Magdalena M. Baran
Flaga narodowego niepokoju
Całkiem niedawno nad budynkiem węgierskiego parlamentu załopotała intrygująca flaga. Podobna zawisła na wielu budynkach rządowych i samorządowych, a nawet w miejscach nieco mniej oczywistych. Pojawienie się błękitnego sztandaru ze złotym pasem, zdobnego w słońce i półksiężyc, nie oznaczało jednak oficjalnej wizyty głowy dalekiego, zaprzyjaźnionego państwa. Nikt specjalny nie odwiedzał bowiem ani parlamentu, ani rządu, ani mniejszych i większych węgierskich miejscowości. Flaga załopotała na budynku parlamentu jako wyraz solidarności Węgrów z – jak powiedzą niektórzy – samymi Węgrami, a dokładniej z uznającymi się za etnicznych Węgrów Szeklerami. Załopotała na znak „narodowej solidarności” z grupą, której władze kraju zakazały używać symboli narodowych. Odpowiedzialny za węgierskie mniejszości wicepremier Zsolt Semjén tłumaczył przy tej okazji, że w samej akcji wspierania Szeklerów nie ma nic dziwnego, wszak manifestowanie swej tożsamości i używanie związanych z nią symboli należy do katalogu podstawowych praw człowieka.
Inna rzecz, że wspierając Szeklerów w taki, a nie inny sposób Węgrzy po raz kolejny wkładają kij w mrowisko i drażnią swoich sąsiadów. Raz za razem pogrywają tak – nie tylko na poziomie budowania silnej węgierskiej diaspory, ale i na polu legislacyjnym (vide Karta Węgra czy Węgierska Ustawa o Obywatelstwie) – ze Słowakami i jeszcze nigdy nic dobrego im z tego nie przyszło. W samej akcji, zainicjowanej przez wysokich urzędników węgierskich, nie byłoby nic zaskakującego/niepokojącego, gdyby nie fakt, że owszem, Szeklerzy uznają się za Węgrów, ale oficjalnie są obywatelami Rumunii. Na jej bowiem terytorium – na mocy ustaleń traktatu pokojowego z Trianon podpisanego w 1920 roku – znalazł się Siedmiogród, w granicach rumuńskiego państwa znany raczej jako Transylwania. Nie będziemy jednak w tym miejscu toczyć sporu o zasadność ówczesnego podziału, który terytorium zamieszkane głównie przez Węgrów darował innemu państwu. Dość powiedzieć, że efekty tamtych decyzji oba kraje odczuwają do dziś.
Ktokolwiek chciałby w tej chwili łapać za osinowy kołek albo rozważać, skąd by tu wziąć srebrne kule, niech lepiej się wstrzyma. Nie idzie bowiem o potomków na poły mitycznego Włada Palownika, ale o całkiem spory (wedle szacunków z roku 2002 to 650 tys. osób) lud Szeklerów, zamieszkujący tereny wschodniej Transylwanii, zwanej też Szeklerszczyzną. Nie jest przy tym prawdą – choć co rusz spotykam podobne opinie – że lud Szeklerow pojawił się nagle, za jednym machnięciem magicznie dzielącej różdżki z Trianon. Jest znacznie starszy, a naukowcy wciąż spierają się o źródło jego pochodzenia. Część środowiska obstaje przy tym, iż są oni w prostej linii potomkami Hunów, inni natomiast uznają ich za dziedziców Awarów. Sami Szeklerzy twierdzą, iż pochodzą od Csaby, syna legendarnego wodza Attyli. Na kartach historii pojawiają się wielokrotnie, a już od XII wieku opisywano ich lud jako dzielnych „strażników granic” Królestwa Węgierskiego (w języku starowęgierskim używano tu terminu szegel, stąd też wywodzi się sama nazwa „Szeklerzy”). Stawali przy tym pośród Węgrów jako Węgrzy, ale zachowywali możliwie daleko posuniętą autonomię. Ową autonomię zachowują też w nowej „ojczyźnie”, choćby wywieszając flagę, która na terenie Rumunii (jak podkreślają Szeklerzy wbrew Deklaracji Wiedeńskiej z 1993 roku) pozostaje symbolem zakazanym.
Myśl o niezależności, zachowaniu tożsamości narodowej i kulturowej powracała już w wielu odmianach. Pytanie jednak, czy Szeklerzy – zwykli ludzie żyjący pośród innych ludzi, a nie „reprezentujący ich poglądy” politycy – mogliby liczyć na autonomię, pojmowaną jako coś więcej niż współistnienie w charakterze mniejszości (narodowej bądź kulturowej) na terenie danego kraju? Czy, jak sugerują niektóre media, oglądają się oni na przykład, jaki w tym względzie dało Kosowo? I rzecz ostatnia, na ile owa dumę i poczucie odrębności, jakie noszą w sobie Szeklerzy, budapesztańskie władze mają ochotę wykorzystać do podgrzewania starych animozji i nastrojów nacjonalistycznych we własnym kraju? Ale to już zupełnie inny temat.
* Magdalena M. Baran, publicystka „Kultury Liberalnej”. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.
„Kultura Liberalna” nr 216 (9/2013) z 26 lutego 2013 r.