Szanowni Państwo,

nowy

„Zachęcam was również, byście nieco więcej kupowali”, zaapelował do Amerykanów George W. Bush w 2006 roku. Było już wtedyjasne, że armia amerykańska na dobre utknęła w Afganistanie i Iraku, a koszty wojen będą dramatycznie rosły. Wydane na zakupy pieniądze, pobudzające amerykańską gospodarkę, miały być wkładem obywateli w wysiłek wojenny i dowodem patriotyzmu gospodarczego. Następca Busha, Barack Obama, wskazuje na patriotyzm gospodarczy jako jedną z metod ożywienia amerykańskiej gospodarki, pozostawionej w fatalnym stanie przez jego poprzednika.

„Patriotyzm gospodarczy” w czasach zapaści ekonomicznej – która po raz kolejny udowodniła, że zglobalizowana gospodarka nie tylko otwiera wiele możliwości, ale i niesie ze sobą poważne zagrożenia dla gospodarek narodowych – szybko stał się pojęciem bardzo modnym nie tylko w USA. Dotarł również nad Wisłę.

„W ostatnim czasie dokonała się na naszych oczach poważna ewolucja myśli ekonomicznej polskich środowisk liberalnych – pisze w dzisiejszym tekście Marek Naczyk, politolog z Uniwersytetu w Oksfordzie. – Jeszcze niedawno politycy Platformy Obywatelskiej i główni ekonomiści bankowi należeli do najgorliwszych wyznawców wolnego rynku i otwartości kraju na inwestycje zagraniczne. Dziś część z nich wykazuje coraz bardziej pozytywne nastawienie do interwencji państwa w gospodarce”.

Wprowadzane są mechanizmy ochrony polskich przedsiębiorstw przed tzw. wrogim przejęciem i wzmacniające pozycję Skarbu Państwa jako akcjonariusza. Ruszył program Inwestycje Polskie, oferujący korzystne mechanizmy kredytowania inwestycji w rodzimą infrastrukturę oraz dokapitalizowanie lokalnych firm ze środków państwowych. Pojawiają się również pomysły utworzenia z ewentualnych przychodów uzyskanych z wydobycia gazu łupkowego tzw. funduszu suwerennego na wzór podobnej instytucji działającej w Norwegii.

Co skłoniło liberałów ekonomicznych do takiej zmiany? Zdaniem Adama Leszczyńskiego decydujący wpływ wywarł kryzys finansowy. W czasie załamania gospodarczego nagle okazuje się, że rzekomo zglobalizowany kapitał ma jednak swoją ojczyznę, do której szybko odpływa. Państwo ma w takich sytuacjach do odegrania ważną rolę wehikułu wzrostu gospodarczego. Nasi politycy chyba zdali sobie z tego sprawę – twierdzi Leszczyński – choć metody, które proponują, jeśli nie zostaną poparte gruntowną naprawą słabości polskiego państwa, okażą się przeciwskuteczne.

Krytyczny wobec polskiej klasy politycznej jest również Paweł Kubicki. Twierdzi, że „nawrócenie się” niektórych ekonomistów i polityków na interwencjonizm jest spowodowane przede wszystkim kryzysem gospodarczym i zniknie, kiedy tylko sytuacja ekonomiczna się poprawi. Tym bardziej, że w programach największych polskich partii próżno szukać pojęcia patriotyzmu gospodarczego, a aktywność państwa w gospodarce ma ich zdaniem polegać raczej na usuwaniu przeszkód niż realnej pomocy.

Cóż to zatem znaczy być gospodarczym patriotą? „Na najprostszym poziomie patriotyzm gospodarczy – pisze Bohdan Wyżnikiewicz – to przede wszystkim nieoszukiwanie państwa, płacenie podatków i nieangażowanie się w szarą strefę”. Jeśli jednak pojęcie to sprowadzimy wyłącznie do hasła „Kupuj polskie”, co w domyśle oznacza „Nie kupuj zagranicznego”, to paradoksalnie możemy wyrządzić krajowym producentom, a więc i krajowej gospodarce, wielką krzywdę.

Patriotyzm gospodarczy – wbrew twierdzeniom byłego prezydenta George’a W. Busha – to zatem coś więcej niż tylko większe zakupy.

Zapraszamy do lektury!

Łukasz Pawłowski


1. MAREK NACZYK: Koniec naiwności? Polscy liberałowie, wolny rynek i narodowość kapitału
2. ADAM LESZCZYŃSKI: Nawet liberałowie się uczą
3. PAWEŁ KUBICKI: Populizm gospodarczy i patriotyzm populistyczny
4. BOHDAN WYŻNIKIEWICZ: Patriotyzm prymitywny, patriotyzm właściwy



Marek Naczyk

Koniec naiwności? Polscy liberałowie, wolny rynek i narodowość kapitału

W ostatnim czasie dokonała się na naszych oczach poważna ewolucja myśli ekonomicznej polskich środowisk liberalnych. Jeszcze niedawno temu politycy Platformy Obywatelskiej i główni ekonomiści bankowi należeli do najgorliwszych wyznawców wolnego rynku i otwartości kraju na inwestycje zagraniczne. Dziś część z nich wykazuje coraz bardziej pozytywne nastawienie do interwencji państwa w gospodarkę i do pewnych form patriotyzmu ekonomicznego.

Co się dzieje?

Pierwszą oznaką tej przemiany ideowej była decyzja rządu PO-PSL o obniżeniu składki do OFE i przywróceniu jej części do państwowego ZUS od maja 2011 r. Niemal równolegle z tą reformą politycy PO zaczęli też zmieniać swój stosunek do prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych. Reforma emerytalna i prywatyzacja były od lat ściśle ze sobą powiązane, ponieważ od początku działania drugiego filaru emerytalnego przychody uzyskane z prywatyzacji pozwalały łatać dziury w budżetach państwa i ZUS, wynikające z przekazywania części składki emerytalnej do OFE. Jednak w kręgach rządowych, zamiast rozmawiać o dalszej prywatyzacji, zaczęto mówić o potrzebie utrzymania kontroli publicznej nad kluczowymi spółkami Skarbu Państwa i ich przeobrażenia w „narodowe czempiony”.

Wiosną 2011 r. władzom PKO BP i PZU SA udało się wprowadzić w swoich statutach tzw. „zatrute pigułki” (poison pills), które mają chronić obie firmy przed wrogim przejęciem. Obie spółki uniemożliwiły wszystkim swoim akcjonariuszom, poza Skarbem Państwa, zebranie więcej niż 10 proc. głosów na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy. W ten sposób zagwarantowały państwu utrzymanie faktycznej kontroli korporacyjnej, nawet jeśli jego udziały zmniejszą się do 25 proc. kapitału. I PZU, i PKO zastanawiają się obecnie nad ekspansją zagraniczną. Z kolei kupując w ubiegłym roku kanadyjski koncern górniczy Quadra, KGHM została pierwszą spółką Skarbu Państwa, której udało się przejąć poważniejszą zachodnią firmę.

Zwieńczeniem nowej postawy myślowej rządu była – ogłoszona jesienią 2012 r. – zapowiedź utworzenia spółki „Inwestycje Polskie”. Zamiast dalszego wykorzystywania środków z prywatyzacji na pokrycie deficytów budżetowych, rząd wolał przeznaczyć część majątku Skarbu Państwa na utworzenie i dokapitalizowanie podmiotu, który umożliwi finansowanie najważniejszych z punktu widzenia państwa projektów inwestycyjnych. Chociaż rząd zapowiedział, że „Inwestycje Polskie” będą zarządzane na zasadach rynkowych, program ten jest znakiem akceptacji dla aktywniejszej roli państwa w gospodarce przez – wydawać by się mogło – tradycyjnie antyetatystyczną PO. Świadczy to też o świadomym działaniu na rzecz wytworzenia nowych źródeł kapitału rodzimego.

Skąd ta zmiana?

Globalny kryzys finansowy uwidocznił zagrożenia płynące z modelu rozwoju, jaki Polska wybrała w latach dziewięćdziesiątych, opartego w dużej mierze na przyciąganiu bezpośrednich inwestycji zagranicznych. W sferze finansowej zaczęto obawiać się, że z powodu konieczności podniesienia swoich wskaźników kapitałowych zagraniczne koncerny bankowe będą zmuszać swoje polskie spółki-córki do zmniejszenia portfeli kredytowych, mimo że osiągały one dotychczas całkiem dobre wyniki. Dlatego coraz częściej mówi się o potrzebie „repolonizacji” banków, czyli ograniczeniu nadmiernego (prawie 70 proc.) udziału inwestorów zagranicznych w kapitale polskiego sektora bankowego.

Pod znakiem zapytania może też stanąć przyszłość niektórych branż krajowego przemysłu. Na początku wielkiej recesji zachodni politycy, tacy jak Nicolas Sarkozy czy Silvio Berlusconi, zaczęli apelować o ponowne sprowadzenia do swoich krajów działów produkcji, które zostały wcześniej przeniesione przez największe francuskie czy włoskie korporacje międzynarodowe do krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Prawdopodobnie jednym z pośrednich skutków tych apeli była nie tak dawna decyzja Fiata o przeniesieniu produkcji nowej wersji Pandy pod Neapol i drastycznej redukcji zatrudnienia w zakładach w Tychach.

Choć dziś główną przyczyną takich posunięć mogą być presje polityczne, jutro czynnikiem determinującym stanie się czysty rachunek ekonomiczny. Przy stale rosnących płacach konkurencyjność cenowa towarów produkowanych w Polsce będzie stopniowo maleć. Firmy zagraniczne będą mniej skłonne utrzymywać swoje inwestycje w polskich fabrykach, jeśli nie znajdą tu jakichś przewag konkurencyjnych w sferze innowacyjności. Tak jak kiedyś robiły to Japonia i Korea Południowa, Chiny – nadal jeszcze „fabryka świata” dzięki taniej sile roboczej – już od lat inwestują w poprawę jakości własnych produktów i technologii, imitując technologie wynalezione za granicą, masowo wysyłając swoich studentów na mniej i bardziej prestiżowe uniwersytety europejskie i amerykańskie, i wreszcie stopniowo zwiększając inwestycje w badania i rozwój.

patriotyzm2

W sytuacji, w której Polska traci swoje przewagi konkurencyjne, a inne kraje stale rozwijają swoje zdolności technologiczne i innowacyjne, kwestia tożsamości akcjonariatu polskich firm jest kluczowa. Polska stanie się zaawansowaną – tzn. innowacyjną – gospodarką, tylko jeśli będzie dysponować rozwiniętą tkanką firm kontrolowanych przez kapitał krajowy. Korporacje międzynarodowe nie zrobią z Polski potęgi ekonomicznej, ponieważ zawsze będą wolały zainwestować w badania i rozwój w kraju pochodzenia, czyli tam, gdzie mieści się ich centrum decyzyjne i bardzo często ich akcjonariusz większościowy. Dobrze, że część elit liberalnych wreszcie pozbyła się swoich złudzeń w tej sprawie, bo jeśli Polska nie stworzy przynajmniej kilku przedsiębiorstw liczących się w skali światowej, zostanie na peryferiach integrującej się Europy.

Co dalej?

Interwencja państwa w gospodarkę w roli akcjonariusza czy finansisty jest dziś potrzebna, dlatego że ponad 20 lat po transformacji Polska nadal jest gospodarką kapitalistyczną bez (rodzimego) kapitału. Państwo zastępuje ten brak. Oczywiście, istnieje obawa, że będzie ono kiepskim kapitalistą choćby ze względu na upolitycznienie nominacji do rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa i związaną z tym niestabilność ich zarządów. Kluczową kwestią jest więc modernizacja funkcjonowania państwa i to, czy w tej sprawie uda się osiągnąć formę porozumienia z innymi siłami politycznymi.

Poza koniecznością reformowania siebie samego, jakie inne działania powinno podjąć państwo w sprawie niedoboru kapitału krajowego? Można na tym polu wskazać trzy priorytety. Jednym ze źródeł kapitału są i powinny być prywatne fundusze emerytalne. Skoro dobrowolne formy oszczędzania na emeryturę rozwijają się zbyt powoli, państwo i inne władze publiczne powinny, jako pracodawcy, przyspieszyć je, tworząc branżowe fundusze emerytalne dla pracowników budżetówki czy dla pracowników samorządowych. Na Zachodzie to fundusze pracowników sektora publicznego (np. Calpers i Calsters w Stanach Zjednoczonych albo ABP i PGGM w Holandii) są najbardziej aktywne w promowaniu zasad ładu korporacyjnego i w budowaniu długotrwałych i konstruktywnych więzi z zarządami firm.

Drugim priorytetem powinno być wykorzystanie dochodów uzyskanych z tytułu ewentualnej eksploatacji złóż gazu łupkowego na utworzenie polskiego funduszu suwerennego. Zamiast zasilać budżet państwa i wspomagać wydatki bieżące, przychody fiskalne i opłaty od wydobycia gazu powinny być inwestowane z myślą o przyszłych pokoleniach. Norwegom udało się stworzyć fundusz, który dziś dysponuje ponad 1 proc. globalnego rynku akcji. Nie ma powodu, żeby Polska nie mogła się wzorować na ich doświadczeniu. Rząd w ubiegłym roku lansował ideę stworzenia Funduszu Węglowodorowego. Gdzie utknął ten projekt?

Wreszcie, władze publiczne powinny się zainteresować kwestią sukcesji w firmach rodzinnych. Szkoda by było, żeby w momencie, kiedy pierwsze pokolenie właścicieli przekazuje swoją firmę jakiemuś następcy, akcjonariat nadmiernie się rozpraszał. Państwo powinno więc tworzyć bodźce skłaniające założycieli firm do zamrażania większości swoich udziałów wewnątrz fundacji rodzinnych (jak np. rozmaite fundacje rodziny Wallenbergów w Szwecji albo Fundacja Carlsberg w Danii). Dzięki swoim aktywom takie fundacje mogłyby wspierać naukę i kulturę, a jeśli dana firma byłaby spółką giełdową, fundacje stanowiłyby obronę przed tzw. wrogim przejęciem.

* Dr Marek Naczyk, absolwent Sciences Po w Paryżu, obronił doktorat na Wydziale Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu w Oksfordzie. Zajmuje się badaniem wpływu instytucji finansowych na programy prywatyzacji świadczeń emerytalnych. Pracownik naukowy Department of Social Policy and Intervention Uniwersytetu w Oksfordzie.

Do góry

 ***


Adam Leszczyński

Nawet liberałowie się uczą

Warto w końcu zdać sobie sprawę, że państwo może być wehikułem wzrostu, nie niszcząc przy tym wolności rynkowej. Nie ma tu żadnych sprzeczności. Efekt tej polityki zależy jednak w dużym stopniu od sprawności państwa. Jeżeli jest ono słabe, jego biurokracja niekompetentna i podatna na naciski, istnieje ryzyko, że pieniądze staną się łupem politycznym. 

Ewolucja, którą przechodzą polscy liberałowie, jest dla mnie zrozumiała i wcale mnie nie zaskakuje. Niebawem ukaże się nakładem Krytyki Politycznej i Instytutu Studiów Politycznych PAN moja książka poświęcona teoriom rozwoju przyśpieszonego krajów peryferyjnych. Analizuję w niej racje polityków i intelektualistów z krajów peryferyjnych i biednych, takich jak Polska, na rzecz interwencjonizmu państwowego. Obecny język Platformy Obywatelskiej, odwołujący się do patriotyzmu gospodarczego, brzmi dla mnie znajomo. Politycy używają wielu tych samych argumentów, które w tej dyskusji pojawiają się od dziesięcioleci.

Od zawsze brak kapitału, zwłaszcza rodzimego, był głównym problemem krajów peryferyjnych. Jak pokazuje praktyka, własny kapitał nie jest możliwy do zastąpienia zagranicznym, gdyż rządzą się one zupełnie innymi prawami. Od XIX wieku wiadomo, że kapitał zagraniczny nie zapewni inwestycji, które zwracają się przez wiele lat, bo po prostu mu się to nie opłaca. Trudno liczyć, że dzięki niemu dojdzie do budowy od zera np. nowej gałęzi przemysłu wraz z bazą badawczą i marketingową. Te funkcje pozostają z reguły w kraju macierzystym.

Pogląd, jakoby kapitał nie miał ojczyzny, to czysta ideologia. Wiara, że jeśli stworzymy odpowiednie warunki, to kapitał do nas napłynie w ilości na tyle dużej, by zapewnić wzrost, nie znajduje żadnego potwierdzenia. Cieszy mnie, że dogmatyzm polskich liberałów nie był tak głęboko zakorzeniony, żeby doświadczenie nie mogło zmienić ich poglądów. Pewną rolę w modyfikacji stanowiska rządzących odegrał również kryzys finansowy. Po wielkich kryzysach kapitał ma tendencję do odpływania z biednych krajów i bezpiecznych przystani. W takich sytuacjach politycy krajów ubogich nagle się orientują, że pieniądze jednak mają swoją ojczyznę.

Kapitalizm w czysto wolnorynkowej formie narzuca Polsce ograniczenia rozwojowe: nie zbuduje nam np. od zera przemysłu wysokiej technologii. Dlatego warto zdać sobie sprawę, że państwo może i powinno być nadal wehikułem wzrostu, nie niszcząc przy tym wolności rynkowej. Nie ma tu żadnych sprzeczności – dostrzegać ją mogą tylko ideolodzy. Weźmy przykład banków, które specjalizują się w kredytowaniu inwestycji nieopłacalnych finansowo, będących jednak inwestycjami strukturalnymi – choćby w potencjał badawczy kraju czy w budowę całych gałęzi nowego przemysłu. To jest świadoma zbiorowa lokata w przyszłość, a nie komercyjne przedsięwzięcie.

Ideę spółki Inwestycje Polskie rozumiem jako próbę koncentracji rozproszonego publicznego kapitału w ręku państwa w celu wykorzystania go do wielkich inwestycji. Z tym wiąże się jednak pewne ryzyko. Efekt tej polityki zależy w dużym stopniu od sprawności państwa. Jeżeli jest ono słabe, jego biurokracja niekompetentna i podatna na naciski, istnieje realne ryzyko, że pieniądze staną się łupem politycznym albo zostaną wydane niemądrze. Znów powracamy do kwestii ideologicznej: nie jest tak, że z natury rzeczy państwo musi wydawać pieniądze w sposób nieefektywny. Istnieje wiele przykładów tego typu interwencji, które były przeprowadzane kompetentnie, choćby w krajach azjatyckich.

Co prawda, państwo polskie nie jest tak tragicznie niesprawne, jak Ukraina czy inne państwa byłego bloku sowieckiego, i nie jest aż tak złe, jeśli porównać je z państwami afrykańskimi, ale nie jest ono również przesadnie kompetentne. Mamy kłopoty z realizacją długookresowych strategii i planów wymagających wieloletniej koncentracji środków, uwagi czy wysiłku. To właśnie w słabości i niekompetencji rodzimej biurokracji upatruję największą słabość całego projektu. Nie wierzę, że mamy to, co Amerykanie nazywają capability to execute, czyli zdolność do realizowania zamierzonych planów. Państwo polskie jest za słabe, żeby udźwignąć tego typu przedsięwzięcie. Taki projekt potrzebuje poprzedzającej – lub chociaż równoległej – głębokiej reformy instytucjonalnej bądź przynajmniej stworzenia instytucji odpowiedzialnej za te pieniądze, w jakimś sensie elitarnej, czyli dobrze finansowanej, zarządzanej i niepodatnej na naciski polityczne. To bardzo trudne zadanie i mam wątpliwości, czy w Polsce wykonalne.

Forma funduszu suwerennego, którą forsują polscy politycy, wydaje mi się również nietrafionym pomysłem. Istnieje zapotrzebowanie na twór innego rodzaju, nastawiony przede wszystkim na przeprowadzanie inwestycji. Rozwiązaniem mógłby być właśnie bank inwestycyjny, coś, co daje duży potencjał, a nie jest nastawione na akumulację i przechowywanie pieniędzy na gorsze czasy. Potrzeba instytucji zapewniającej wkład pieniędzy w gospodarkę, i to najlepiej w sfery, które owocują długofalowym i strukturalnym rozwojem. Mam na myśli duże przedsięwzięcia przemysłowe i infrastrukturalne, które podnoszą kulturę techniczną kraju, powodują, że Polacy uczą się nowych umiejętności i sprawiają, że zaczynają powstawać u nas rzeczy, których nigdy wcześniej się tu nie robiło. Tu znów można przywołać przykład azjatycki, gdzie udało się w ten sposób zbudować od zera nowe gałęzie przemysłu, nie wyrzekając się kapitalizmu ani wolnego rynku, do którego te kraje są tak przywiązane.

* Adam Leszczyński, publicysta „Gazety Wyborczej”, adiunkt w Instytucie Studiów Politycznych PAN, członek zespołu „Krytyki Politycznej”. W kwietniu ukaże się jego książka „Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943-1980”.

Do góry

***


Paweł Kubicki

Populizm gospodarczy i patriotyzm populistyczny

„Nawrócenie się” niektórych ekonomistów na interwencjonizm państwa jest spowodowane przede wszystkim ostatnim kryzysem gospodarczym, który dowiódł, że umowna „niewidzialna ręka rynku” nie dostarcza wystarczających mechanizmów kontrolnych w zglobalizowanym świecie.

Bieżąca dyskusja o tworze, jakim jest patriotyzm gospodarczy, jest trochę sztucznym efektem zderzenia się poglądów polityków i ekonomistów. Jednym zdecydowanie bliżej do populizmu i działań uwarunkowanych politycznie, drudzy trzymają się, a przynajmniej powinni, uwarunkowań ekonomicznych. Mówiąc zatem o patriotyzmie gospodarczym czy ekonomicznym, mamy na myśli raczej pewne kontinuum rozpoczynające się od klasycznej obrony miejsc pracy i własności przed „obcymi” – i to niezależnie od ekonomii czy gospodarki, a kończące na sensownych i racjonalnych działaniach gospodarczych, które słowem „patriotyczny” zostały opatrzone tylko dlatego, że dotyczą firm krajowych czy też działalności państwa.

Trudno bowiem nazwać specjalnym patriotyzmem wyjazd delegacji polskiego rządu za granicę, podczas którego promowane są działające na terenie Polski firmy; nie ma też nic patriotycznego we wspieraniu działań inwestycyjnych, o ile głównym kryterium wsparcia są korzyści gospodarcze. To coś normalnego. Analogicznie, stałe dotowanie z budżetu instytucji, które nie mają szans utrzymać się na rynku, jest tylko marnowaniem publicznych pieniędzy i także patriotyczne nie jest.

Warto jednak wrócić do tego, co politycy rozumieją pod pojęciem gospodarczego patriotyzmu, a dokładniej spojrzeć do partyjnych „statutów”, by nie spotkać się później z zarzutem o mówienie nieprawdy, choćby z tej racji, że dana opinia „nigdy nie była zapisana w statucie Platformy Obywatelskiej” czy „deklaracji ideowej Platformy”. Inaczej mówiąc, pozwolę sobie zignorować wszelkie wypowiedzi medialne, exposé i tym podobne mało istotne obietnice oraz propagandę. I nie jest to złośliwość z mojej strony, ale wyciąganie doświadczeń z błędów innych.

patriotyzmPrzegląd źródeł pozwala stwierdzić, że politycy PO nie mają nic wspólnego z patriotyzmem gospodarczym, bo statutowy cel: „cywilizacyjny i gospodarczy rozwój Rzeczypospolitej Polskiej jako demokratycznego państwa prawnego” nijak nie wskazuje na jakikolwiek patriotyzm, a słowo to nie występuje ani razu w dokumencie. Powyższe zdanie jest także jedynym z „gospodarką” w tle, o ile wykluczyć kwestie zasad prowadzenia gospodarki finansowej partii. Platformerska deklaracja ideowa to specyficzne wsparcie dla wolnego rynku: „Zdolność człowieka do inicjatywy i przedsiębiorczości stanowi źródło bogactwa społecznego. Zaś wolny rynek jest najbardziej skutecznym narzędziem wykorzystania zasobów i zaspokajania potrzeb. Te słowa Jana Pawła II, pochodzące z encykliki Centesimus Annus (IV, 32, 34), dobrze wyrażają nasze przekonanie o wartości twórczego i aktywnego wysiłku człowieka w procesie gospodarczym”. Państwo ma zaś tylko ograniczać bariery, a nie bezpośrednio wspierać przedsiębiorczość. Na marginesie warto przeczytać całość encykliki, gdyby ktoś później miał zamiar dyskutować z PO o gospodarce i dziwić się niektórym jej działaniom.

Umownymi patriotami gospodarczymi są za to koalicyjni koledzy z Polskiego Stronnictwa Ludowego, którzy w Uchwale nr 4/2012 XI Kongresu Polskiego Stronnictwa Ludowego z dnia 17 listopada 2012 r. w sprawie: zapewnienia bezpieczeństwa gospodarczego kraju wprost piszą o konieczności udzielania pomocy publicznej firmom znajdującym się w trudnej sytuacji finansowej. Za patriotów (choć na ile ma to związek z gospodarką, jest już dyskusyjne) można też uznać członków Prawa i Sprawiedliwości, którzy w swoim programie z 2011 r. za zasadniczy punkt odniesienia uważają „Naród Polski”, a wspólnotę narodową uznają „za zjawisko naturalne i pozytywne. […] Rzeczpospolita Polska […] jest nieodzownym, choć niejedynym, warunkiem optymalnego wykorzystania narodowych zasobów dla dobra wspólnego i realizacji interesu narodowego w stosunkach zewnętrznych”. Statut Ruchu Palikota jest pozbawiony konkretnych odniesień do polityki gospodarczej państwa, natomiast zarówno program nowoczesnego państwa tego ugrupowania, jak i program dla małych i średnich przedsiębiorców wskazują na konieczność wspierania przedsiębiorczości oraz promocję Polski i polskich firm za granicą. Wspieranie to jednak, podobnie jak w przypadku PO, polega raczej na usuwaniu różnie rozumianych barier niż na konkretnych, pozytywnych działaniach państwa.

Wszystkie powyższe dokumenty z punktu widzenia ekonomisty czy też przedsiębiorcy są jednak niewiele wartym materiałem propagandowym, ponieważ nie zawierają jasnych rekomendacji i propozycji działań. Nie definiują też, na czym dokładnie miałaby polegać wspierająca działalność państwa, czyli czym miałby być ów mityczny patriotyzm gospodarczy. Bez tego można mówić z całą pewnością o populizmie, powodowanym przede wszystkim kryzysem gospodarczym i utratą miejsc pracy przez potencjalnych wyborców, którym trzeba coś obiecać.

Co do najnowszego „nawrócenia się” niektórych ekonomistów na interwencjonizm państwa, to już zupełnie inna sprawa i jest spowodowana przede wszystkim ostatnim kryzysem gospodarczym, który dowiódł, że umowna „niewidzialna ręka rynku” nie dostarcza wystarczających mechanizmów kontrolnych w zglobalizowanym świecie bądź, patrząc z innej perspektywy, daje zbyt dużo możliwości w porównaniu do państw narodowych. Wydaje się jednak, że gdy kryzys minie, przynajmniej część ekonomistów znowu wróci do krytyki „nadmiernego” zaangażowania państwa w gospodarkę, a na placu boju zostaną tacy, którzy zawsze interwencjonizm państwa wspierali. To już jednak temat na inną dyskusję, a zainteresowanych odsyłam do świetnego tekstu źródłowego.

* Paweł Kubicki, doktor ekonomii, Szkoła Główna Handlowa.

Do góry

***


Bohdan Wyżnikiewicz 

Patriotyzm prymitywny, patriotyzm właściwy

Patriotyzm gospodarczy, w swojej najbardziej prymitywnej formie, wywiera na gospodarkę raczej szkodliwy niż korzystny wpływ. Sprowadza się bowiem do hasła „Kupuj polskie”, co w domyśle oznacza: „Nie kupuj zagranicznego”. Pojmując patriotyzm gospodarczy w ten sposób, wyrządza się krajowym producentom wielką krzywdę. 

Rzekomy odpływ kapitału z polskiej gospodarki, a przede wszystkim z polskich oddziałów międzynarodowych firm – czemu przeciwdziałać mają propozycje działającej przy premierze Rady Gospodarczej, realizowane pod szerokim hasłem „patriotyzmu gospodarczego” – jest czysto iluzoryczny i służy jako straszak. Z historycznego punktu widzenia nieporównywalnie więcej kapitału do nas dopływa, niż od nas odpływa. Poza tym nie ma nic zaskakującego w tym, że część zysku, także ta wypracowana poza granicami kraju macierzystego, wraca do właściciela. Ważne, że pozostała część zostaje tam, gdzie została wytworzona, i tu będzie inwestowana. W działaniach władz dostrzegam wpływ niesłusznego poglądu, jakoby istniały pewne strategiczne firmy i sektory, które państwo powinno trzymać w swoich rękach. Tymczasem dominacja krajowego kapitału nie jest bezwzględnie konieczna.

Tym bardziej że zachowanie rządu charakteryzuje pod tym względem daleko idąca niespójność. Dlaczego z jednej strony mówi się o konieczności dofinansowywania polskich spółek, a z drugiej – Skarb Państwa stara się łatać budżet, wywierając nacisk na najbardziej zyskowne przedsiębiorstwa, których jest udziałowcem, by wypłacały akcjonariuszom maksymalnie duże dywidendy? Przecież te środki także mogłyby być przeznaczone na dokapitalizowanie tych firm.

Prawdą jest, że polska gospodarka wykazuje się niskim poziomem innowacyjności, a w związku z tym wymaga nowych inwestycji, ale przyczyny tego stanu rzeczy tkwią znacznie głębiej, niż się wydaje. Bierze się to miedzy innymi stąd, że w naszej kulturze i edukacji nie przykłada się należytej wagi do przedsiębiorczości oraz innowacyjności. Patriotyzmem gospodarczym byłaby zmiana tego stanu rzeczy, ale wymaga ona reform nie tylko w zarządzaniu gospodarką, ale także reorganizacji na poziomie najwyższym, zarządzania społeczeństwem – zwłaszcza edukacją.

W tym sensie uruchomiony przez rząd program Inwestycje Polskie – narzędzie finansowe, które dzięki tanim kredytom wesprze długofalowe i rentowne projekty infrastrukturalne – jest, oczywiście, potrzebny. Pieniądze przeznaczone na ten projekt mogą zostać z pożytkiem wydatkowane – nasza infrastruktura wciąż wymaga wielu inwestycji, a potrzeby kapitałowe są ogromne. Nie jest to zły pomysł, ale nie wiem, czy takie działania można określić mianem patriotyzmu gospodarczego.

W swojej najbardziej prymitywnej formie patriotyzm gospodarczy wywiera na gospodarkę raczej szkodliwy niż korzystny wpływ. Sprowadza się bowiem do hasła „Kupuj polskie”, co w domyśle oznacza: „Nie kupuj zagranicznego”. Pojmując patriotyzm w ten sposób, wyrządza się krajowym producentom wielką krzywdę, a to dlatego, że wytworzony zostaje sztuczny, dodatkowy popyt, który nie wynika z wysokiej jakości, atrakcyjności czy korzystnej ceny danego produktu, ale wyłącznie z jego pochodzenia – to ono staje się decydującym kryterium. W takiej sytuacji przedsiębiorstwa przestają przykładać wagę do solidności swoich wyrobów, ponieważ wiedzą, że „patrioci” i tak je od nich kupią. W rezultacie stopniowo tracą dystans do konkurencji zagranicznej.

Są jednak i inne formy patriotyzmu gospodarczego, na które nie zwraca się uwagi i o których niewiele się mówi. Na najprostszym poziomie patriotyzm gospodarczy to dla mnie przede wszystkim nieoszukiwanie państwa, płacenie podatków i nieangażowanie się w szarą strefę, nie zaś realizacja hasła „Kupuj polskie”.

To także – a może przede wszystkim – dalekowzroczność i odpowiedzialność za podejmowane działania. Bezpośrednie inwestycje nie wystarczą, by zmienić polską gospodarkę. Wiele do zrobienia jest w kwestii uporządkowania polityki gospodarczej, a także położenia małych i średnich przedsiębiorstw. Mimo że od lat mówi się o przeszkodach w rozwoju przedsiębiorczości, mimo że Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych „Lewiatan” co roku wydaje czarną księgę barier dla przedsiębiorców, w tym obszarze zapędów patriotycznych w ogóle nie widać, choć dziedzin, które są w Polsce niewłaściwie ustawione, jest bardzo dużo. Zamiast tego – niekiedy także w imię patriotyzmu – urządza się w naszym kraju okresowe nagonki na przedsiębiorców. To działania bardzo szkodliwe, bo kosztem realizacji czyichś politycznych ambicji niszczą zaufanie do państwa.

* Bohdan Wyżnikiewicz, ekonomista i statystyk, były prezes GUS, dyrektor warszawskiego oddziału Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową.

Do góry

***

* Autor koncepcji numeru: Łukasz Pawłowski.

**  Współpraca: Jakub Krzeski, Anna Piekarska

** Autor ilustracji: Rafał Kucharczuk.

„Kultura Liberalna” nr 216 (9/2013) z 26 lutego 2013 r.