Padraic Kenney

Powrót na Syberię

Słowa wydrapane na ścianach czy suficie to przekaz informacji znany od wieków. W drodze na syberyjską zsyłkę w ostatnich dekadach XIX wieku każdy Polak-bojownik szukał gdzieś wyrytych nazwisk znanych powstańców, bo dzięki temu było mu raźniej. Prawie sto lat później podobnych napisów w socjalistycznej celi na Białołęce nie było, ale pisząc o powstaniu styczniowym oraz o Polakach uwięzionych przez cara, Adam Michnik czuł ich konspiracyjną obecność. Historię Polski można doprawdy więzieniami mierzyć.

Koniec reżimu komunistycznego miał położyć kres prześladowaniom politycznym w Polsce. Ale stało się inaczej. Nowi lokatorzy w polskich celach pojawili się tylko na mgnienie oka. Zdezorientowani, nieznający języka, nie włączyli się w tradycje słynnych poprzedników. Więzienie w Ośrodku Szkoleniowym w Starych Kiejkutach było doraźne – też nie nowość w historii Polski, gdy przypomnimy sobie Arłamów, Gołdap, Darłówko. Nowi przylecieli samolotem, zostali krótko, by w końcu trafić do Guantánamo.

Kim byli ci więźniowie polityczni początku XXI wieku i dlaczego znaleźli się właśnie w Polsce? Spróbujmy na to patrzeć nie przez pryzmat dzisiejszej polityki, ani nie przez historię wojny z terroryzmem. Dałbym dużo za informację, co wiedzieli o tej akcji Leszek Miller czy Aleksander Kwaśniewski. Ale jako historyk Polski sądzę, że właśnie przez pobyt Chaleda Szejka Mohammeda i innych bojowników Al-Kaidy trzeba od nowa przejrzeć historię więziennictwa politycznego w Polsce. W tym eseju i kolejnych spróbuję rzucić na nią nowe spojrzenie.

Pierwsze pytanie: to okrutne, że torturowano Chaleda, ale żeby zaraz był więźniem politycznym? Na równi z Trauguttem, Piłsudskim, Pileckim, Kuroniem itd.? Określenie „więzień polityczny” nie jest określeniem moralnym, oznaczającym mniej więcej: „zacny człowiek w szponach podłych”. Jest to zazwyczaj ktoś, kto chciał osiągnąć jakiś cel (często) polityczny i przez to siedzi w więzieniu. Czasem słusznie. Nie każdy bowiem walczy w imieniu dobrej sprawy, nawet jeśli w jego (lub jej) oczach ta sprawa jest prawa, warta poświęcenia.

Wracając do mojego nieprzypadkowego stwierdzenia, że historię Polski można mierzyć więzieniami: nie chcę powiedzieć, że oto mamy naród, który cierpiał i nadal cierpi. Bo właściwie, co dobrego można wynieść z bezustannego cierpienia? Historia więźniów politycznych jest pouczająca i dla współczesnego badacza nie tak znowu przygnębiająca. To historia ludzi z krwi i kości, którzy cierpieli, ale i myśleli, wyciągali wnioski, żyli, przecierając szlaki dla swoich naśladowców. Tu chciałbym wrócić do zesłań na Syberię.

W XIX wieku nie tylko Rosja stosowała metodę zsyłki. Anglia w tym czasie wysyłała tysiące drobnych przestępców lub dłużników, a czasem i członków niewygodnej opozycji, do Australii, na Bermudy oraz do Indii. Francja miała swoją Wyspę Diabelską (patrz: sprawa Dreyfusa czy film „Papillon”). Dziewiętnastowieczna zsyłka w głąb Rosji nie oznaczała jedynie uwięzienia. Imperium próbowało skazać swoje ofiary na kompletne zapomnienie, wymazać je z pamięci narodu. Czekała tam na nieszczęśników nieraz straszna katorga, wycieńczające warunki bytowania, a imperium umywało ręce. Więźniowie polityczni, którzy nie kwalifikowali się do transportu, szybko trafiali na szubienicę. Mało kto ostał się żywy za murami więzienia, a jeśli już, to w zapomnieniu, jak Walerian Łukasiński, który przeżył dwóch carów podczas ponad 40 lat spędzonych w rosyjskich twierdzach. Łukasiński we wspomnieniach współwięźniów jawi się jako cień na końcu korytarza, ledwie rozpoznawalny.

A jednak pamięć przetrwała, także dzięki tym wydrapanym napisom, z których część zachowała się do dziś. Państwa wieku XX trzymały swoich przeciwników na krótkim łańcuchu, w przenośni i czasem dosłownie. Czy za naszych czasów wprowadzony został nowy model zsyłki? Kiedyś można było wysyłać niewygodnych ludzi na ziemię właściwie niczyją, obecnie takie miejsca już oficjalnie nie istnieją. Nadal są jednak ośrodki wojskowe, anonimowe hangary w krajach sprzymierzonych, które na parę miesięcy mogą stać się owymi „wyspami diabelskimi”. Mieszkańcy takich tymczasowych wysp też mieli zniknąć ze świadomości. Przydadzą się czasem jako postrach, ale ich nieobecność daje złudzenie, że terroryzm nie ma twarzy.

Stare Kiejkuty stały się zatem jednym z punktów na mapie Amerykańskiej Syberii, która różni się od tej właściwej tym, że choć uwięzieni znikają ze społecznej świadomości, pozostają pod czujnym okiem państwa. A czy zostawili jakieś napisy na ścianach? Niestety nie byli u siebie, więc już nikt ich nie czyta, nikogo nie podtrzymują na duchu. A w historii polskiego więziennictwa politycznego otwierają nowy, osobliwy rozdział.

* Padraic Kenney, profesor historii, dyrektor Polish Studies Center oraz Russian and East European Institute na Indiana University w Bloomington.

„Kultura Liberalna” nr 214 (7/2013) z 12 lutego 2013 r.