Sylwia Urbańska
Polka ma dość
Powiedzmy głośno, że chcemy być wolne.
Chcemy być niepodległe!
Chcemy odzyskać nasze siły, nasz czas i nasze ciała!
Jeszcze Polka nie zginęła! [1]
Hasła tegorocznej XIV Manify, organizowanej przez Porozumienie Kobiet 8 Marca, oprócz tego, że trafiają w sedno problemów kobiet, bez względu jakie grupy społeczne reprezentują, przywołują skojarzenia z inną kwestią. Parafrazując tekst hymnu narodowego otwierają puszkę z polskimi mitami. Pokazują jednak, jak inny jest sens słowa niepodległość dla kobiet. I drogi walki o nią.
Organizatorki przypominają “… my, kobiety, często nie mamy ani siły, ani czasu, żeby walczyć o siebie. Bo to my mamy ratować ZUS i PKB, zastępować podupadłą służbę zdrowia, radzić sobie bez żłobków i domów opieki. To my, kobiety, mamy pracować za grosze i nigdy się nie skarżyć. Politykę robi się kosztem ciał kobiet, naszego życia i zdrowia. Każda sejmowa debata to słowo, które staje się ciałem, a dokładnie: słowo polityków staje się naszym ciałem. Gdzie jest nasza niepodległość?”[2]
No właśnie!? Gdzie jest? Gdybyśmy zadali to pytanie milionom kobiet, z pewnością odpowiedziałyby, że niepodległość jest na wyciągnięcie ręki, lecz dopiero … za granicą. Tylko w ostatnich latach z Polski wyemigrowało kilka milionów kobiet, wyjechały same lub wraz z rodzinami. I nie zawężajmy interpretacji tych wyjazdów wyłącznie do troski żon, matek i córek o ekonomiczne przetrwanie ich rodzin. Chodź to przyczyny fundamentalne, i niestety nadal niedoceniane, ograniczenie się do nich byłoby zbyt wygodne dla polskiej historiozofii – nieustannie ciążącej w stronę narodowo-centrycznych męsko-militarnych legend. Zbyt łatwo wpisywałoby się w wygodny mit Matki Polki męczennicy, składającej siebie w ofierze dla “wspólnoty”. I w ten sposób spełnionej.
Niewygodną rysą w najnowszej historii Polski, którą – bez retorycznej przesady –można nazwać historią wychodźstwa kobiecego, jest odwrócenie wielkiego mitu o patriotycznej migracji. Polki od kilku dekad, bez względu na wiek i pochodzenie, uciekają z kraju, by odzyskać prawo do samostanowienia. Owszem, wiele z nich emigruje dla dobra wspólnoty, by w ogóle móc założyć rodzinę, decydować się na dzieci, lepiej troszczyć się o dzieci, które są niepełnosprawne, albo móc pracować na rzecz wspólnoty, jak działaczki społeczne lub naukowczynie. Ale migrują też dla siebie, a może przede wszystkim dla siebie. By móc decydować o swojej seksualności i ciele. Migrują, by na dobre uciec przed przemocą domową i agresją otoczenia. By móc swobodnie kochać innych mężczyzn, nawet gdy są już emerytkami. By móc kochać inne kobiety, bez nienawiści i pogardy otoczenia. Korzystać z prawa do związków partnerskich, czy instytucji małżeństwa osób tej samej płci. I wiele z nich nadal nie widzi w Polsce perspektyw na powrót.
Hymn polski opiewa motyw przekroczenia granicy w imię walki o niepodległość ojczyzny. Jednak historiozofia polskiego wychodźstwa jest narracją męską i wojskową. A co z kobietami? Niestety współczesna “legionistka” bardzo często zmuszana jest przekraczać granice kraju, ale w przeciwnym niż legioniści Dąbrowskiego kierunku – nie ku Polsce, ale ku wolności, która w ojczyźnie nie zawsze jest dla kobiet możliwa.
Przypisy:
[1] http://www.manifa.org
[2] XIV Wielka Manifa, 10 marca 2013, godz. 12.00, w Warszawie rusza spod PKiN
* Sylwia Urbańska, doktor socjologii.
„Kultura Liberalna” nr 217 (10/2013) z 5 marca 2013 r.