec kobiet i stereotypami płciowymi, które do tej przemocy prowadzą.
Aby zrozumieć opór i niechęć ekip rządzących do tematu przemocy wobec kobiet, warto prześledzić, jak wyglądała w Polsce debata na ten temat od 1989 roku. Problem przemocy wobec kobiet od lat jest spychany na margines, lekceważony i ośmieszany. Konwencja Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy w rodzinie nareszcie wyciągnęła na wierzch to, co do tej pory było skrzętnie skrywane – polską tradycję pogardzania tym, co kobiece, nawet jeśli jest to tak dramatyczny problem, jak przemoc. W Polsce mamy wielki problem z powszechną mizoginią i seksizmem. Czas najwyższy, żeby o tym rozmawiać wprost, bez owijania w bawełnę.
„Bo zupa była za słona”
Pierwsza kampania świadomościowa dotycząca przemocy w rodzinie odbyła się w 1997 roku i została zorganizowana przez Państwową Agencję Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (PARPA), której przypisano zadania z tego obszaru. Choć kampania odbywała się pod hasłem „Powstrzymać przemoc domową”, to jednak wyraźnie wskazywała – poprzez umieszczone na billboardach zdjęcia kobiet – kto przede wszystkim doświadcza przemocy i że jej źródłem są powszechnie panujące w świadomości społeczeństwa stereotypy na temat kobiet. Jednym z elementów kampanii były billboardy przedstawiające pobite kobiety z hasłami: „Bo zupa była za słona”, „Bo była zbyt atrakcyjna”, „Bo musiał jakoś odreagować”, które znalazły się na ulicach 22 miast.
Kampania odbiła się głośnym echem w całej Polsce. Dyskutowano o niej w mediach, była analizowana przez ekspertów z dziedziny reklamy społecznej. W tym samym roku rząd uruchomił program „Przeciw przemocy – wyrównać szanse”. Był to pierwszy i niestety ostatni tak innowacyjny i szeroko zakrojony projekt mający na celu przeciwdziałanie zjawisku przemocy, w tym przemocy wobec kobiet w Polsce. Zakładał m.in. próbę stworzenia w Polsce bazy dla instytucjonalnego systemu pomocy dla kobiet znajdujących się w szczególnie trudnej sytuacji życiowej; miał wspierać oraz integrować różne formy przeciwdziałania przemocy rodzinnej i udzielania pomocy kobietom i dzieciom – najczęstszym ofiarom przemocy; przewidywał stworzenie i finansowanie Centrów Pomocy dla Kobiet w wybranych miastach wojewódzkich, które miały zapewnić wszechstronną pomoc kobietom-ofiarom przemocy w rodzinie, a także zakładał uruchomienie linii kredytowych dla osób pokrzywdzonych, wspierający kobiety-ofiary przemocy w ekonomicznym usamodzielnieniu się. Powstała wtedy realna szansa na długofalową, przemyślaną pomoc dla kobiet doświadczających przemocy.
„Po co kobietom pożyczki – i tak ich nie spłacą”
Program miał trwać do 2000 roku, jednak w 1997 roku, pod dojściu do władzy nowego rządu (AWS), zlikwidowano biuro Pełnomocnika Rządu ds. Kobiet i Rodziny, a na jego miejsce powołano biuro Pełnomocnika Rządu ds. Rodziny. Rozpoczęte przez poprzedni rząd działania, mające na celu zmianę stereotypów przyczyniających się do przemocy w rodzinie, nie tylko zostały zatrzymane – całkowitej zmianie uległy założenia programu antyprzemocowego. Przedstawiciele nowego rządu uważali, że prowadzenie tak zapisanej kampanii jest zamachem na rodzinę, zaś doradcy nowego pełnomocnika twierdzili między innymi, że „takim kobietom nie należy dawać pożyczek, bo i tak ich nie spłacą. Przeznaczone są dla nich zasiłki z pomocy społecznej”.
Po raz kolejny (i nie ostatni) działania antyprzemocowe, walka z przemocą wobec kobiet i pomoc dla nich, spadły wtedy na barki organizacji pozarządowych. To one właśnie do dziś prowadzą badania na temat zjawiska przemocy wobec kobiet, szkolą służby państwowe i samorządowe, udzielają porad prawnych i psychologicznych, prowadzą edukację publiczną, telefony zaufania oraz schroniska. Jednak ze względu na niedostateczne finansowanie i brak zainteresowania rządu tą problematyką działania te nie mogły być ani szeroko rozpowszechnione, ani widoczne i skuteczne, a przede wszystkim prowadzone tak systematycznie, jak wymagałby skala zjawiska.
Kolejna kampania miała miejsce dopiero w 2003 roku i odbywała się pod patronatem Kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej i ambasadora Finlandii. Zaangażowała się w nią ówczesna szefowa Kancelarii Prezydenta Barbara Labuda. Tytuł kampanii brzmiał „Kobieta bezpieczna”, zaś w jej ramach odbywały się szkolenia z samoobrony prowadzone przez policjantów, a także wykłady z psychologii, prawa, technik negocjacji. Przygotowano również spoty telewizyjne i billboardy zachęcające kobiety do udziału w projekcie. W środowisku feministycznym kampania ta wzbudziła mieszane uczucia. Z jednej strony zachęcała kobiety do tego, by się bronić, z drugiej – użyty w kampanii slogan, „Nie wychylaj się”, wzmacniał stereotyp kobiety uległej i biernej.
Niewidzialne kobiety
Po zmianie ekipy rządzącej w 2001 roku przywrócono stanowisko Pełnomocnika Rządu, który tym razem otrzymał nazwę ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn. Na jego czele stanęła Izabela Jaruga-Nowacka, a problematyka przemocy wobec kobiet znów stała się jednym z ważnych tematów. W „Krajowym programie działań na rzecz kobiet na lata 2003-2005” poświęcono problemowi przemocy wobec kobiet obszerny rozdział, w którym zapisano zobowiązania dotyczące przeciwdziałania i eliminowania przemocy wobec kobiet, m.in. przygotowanie projektu kompleksowej ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w bliskich związkach, zweryfikowanie zapisów zawartych w Karcie Praw Ofiary tak, aby uwzględniały sytuację kobiet-ofiar przemocy, budowanie instytucjonalnego systemu wsparcia dla kobiet-ofiar przemocy, a także przeprowadzenie szeroko zakrojonej kampanii informacyjnej dotyczącej zjawiska przemocy wobec kobiet i promocji polityki pod nazwą „Zero tolerancji dla przemocy”.
Jednak ani zmian w Karcie Praw Ofiary, ani planowanej kampanii nie udało się przeprowadzić. Inicjatywę w wielu obszarach znów przejęły organizacje pozarządowe oraz nieformalne grupy, organizując działania w ramach międzynarodowej kampanii „16 dni działań przeciw przemocy wobec kobiet”. Jednym z niewielu założeń zapisanych w Krajowym Programie dotyczącym przemocy, który został zrealizowany przez rząd SLD, było opracowanie i wprowadzenie Ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Uchwalenie jej można uznać za jeden z sukcesów tamtego gabinetu, z dzisiejszego punktu widzenia niepokoi jednak brak wyodrębnienia zjawiska przemocy w rodzinie wobec kobiet. Wyraźne wprowadzenie do zapisów ustawy określenia: „przemoc w rodzinie wobec kobiet” czy też np. w postaci sformułowania: „przemoc w relacjach rodzinnych, zwłaszcza wobec kobiet i dzieci”, nie tylko lepiej oddawałoby stan faktyczny, ale i podkreślało podmiotowość kobiet.
Kolejne antyprzemocowe działania rządu miały miejsce w 2004 roku. Tym razem kampania przebiegała pod hasłem „Przełam przemoc” i została zorganizowana przez ówczesną Pełnomocniczkę Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn Magdalenę Środę. W jej ramach uruchomiono m.in. specjalną infolinię dla ofiar przemocy. Informacje o tym, że każda przemoc domowa jest przestępstwem, pojawiały się w radiu, telewizji i na billboardach. Była to ostatnia ogólnopolska kampania dotycząca przemocy wobec kobiet w Polsce przygotowana przez rząd. W 2005 roku urząd pełnomocnika rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn został zlikwidowany przez rząd Jarosława Kaczyńskiego. Od tamtego momentu problem przemocy wobec kobiet stał się dla polskiego rządu niewidzialny.
Bezsilność politycznej gładkości
Na brak działań rządu w zakresie przeciwdziałania przemocy wobec kobiet zwracał Polsce uwagę Komitet ds. Likwidacji Dyskryminacji Kobiet przy ONZ, przed którym Polska ma obowiązek składania okresowych sprawozdań z realizacji postanowień Konwencji w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji kobiet. Zagraniczni eksperci zwrócili uwagę na kwestię „znikania” kobiet w polskiej polityce, która jest określana dziś mianem prorodzinnej, nie zaś równościowej; ich niepokój budziło przede wszystkim postrzeganie przemocy domowej jako problemu neutralnego płciowo. Komitet zalecił także przeprowadzenie kampanii mającej na celu zwiększenie świadomości odnośnie zwalczania przemocy wobec kobiet. Choć od tamtego czasu minęło pięć lat, rząd polski pozostaje głuchy na te zalecenia: od 2005 roku nie przeprowadził ogólnopolskiej kampanii antyprzemocowej, nie skierował żadnych działań do grupy najbardziej narażonej na przemoc – do kobiet.
W Polsce żaden z rządzących polityków nie podważy twierdzenia, że przemoc w rodzinie jest poważnym problemem. Jednak, sądząc po nikłym zaangażowaniu, braku programów profilaktycznych i edukacyjnych z prawdziwego zdarzenia, a także kampanii świadomościowych, można postawić tezę, że nie jest to problem, który faktycznie leży na sercu ekipom rządzącym. Dyskusje sprowadzają się do gładkich i tak naprawdę nic nie nieznaczących słów, które w dodatku nie przekładają się na realne zmiany i poprawę sytuacji kobiet doświadczających przemocy. Na tle działań podejmowanych w innych krajach Unii Europejskiej czy w Stanach Zjednoczonych Polska wypada blado. Brakuje u nas także książek, publikacji, które nie traktowałaby problemu przemocy jedynie od strony prawnej czy medycznej. Przemoc nie jest analizowana od strony społecznej, kulturowej czy religii.
Polska jest także jedynym krajem na świecie, w którym kampania znana pod nazwą „Biała wstążka” nie jest inicjatywą mężczyzn, lecz kobiet, które nagradzają mężczyzn zaangażowanych w przeciwdziałanie przemocy. W porównaniu z innymi krajami w Polsce także znani celebryci i celebrytki rzadko z własnej inicjatywy angażują się w działania antyprzemocowe skierowane do kobiet.
Temat przemocy wobec kobiet od 2005 roku praktycznie nie był u nas analizowany (prócz publikacji przygotowanych przez organizacje kobiece i niektóre organizacje zaangażowane w przeciwdziałanie przemocy w rodzinie, takie jak Pogotowie Niebieska Linia). Dyskusja nad Konwencją Rady Europy i kwestionowanie przez wiele środowisk jej zapisów bardzo wyraźnie pokazują, że temat przemocy wobec kobiet jest w Polsce kontrowersyjny, bo – jak podkreślają ekspertki i eksperci – źródło problemów związanych z przemocą i brakiem realnych działań, by jej przeciwdziałać, nie tkwi w braku przepisów, ale w praktyce, w której kulturowe przyzwolenie na przemoc w rodzinie idzie w parze z opieszałością działań organów ścigania. Tu także upatruję jednej z głównych przyczyn oporu ze strony przedstawicieli m.in. Ministerstwa Sprawiedliwości w podpisaniu i ratyfikowaniu przez Polskę Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy w rodzinie. Choć Konwencja w końcu została podpisana w grudniu 2012 roku, nadal budzi sprzeciw Kościoła katolickiego i środowisk prawicowych.
Mamy naprawdę wiele do nadrobienia. Pozostaje nie tracić nadziei, że kolejne akcje i kampanie organizacji pozarządowych, które będą domagały się jak najszybszej ratyfikacji Konwencji, zmienią w końcu nie tylko myślenie o przemocy wobec kobiet, ale także przyczynią się do realnych działań profilaktycznych skierowanych do kobiet, dziewcząt, edukacji całego społeczeństwa i skutecznego ścigania przemocy. Mam także nadzieję, że rząd nie ulegnie naciskom Kościoła i Konwencję szybko ratyfikuje, a część zadań zapisanych w Konwencji zacznie wprowadzać natychmiast. Do tego trzeba będzie jednak odwagi, nieustępliwości i wspólnych wysiłków rządu oraz organizacji antyprzemocowych.
* Joanna Piotrowska, założycielka i szefowa Fundacji „Feminoteka”. Trenerka samoobrony i asertywności dla kobiet i dziewcząt WenDo, trenerka i ekspertka antydyskryminacyjna, równościowa i antyprzemocowa.
***
Katarzyna Kazimierowska
Nie rozmieniajmy się na drobne
W sobotnie przedpołudnie w radiowej Jedynce trafiłam na pogadanki na kilka tematów. Główny wątek poświęcony był podpisanej właśnie przez rząd Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet oraz przemocy domowej. Jak zawsze, nie brakowało głosów za i przeciw, sceptyków i optymistów. Ale zaskoczył mnie głośny protest i pełne niepokoju wyznania posłanki Julii Pitery. Wysunęła ona mocne zastrzeżenie, że konwencja spycha w cień mężczyzn jako ofiary przemocy domowej, gdyż – promując przeciwdziałanie przemocy wobec kobiet – nie dopuszcza do sytuacji, gdy to mężczyzna cierpi z powodu kobiety psychicznie, ekonomicznie a nawet fizycznie. A to wcale niemały procent!
Na głosy innych uczestników dyskusji, w tym profesor Małgorzaty Fuszary, że konwencja dotyczy przemocy domowej szeroko rozumianej i że miejsce dla poszkodowanych mężczyzn również się w niej znajduje, Julia Pitera zaprotestowała, że w związku z tym nazwa dokumentu jest wadliwa. I wobec tego usuwa mężczyzn w cień tak czy inaczej, bo oni wstydzą się opowiadać o swoim cierpieniu, gdy wszyscy wokół są przekonani, że ofiarami przemocy mogą być tylko kobiety, zaś mężczyźni – sprawcami.
Nikt nie twierdzi, że przemoc kobiet wobec mężczyzn nie istnieje. Ale konwencja opiera się na statystykach, te zaś na liczbie zgłoszeń przypadków przemocy. Przypadek przemocy może zgłosić każdy. Jeśli na 100 procent przypadków, ponad 90 dotyczy przemocy wobec kobiet, trudno nie stwierdzić, że to kobiety właśnie są głównymi ofiarami.
Któryś z rozmówców przytoczył także głosy oburzonych biskupów, jako reakcję na podpisaną konwencję. Tu także Julia Pitera zaprotestowała, zwracając uwagę, że nie można uogólniać, że wszyscy są przeciwko konwencji, bo ona zna wielu księży, którzy pomagają swoim wiernym.
Myślę, że każdy z nas zna księdza, którego postawiłby za wzór kościelnych cnót, i takiego, któremu odmówiłby nie tylko prawa do publicznego wypowiadania się, ale i święceń. Nie mówmy o wyjątkach, mówmy o reprezentacji. Przeciwko konwencji chroniącej 90 procent zgłoszonych przypadków przemocy głośno protestuje kwiat polskich biskupów. „Konwencja o zapobieganiu przemocy wobec kobiet, choć poświęcona istotnemu problemowi, zbudowana jest na ideologicznych i niezgodnych z prawdą założeniach, że przemoc wobec kobiet jest systemowa, a jej źródłem są religia, tradycja i kultura” – cytując za serwisem Wyborcza.pl .
Nieraz w „Kulturze Liberalnej” argumentowałam, że biskupi nie mają racji, pisząc, iż źródłem przemocy nie może być tradycja a tym bardziej religia. Trudno mi powstrzymać się od przypominania, że to jednak religia jest źródłem zestawu norm, nakazów i zakazów, na jakich oparto system, w którym od wieków to kobieta powinna być podległa mężczyźnie oraz od niego zależna. Wspomogę się zatem słowami profesora Tadeusza Bartosia, który ostatnio w rozmowie z Moniką Olejnik w Radiu Zet powiedział: „Episkopat uważa, że nie istnieje coś takiego, jak kulturowa definicja płci i domaga się definicji biologicznej. To wyraz pewnej ignorancji, nieuznawanie, że kultura jest źródłem zachowań ludzkich, że religia jest źródłem zachowań ludzkich”. I jak słusznie zwrócił uwagę później, ta konwencja ma chronić nie tylko Polki będące ofiarami przemocy, ale ma pozwolić Polsce reagować w sytuacjach międzynarodowych, gdy prawa kobiet nie są chronione.
Zaledwie kilka dni temu ONZ przyjęła rezolucję, która nawołuje do zakazania okaleczania kobiecych genitaliów. Rezolucja obejmuje 193 państwa członkowskie i oznacza zielone światło dla ich działań politycznych.
Przemoc wobec kobiet ma przede wszystkim wymiar liczbowy i międzynarodowy. Tu nie ma miejsca na wyjątki i rozdrabnianie się na pojedyncze casusy męskiego wstydu czy dobrego księdza. Mówimy o milionach, od hinduskich kobiet, które masowo wychodzą na ulice w proteście przeciwko skierowanej przeciw nim przemocy, po katolickie matki-Polki, które pewnie nawet na Pasterkę poszły wczoraj z podbitym okiem, bo karp nie pojawił się odpowiednio szybko na talerzu. Mam jedno życzenie na te święta: uczyńmy teorię praktyką, a konwencja niech stanie się faktem, nie tylko na poziomie międzynarodowym, ale także lokalnym, wiejskim, małomiasteczkowym. I gdy ksiądz usłyszy od swojej owieczki, że jej mąż żebra połamał, niech nie każe jej nieść krzyża w imię tradycji, tylko niech zadzwoni na policję. Amen.
* Katarzyna Kazimierowska, redaktorka portalu Zwierciadlo.pl i rp.pl, współpracuje z kwartalnikiem „Cwiszn”, absolwentka podyplomowych Gender Studies. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
***
* Autorka koncepcji numeru: Ewa Serzysko.
** Współpraca: Matylda Tamborska, Konrad Niemira.
*** Autor ilustracji: Wojciech Tubaja.
„Kultura Liberalna” nr 207 (52/2012) z 25 grudnia 2012 r.