Rafał Woś

Ci cholerni Niemcy

Po zeszłomiesięcznych zachwytach nad tym, za co można dziś lubić Niemców, tym razem druga część felietonu. Czyli co nas (albo przynajmniej mnie) w sąsiadach zza Odry na progu XXI wieku wkurza:

1. Ta ich cholerna zarozumiałość. To przekonanie, że wszystko już wiedzą, wszędzie byli, wszystko już przerobili. A my jeszcze nie. Niestety, musimy się z tym pogodzić, że w relacji Polska-Niemcy wciąż występujemy (i będziemy występować) jako partner słabszy. I ekonomicznie, i politycznie. Różnice w zamożności nie są już dziś oczywiście tak znaczące, jak jeszcze 20 albo 10 lat temu, ale jednak wciąż istnieją. Nawet jeśli Leszek Balcerowicz publicznie głosi, że w ciągu dwóch dekad gospodarczo ich przegonimy, w co nawiasem mówiąc szczerze wątpię. Bo fakty są takie, że nad Renem żyje się i będzie się żyło łatwiej niż nad Wisłą. I nadal to oni będą patrzyli na nas jak na uboższego krewnego. Ileż to razy byłem pytany: kiedy wreszcie dorośniecie do takich tematów jak ekologia (tak jak my Niemcy dorośliśmy razem z pokoleniem ‘68)?; kiedy wyrośniecie z dziecinnej fascynacji energetyką atomową?; kiedy przestawicie się na nasze technologie wykorzystujące energię odnawialną? Albo z innej beczki: czy nadal grozi wam powrót do władzy skrajnej brunatnej prawicy? Myśmy już to przerabiali i możemy wam powiedzieć, że nie warto.

Takie rozmowy z Niemcami są i będą. Bo Niemcy, jako potężne regionalne mocarstwo w środku Europy będą postrzegali bezpośrednie otoczenie przez swoje własne niemieckie okulary. A my w duszy będziemy dalej na to pomstowali. Pięknie pokazał to w jednej ze swoich książek Ukrainiec Juri Andruchowicz. Rzecz dzieje się w starym zamczysku, do którego na weekend trafiają piękna Ukrainka z mężem poetą i niemieckim kochankiem. Między panami szybko narasta napięcie. Ukrainiec chyba instynktownie wyczuwa, że gra toczy się o serce jego kobiety i chce koniecznie Niemca na jakimś polu pokonać. Biega więc po zamku i przynosi szachy, ale sromotnie przegrywa, bo Niemiec był w młodości zapalonym członkiem kółka szachowego. Zrywa ze ściany szable i chce się fechtować. Ale Niemiec jako nastolatek ćwiczył szermierkę więc znowu wtopa. Na rękę też szans nie ma, bo na siłowni nie był od wieków. I tak to z tymi Niemcami jest.

2. Ich obsesja by być we wszystkim mistrzami świata. Jak nie w piłce (ostatnio im to nie wychodzi), to w eksporcie (na tym polu biją się o palmę pierwszeństwa z 10-krotnie większymi Chinami).

3. Ich dolce vita. Który naród (przynajmniej wedle statystyk OECD) pracuje w Europie najmniej? Rzekomo leniwi Grecy? Wyśmiewani Włosi? A może Hiszpanie z ich wiecznym „mañana”? Otóż nie! Jednym z najmniej pracujących społeczeństw Europy są właśnie Niemcy. Tak, tak. Ci wspaniali Niemcy stawiani wszystkim za wzór solidności, którzy ciągną jeszcze jakoś tę rozpadającą się eurołajbę pracują rocznie 524 godziny, a odliczając zahukanych biedaków ze wschodnich landów nawet 538 godzin mniej niż my. 538 godzin! Przecież to w sumie 67 dniówek! Oczywiście mogą sobie na to pozwolić. Ich praca (jak w większości bogatych społeczeństw zachodu) jest oparta na technologia kapitałochłonnych. Czynnik pracy jest drugorzędny. Dlatego mimo że wychodzą z pracy punkt 17 (a potem z dzieckiem do parku, albo nad rzekę) to i tak są wydajniejsi od nas. I jak tu się nie wkurzyć.

4. Wkurzać może również ich postawa w czasie obecnego kryzysu zadłużeniowego. Sami na wprowadzeniu euro wyszli najlepiej. Ich lepsze towary przebojem podbiły rynki pozostałych państw Eurolandu. Wypracowali sobie w ten sposób ogromne nadwyżki handlowe w relacjach z większością krajów starej Unii. A teraz takich Greków za te same nadwyżki, (które z perspektywy Aten są właśnie deficytem, a w skumulowany sposób długiem) chłoszczą. I odgrażają się, że nie będą na tych „nierobów” (vide pkt. 3.) płacić. Owszem, będą. Bo Unia wciąż im się szalenie opłaca.

5. I zawsze ogrywają nas w piłkę. Polska z Niemcami w nogę jeszcze nigdy nie wygrała. Nawet za czasów Orłów Górskiego z Deyną, Latą i Gadochą Niemcy (Zachodni) mieli orły Helmuta Schoena z Beckenbauerem, Müllerem i Maierem. No i nas ograli we Frankfurcie w słynnym meczu na wodzie (nawet oberwanie chmury w tym celu ściągnęli). Najbliżej szczęścia byliśmy dwa lata temu (już za Smudy). Pamiętają Państwo ten mecz? Chłopcy Loewa nas zlekceważyli i trochę się nie przykładali. W polskiej bramce cudów dokonywał Wojciech Szczęsny. Kiedy już wydawało się, że mecz skończy się remisem opuściłem miejsce, w którym go oglądałem, by dostać się do samochodu. Na ulicy dopadły mnie dwa gromkie okrzyki radości. Pierwszy był reakcją na przyznanie nam karnego, drugim radość z jego udanej egzekucji. A ponieważ była to już 90. minuta historyczne zwycięstwo było blisko. A jednak. Wchodzę do auta, odpalam radio i słyszę niestety, tragedia. W doliczonym czasie gry Cacau (taki Niemiec brazylijskiego pochodzenia) wyrównał na 2-2. Najwyraźniej zapomnieliśmy, że Niemcy, to jednak Niemcy i zawsze walczą do końca.

Uważny czytelnik zauważył pewnie, że niemieckich minusów, jest mniej niż wymienionych przed miesiącem plusów. I to nie przypadek. Bo akurat tacy Niemcy, z jakimi mamy do czynienia dziś, to dla nas naprawdę nie taki znowu zły sąsiad. A już na pewno wyobrazić sobie można gorszych.

* Rafał Woś, pracuje w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. Od kilku lat prowadzi w Fundacji Schumana (razem z Adamem Krzemińskim z „Polityki”) niemcoznawcze seminarium dla studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Stały współpracownik „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 209 (2/2013) z 8 stycznia 2013 r.