Marcin Dobrowolski

Europejski urzędnik idzie na emeryturę

„Amerykanie są z Marsa, Europejczycy są z Wenus” – pisze za Robertem Kaganem profesor Melvyn Krauss, autor felietonu opublikowanego trzeciego stycznia w „NRC Handelsblad”. Porównanie to służy mu do ukazania głębokich różnic w sposobie radzenia sobie z kryzysem finansowym w Starym i Nowym Świecie. Amerykańscy politycy byli w stanie wypracować zaledwie minimalne porozumienie w obliczu zbliżającego się tzw. fiskalnego klifu, co zaprzecza twierdzeniu, jakoby USA rzeczywiście chciało rozwiązać swoje problemy z deficytem na dłuższą metę. Dokładnie przeciwne rzeczy dzieją się w Europie – pisze Krauss – gdzie kanclerz Niemiec Angela Merkel stoi w pierwszej linii frontu w walce z pokusami krótkowzrocznych remediów i walczy równowagę budżetową w dłuższej perspektywie czasowej. Zarówno keynesiści, jak i neoliberałowie, krzywo patrzą na jej politykę, ale ona nieugięcie utrzymuje, że Europa nie zazna długotrwałego wzrostu i dobrobytu, jeżeli nie doprowadzi budżetu do porządku i skutecznie przekupuje partnerów niemieckimi pieniędzmi, żeby trzymali się jej zasad. Dokąd doprowadzą rozbieżne ścieżki, którymi podążają Marsjanie i Wenusjanie? Przekonamy się najprawdopodobniej w bieżącym roku. Któraś z nich musi okazać się drogą donikąd.

W 1973 r. do Wspólnoty Europejskiej przystąpiły Irlandia, Wielka Brytania i Dania. Z okazji czterdziestej rocznicy pierwszego, historycznego rozszerzenia, pojawiają się oczywiste podsumowania i refleksje nad spuścizną tych czterech dekad. Bez względu na to, jaką –polityczną czy ekonomiczną – skalą to mierzyć, Dania skorzystała na członkostwie, przekonuje kopenhaski dziennik „Berlingske” (4.01). Jest na to wiele dowodów: swobodny przepływ siły roboczej, towarów i kapitału, rynek wewnętrzny, wspólna polityka ochrony środowiska, współpraca w dziedzinie badań i innowacji, walka z terroryzmem i przestępczością międzynarodową, itd. „Rok 2013 będzie decydujący dla Unii Europejskiej, a my musimy być po prostu gotowi i mieć plan uwzględniający zarazem to, w jaki sposób zapewnić społeczne poparcie dla UE, jak i to, jakie miejsce możemy zająć w sercu Europy”, piszą duńscy dziennikarze.

Bardziej pesymistyczne w tonie są artykuły, które ukazały się w prasie brytyjskiej. Dominic Lawson w swoim komentarzy opublikowanym w „The Independent” (2.01) stwierdza, że poglądy większości Brytyjczyków nie mają wiele wspólnego z tym, co przyświecało założycielom europejskiego projektu. Wobec coraz większej presji na premiera w sprawie zorganizowania referendum o wystąpieniu z Unii, twierdzi Lawson, „wielu może sądzić, iż jest rzeczywiście coś niecywilizowanego w tym, że nie jest się członkiem UE. Ale gdy bywałem w Szwajcarii nigdy nie czułem, że jestem bardzo oddalony od cywilizacji, ani też, że międzynarodowy wizerunek Szwajcarii jest w jakiś sposób osłabiony przez jej nieobecność w tym właśnie klubie politycznym. Po czterdziestu latach nadszedł już czas na ponowną ocenę warunków naszego partnerstwa. Tak jak w niektórych małżeństwach, polubowna separacja może być korzystniejsza od kłótliwego zamieszkiwania pod tym samym dachem”.

Na koniec pozytywny akcent – Europa potrzebuje wybitnych umysłów! Jak donosi „Die Welt” (4.01) do 2020 r. przejdzie na emeryturę całe pokolenie europejskich urzędników. W samej Komisji będzie to 10 z 35 tysięcy pracowników biurowych. UE uważa za uzasadnione, by w sposób szczególny dbać o tych, którzy osiągnęli wysokie kwalifikacje, i zapewnić im wymarzone warunki pracy – dodatkowy urlop, premie wolne od podatku, przyzwoite płace. Nie wszyscy jednak popierają takie przywileje dla europejskich biuralistów. W końcu Unia przeznacza aż 6% swojego budżetu na własną administrację zatrudniającą 55 tysięcy osób – 44 000 urzędników oraz personel kontraktowy i osoby zatrudnione na czas określony.

* Marcin Dobrowolski, dziennikarz i producent radiowy. Pracuje w Radiu PiN.

„Kultura Liberalna” nr 209 (2/2013) z 8 stycznia 2013 r.